Название: Sobieski. Lew, który zapłakał
Автор: Sławomir Leśniewski
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308071991
isbn:
Oblężenie rosyjskiego obozu pod Cudnowem, grafika z XVII wieku.
Szeremietiew oczywiście otrzymał wieści o zdradzie Chmielnickiego, po której rozpoczęły się niepokoje wśród Kozaków Cieciury, ale jeszcze nie upadał na duchu. Liczył na ostatni atut, jaki mu pozostał w talii blotek: ciągnącą z Kijowa, silnie chronioną przez blisko sześć tysięcy żołnierzy karawanę koni i wozów z zapasami żywności dla jego wygłodzonych, nękanych zimnem i chorobami żołnierzy. Dowodzącemu nią Jurijowi Bariatyńskiemu nie dane było jednak dojść do Cudnowa. Naprzeciw niemu wyruszył Sobieski z częścią konnicy i Rosjanie, nie ryzykując starcia, zawczasu wycofali się do Kijowa. Teraz dopiero carski wojewoda uznał się za pokonanego i postanowił skapitulować. Podpisał wszystko, co dano mu do podpisania, i zobowiązał się do wydania nie tylko wszystkiego, co posiadał w obozie, do „siekier włącznie”, ale również wielkiej części Ukrainy z Kijowem, Perejasławem, Czernihowem; przyrzekł też w imieniu swojego władcy wypłatę liczącego miliony odszkodowania. Ale były to czcze zapewnienia, które Szeremietiew firmował jedynie własnym słowem, głową zaś miał je gwarantować. No i przyszło mu niemal dwadzieścia kolejnych lat spędzić w tatarskiej niewoli, car bowiem nie zamierzał honorować przyjętych warunków rozejmu. Szeremietiew pojechał w pętach na Krym, gdyż przyjęte ustalenia za nic mieli również Tatarzy; zachłannie wyciągnęli łapy po carskiego wodza i jego żołnierzy, w których obronie padło kilkudziesięciu polskich piechurów.
Ciekawe, czy hetmani koronni, zawierając z wojewodą układ na tak ciężkich dla Moskwy warunkach, choć trochę wierzyli w jego wykonanie. Wiara w tym wypadku równałaby się bezdennej naiwności, a nawet wiekowy „Rewera” Potocki nie cierpiał na tę przypadłość. Sukces miał wymiar propagandowy i moralny, w sferze faktów niewiele zmieniał. Podobnie zresztą jak triumf sprzed kilku zaledwie miesięcy, odniesiony na froncie litewskim przez Stefana Czarnieckiego i hetmana wielkiego litewskiego Pawła Sapiehę, którzy pod Połonką rozbili inną carską armię, dowodzoną przez Iwana Chowańskiego (tego samego, którego kilka lat wcześniej tak umiejętnie „podchodził” i „szarpał” Sienkiewiczowski Kmicic). Rzeczpospolita mogła obie wiktorie w polu przekuć w realny sukces jedynie pod warunkiem zadania kolejnego, równie mocnego ciosu państwu cara – po wkroczeniu w jego domeny i zagarnięciu siłą tego, co otrzymała na papierze od pokonanego moskiewskiego wodza. Jasienica napisał: „Po Połonce i Cudnowie potrzebny był jeszcze jeden zgodny wysiłek”. Ale go zabrakło. Zadowolono się, jak tylekroć w przeszłości, doraźnym sukcesem: upokorzeniem Moskwy na polu bitwy, przymuszeniem Kozaków do zmiany frontu. Gorzko, ale prawdziwie brzmi konkluzja Zbigniewa Wójcika: „Jeszcze jedna ugoda, jeszcze jedna iluzja, że ostatecznie tym razem udało się załatwić problem ukraiński…”.
Czarniecki i Lubomirski, których imiona na Litwie i w Koronie powtarzano z nabożną niemal czcią należną bohaterom, zamiast dokończyć tak pomyślnie rozpoczęte dzieło i dobić czającego się na wschodzie potężnego wroga, rozstrzygając być może również na lata sprawę kozacką, mieli już niebawem stanąć do walki przeciwko sobie. Podobnie jak nieopłacone, zniechęcone do dalszej służby i władzy państwowej żołnierskie tłumy.
Na przeszkodzie w osiągnięciu naprawdę ważnych celów stanął król Rzeczypospolitej. „Szczęśliwy rok” nie stał się jeszcze bardziej szczęśliwy, ponieważ Jan Kazimierz nade wszystko pragnął pomyślnie dla siebie rozegrać sprawę następstwa tronu, czyli przesłaniającą wszystkie inne kwestie elekcję vivente rege (za życia króla). I przystąpił do realizacji swoich zamierzeń, nie oglądając się na interes państwa i narodu, którymi władał.
ZAPRZEDANY DWOROWI I… MARYSIEŃCE
„Jest wielce przywiązana do kraju swojego (do Francyi) […] kobieta przebiegła, wielkiej zręczności, z dzieciństwa wychowana do intryg”.
Dyplomata francuski Gilberte de Chavagnac w liście z Polski
Ten rozdział koniecznie należy rozpocząć od cytatu z Korzona: „Ale w tym czasie, kiedy rycerze walczyli szablą i kopią z wrogami kraju, zaczynały dwie niewiasty Francuzki inną wojnę, w której zwycięstwo trudniejszem było do osiągnienia”. Nietrudno się domyślić, o jakich to niewiastach pisze historyk. Pierwszą z nich była Ludwika Maria, królowa Rzeczypospolitej, drugą Maria Kazimiera, jej następczyni. Ich wspólnym celem, do którego zaprzęgły spryt i przebiegłość, kobiece sztuczki, słowem – wszystkie dostępne im środki i możliwości, stało się wprowadzenie na tron Rzeczypospolitej, jeszcze za życia jej władcy, francuskiego księcia. Gdyby Marysieńka przy wszystkich swoich niezaprzeczalnych talentach posiadała na dodatek przymiot jasnowidzenia, zapewne aż tak mocno nie angażowałaby się w polityczne przedsięwzięcie promujące interes nieznanego jej osobiście księcia i ciągle bliskiej jej sercu ojczyzny. Lecz w roku 1660 nie mogła nawet zamarzyć, że to nie rodak znad Sekwany, ale mizdrzący się do niej sąsiad z Pilaszkowic już za kilkanaście lat zasiądzie na meblu o wiele bardziej atrakcyjnym niż wersalski „taburet”, ona zaś znajdzie się u jego boku.
Niejakie echa „wojny” rozpętanej przez dwie Francuzki, przemyślnie zawoalowane pośród powodzi odpowiednio dobranych słów, do Sobieskiego dochodziły również pod Słobodyszczami i Cudnowem, bo nawet wtedy Marysieńka zasypywała go listami. Wojewodzina pisała je z równą werwą i we wrześniu, i w październiku, w tym samym może momencie, gdy chorąży zmagał się z ćmą kozacką, szył w nią z łuku, ale też tracił pod sobą wierzchowce, o mało nie kończąc w sposób tragiczny tak pięknie przebiegającego flirtu, a już za chwilę gorącego romansu. Wcześniej, wiosną i latem, w listach Marii Kazimiery pojawiły się enigmatyczne stwierdzenia o jakichś rzeczach wielkiej wagi, o których nie może pisać wprost. Określiła je jako: „Nie tylko szczególne, ale i straszliwe”, dodając, że „wmieszani są w to wszyscy, i król, i królowa”. Chodziło jej o plany zreformowania ustroju Rzeczypospolitej i powołanie na jej tron jednego z książąt francuskich. Były one głównie pokłosiem dramatycznych doświadczeń, jakie przyniosły wojny kozacko-moskiewskie i potop szwedzki. Wiele osobistości, nie tylko związanych z dworem, zdało sobie sprawę, że potężna obszarem i liczbą ludności Rzeczpospolita stała się ofiarą sąsiadów głównie ze względu na swój ustrój i posuniętą do absurdu wolność szlachecką, której symbolem stało się liberum veto, dające możliwość zerwania obrad sejmu przez jednego posła. Szczególnie dobitną ilustracją opisanego stanu rzeczy są słowa wojewody łęczyckiego, późniejszego kanclerza wielkiego koronnego Jana Leszczyńskiego, wypowiedziane w drugim roku wojny z Karolem Gustawem: „Prawda, jesteśmy zdolni sami Szwedów zwojować tak wielką liczbą i dzielnością, ale niezdolni nierządem”.
Już na początku СКАЧАТЬ