Название: Sobieski. Lew, który zapłakał
Автор: Sławomir Leśniewski
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308071991
isbn:
Na Pomorzu w drugiej połowie 1658 roku znalazł się również Sobieski. Wespół z Koniecpolskim dowodził kilkutysięcznym oddziałem wyekspediowanym do oblężenia Sztumu, a gdy jego przyjaciel śmiertelnie zachorował, objął samodzielną komendę. Przez moment stanęła przed nim mało atrakcyjna perspektywa służby pod Bogusławem Radziwiłłem. W charakterze namiestnika w Prusach Książęcych dowodził on wojskami elektora brandenburskiego, który za cenę zwolnienia z obowiązków lennych dokonał kolejnej politycznej wolty i znów przeszedł na stronę Rzeczypospolitej. Obaj mieli wyruszyć na Żmudź i do Kurlandii przeciwko oddziałom feldmarszałka Douglasa, ale ostatecznie z tych planów nic nie wyszło i chorąży koronny najpierw znalazł się pod Dzierzgoniem, a krótko później, na początku grudnia, pod Toruniem połączył się z dywizją Lubomirskiego, który rok wcześniej objął funkcję hetmana polnego koronnego po zmarłym Stanisławie Lanckorońskim. Jako jeden z nielicznych w Polsce dowódców obok umiejętności kierowania wojskami w polu Lubomirski opanował sztukę oblężniczą i silnie umocniona twierdza z liczną załogą szybko została zmuszona do kapitulacji.
Chorąży nie brał udziału w dalszych walkach i podążył do stolicy, gdzie miał realnie wkroczyć w świat polityki. Jechał tam bowiem jako poseł na sejm, który rozpoczął obrady pod koniec marca 1659 roku. Ich głównym punktem stały się sprawy wynikające z zawartej niespełna rok wcześniej ugody hadziackiej, będącej próbą rozszerzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów o Ukrainę. Po śmierci Chmielnickiego najważniejszą osobistością wśród Kozaków stał się hetman Iwan Wyhowski, zdeklarowany wróg Moskwy i zwolennik bliskiego związku z Polską. Sejm powołał tzw. komisję hadziacką dla uregulowania wzajemnych stosunków z Kozakami i wdrożenia w życie postanowień ugody. Niecierpiąca zwłoki stała się m.in. potrzeba dokonania podziału dóbr cerkiewnych. Sobieski znalazł się w gronie dwudziestu jeden komisarzy koronnych i litewskich, którym powierzono to zadanie. „Nowy więc zaszczyt, nowy krok naprzód w służbie publicznej” – jak nominację podsumował Zbigniew Wójcik – zwrócił na starostę baczniejszą uwagę dworu. Królewska para i grono ich doradców już od pewnego czasu dostrzegali w nim zdolnego dowódcę. Teraz zaś zaczęli wiązać z jego osobą nadzieje polityczne, zwłaszcza że Ludwika Maria doskonale znała słabość chorążego do jednej ze swoich dwórek. Wyrazem królewskiej łaski, obliczonej na zdobycie lojalności Sobieskiego, było nadanie mu w marcu 1660 roku starostwa grodowego stryjskiego. Hojna nagroda za oddane do tej pory usługi stanowiła zaledwie wstęp do kolejnych godności i splendorów, jakie czekały go po otwartym opowiedzeniu się po stronie dworu królewskiego i prowadzonej przezeń polityki.
Nie one jednak odegrały decydującą rolę. Motorem wyborów Jana Sobieskiego w największym stopniu miała się stać kobieta.
MARYSIEŃKA
„Jedyna duszy i serca pociecho…”
Słowa z listu Jana Sobieskiego do Marii Kazimiery d’Arquien, którymi często rozpoczynał kierowaną do niej korespondencję
Chrzęst oręża, pola bitew, obozowe biwaki towarzyszyły staroście jaworowskiemu niemal nieprzerwanie od końca 1648 roku, trudno jednak przyjąć, aby w tym czasie wzdychał on jedynie do Marsa. Okazana podczas podróży na Zachód męska jurność zapewne i później nieraz musiała znajdować upust w przelotnych romansach. Ile ich było, nie wiadomo. Żaden z historyków i biografów Sobieskiego nie posiada na ten temat wystarczającej wiedzy. Wszyscy natomiast doskonale się orientują, kiedy poznał kobietę swojego życia, wówczas jeszcze panienkę na wydaniu. Marię Kazimierę d’Arquien Sobieski ujrzał po raz pierwszy wiosną 1655 roku podczas jednej z dworskich zabaw, które stanowiły miły dodatek do odbywającego się w Warszawie sejmu. Być może w dniu, w którym się to stało, strzała Amora nie zadała staroście jeszcze poważnej rany, ale na tyle głęboko wraziła się w jego serce, by zapoczątkować historię miłosną dorównującą innym słynnym związkom w polskich dziejach: Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny czy wielkiego księcia Konstantego i jego morganatycznej żony, księżnej łowickiej Joanny Grudzińskiej.
Otto Forst de Battaglia nazwał spotkanie z młodziutką Francuzką przeznaczeniem i w brawurowy sposób je zaprezentował, pisząc: „Przeznaczenie liczyło sobie lat czternaście, rozkosznie paplało po francusku i po polsku, było rozwinięte ponad swój wiek, miało cudownie piękną twarzyczkę, żywy, wcześnie dojrzały umysł, najambitniejsze plany, żelazną wolę i protekcję królowej Ludwiki Marii”. To wszystko musiało tworzyć aż nadto wybuchową mieszankę, skoro człowiek, o którego miłosnych podbojach i upodobaniu do przelotnych związków krążyły przeróżne opowieści, zakochał się niemal od pierwszego wejrzenia i swojemu uczuciu do pięknej Francuzki miał pozostać wierny do śmierci. Nazwał je zresztą „niepokonaną pasją” i przyjąć należy – zważywszy na jego późniejsze zachowanie – że właśnie takie było.
Maria Kazimiera, późniejsza Marysieńka, była młodsza od starosty o dwanaście lat. Do Polski przybyła jako zaledwie czteroletnia dziewczynka wraz z grupą dwórek królowej Ludwiki Marii, żony dwóch kolejnych królów: Władysława IV i Jana Kazimierza. Niemal wszystkie z nich – „ładne pyszczki i żadnej obawy o posag”, jak napisał francuski dyplomata – miały w przyszłości poślubić przedstawicieli polskich rodów magnackich, tworząc swoistą piątą kolumnę dla ochrony francuskich interesów nad Wisłą. Fakt, że Marysieńka, w chwili wyjazdu do Polski ledwie odrośnięty od ziemi brzdąc, wyraźnie ustępowała wiekiem wszystkim pozostałym dziewczętom towarzyszącym poślubionej per procura przez Władysława IV w 1645 roku księżniczce niwerneńskiej, spowodował liczne domysły i niewybredne plotki. Władysławowi IV doniesiono, że dziewczynka może być owocem jednego z romansów jego żony, o których było dość głośno. W grę mógł wchodzić słynny markiz de Cinq-Mars lub Kondeusz. Gdyby to była prawda, pochodzenie Marysieńki, chociaż z nieprawego łoża, byłoby nieporównanie lepsze niż oficjalnie przypisywane jej pokrewieństwo ze zubożałym Henrykiem de La Grange, markizem d’Arquien, i jego żoną, Franciszką de La Châtre de Brillebant. Wydaje się jednak, że przyczyna zabrania przez Ludwikę Marię maleńkiej dziewczynki w daleką podróż do Polski była najzupełniej prozaiczna: chodziło prawdopodobnie o ulżenie jej matce, ochmistrzyni dworu Ludwiki Marii, która obok obowiązków zawodowych miała na głowie wychowanie aż siedmiorga dzieci.
Dziewczynka przebywała nad Wisłą trzy lata, później powróciła do Francji, a w Polsce, już na stałe, pojawiła się powtórnie w 1653 roku. Cel tego powrotu był już konkretny: Maria Kazimiera miała nad Wisłą „złowić” СКАЧАТЬ