Sobieski. Lew, który zapłakał. Sławomir Leśniewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sobieski. Lew, który zapłakał - Sławomir Leśniewski страница 13

Название: Sobieski. Lew, który zapłakał

Автор: Sławomir Leśniewski

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788308071991

isbn:

СКАЧАТЬ odległych zaledwie kilka mil od Zamościa Pielaszkowic, który na tle chłodnego uczuciowo, zwykle nieobecnego bądź pijanego męża z biegiem czasu stawał się Marii Kazimierze coraz bliższy. Znajomość rozwijała się korespondencyjnie, ale wojewodzina ciągle jeszcze nie zdradzała męża w dosłownym rozumieniu tego słowa. Wedle Żeleńskiego był to „raczej na wpół przyjacielski i wesoły flirt” niż przejaw poważniejszych uczuć z jej strony.

      Trudno zgadnąć, czy pani Zamoyska przejawiała tylko młodzieńczo naiwną skłonność do nadmiernego paplania raniących serce głupstw, czy świadomie igrała z uczuciami Sobieskiego, donosząc mu, obok spraw związanych z fatałaszkami i biżuterią, także o intymnych szczegółach swojego pożycia. Być może początkowo chciała jedynie zabić nudę życia bez męża, a jego przystojny równolatek zawsze traktował jej sprawy z największym zainteresowaniem. W jednym z listów Maria Kazimiera napisała, że jeśli tylko mąż przyjedzie do niej do Zamościa, to da mu „pięknego syna, który będzie się bił równie dobrze jak jego tatuś”… Lektura tych słów zapewne nie była dla chorążego przyjemna. Nie wspomniałem o tym dotychczas, ale przy wszystkich swoich wadach ordynat był utalentowanym dowódcą, któremu dopisywało szczęście; kilkakrotnie z odwagą poprowadził podkomendnych w bój. Syna Marysieńce nie udało się jednak urodzić pierwszemu z mężów; następna w kolejności dziewczynka, od samego początku bardzo słaba i chorowita, przeżyła zaledwie dwa lata.

      Zauroczony panią Zamoyską starosta, wielokrotny zdobywca niewieścich serc i wdzięków, dość szybko, bo już w 1659 roku, spróbował przekroczyć granice „wesołego flirtu”. Spotkało go jednak niepowodzenie. A także zawarta w liście, niepozostawiająca wątpliwości reprymenda połączona z wezwaniem, aby w dalszym ciągu otaczał ją „czystą i niewinną przyjaźnią” i nie liczył na nic więcej, czego jako mężatka nie chce i nie może mu zaoferować. Mężczyźni nie przepadają za takimi prośbami. W pewnym momencie chorążego zaczęła niecierpliwić i męczyć sytuacja, w której Marysieńka poza rozkosznym epistolarnym szczebiotem nie była skłonna ofiarować mu nic więcej. Dla zakochanego po uszy mężczyzny z krwi i kości był to stan trudny do zniesienia. Któregoś dnia, podczas wizyty starosty jaworowskiego w Zamościu i rozmowy z wojewodziną, doszło do wybuchu. Z jego strony padły wymówki oraz „słowa zelżywe” i rozeszli się w gniewie. Niemniej scena, która zdawała się zapowiadać zerwanie dotychczasowych relacji, w rzeczywistości okazała się wstępem do czegoś o wiele bardziej poważnego. Chorążego z wojewodziną łączyła bowiem silna nić porozumienia, zwana często magią uczuć lub chemią, która mimo chwilowych nieporozumień i niesprzyjających okoliczności zbliżała ich ku sobie z coraz większą siłą. Pojednanie nadeszło szybko, a jego wyrazem była wymiana prezentów: chorąży podarował wojewodzinie swojego ulubionego karzełka, a w zamian otrzymał od niej różaniec, który miał mu towarzyszyć i chronić go przed nieszczęściem podczas wojny z Moskwą. Zbliżenie do Marii Kazimiery wykopało grób dla planów ożenienia Sobieskiego z wdową po podkanclerzu Bogusławie Leszczyńskim, Joanną Katarzyną z Radziwiłłów, bądź księżniczką francuską spowinowaconą z Kondeuszem. Snuły je królowa oraz matka starosty, która w międzyczasie powróciła z zagranicy.

      Marysieńka była już na wyciągnięcie ręki, ale aby po nią sięgnąć, należało wyjść cało z kolejnej wojennej zawieruchy.

      SŁOBODYSZCZE I CUDNÓW

      „[…] snadniej nam teraz pójdą rzeczy z Moskwą, kiedy z jednym tylko nieprzyjacielem do czynienia mamy”.

      Fragment listu kanclerza wielkiego litewskiego Krzysztofa Paca z 5 maja 1660 roku

      Różaniec podarowany przez Marysieńkę w miejsce zgubionego szkaplerza spełnił swoje zadanie. Podczas kilku miesięcy spędzonych w polu mimo wielu sposobności po temu Sobieskiemu nie spadł włos z głowy. Kampania rozegrała się na rozległych połaciach Białorusi i Ukrainy. Naprzeciw Polakom i Tatarom stanęła w niej Moskwa posiłkowana przez Kozaków hetmana Jerzego Chmielnickiego, zwanego Chmielniczenką, który na wzór ojca wybrał bliski sojusz z państwem cara, grzebiąc ostatecznie szanse Ukrainy na stworzenie wraz z Polakami i Litwinami Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Chorąży po dawnemu znalazł się pod rozkazami Jerzego Lubomirskiego, służąc w jego dywizji na czele lekkich chorągwi kozackich i dragonii.

      Niewiele zapowiadało późniejsze sukcesy. Tak niespodziewane i wielkie, że żyjący na przełomie XIX i XX wieku wybitny historyk Wiktor Czermak ukuł termin „szczęśliwy rok” na określenie czasu, w którym nastąpiły. Morale wojska idącego na Ukrainę było fatalne. W szeregach, jeszcze z dala od wroga, więcej rozprawiano o niezapłaconym żołdzie niż grożących niebezpieczeństwach. Z każdym kolejnym dniem narastała atmosfera rokoszu i mogło się zdarzyć, że nie będzie komu walczyć z dowodzącym carską armią wojewodą kijowskim Wasylem Szeremietiewem oraz dwoma zgrupowaniami Kozaków: Chmielnickiego i hetmana nakaźnego Tymofieja Cieciury. Wielu żołnierzy zdezerterowało, tworząc rozbójnicze bandy napadające majątki i grabiące ludność cywilną. Król i hetmani czynili wszystko, aby prośbą i groźbą powstrzymać oddziały przed rozpadem. Sztuka ta powiodła się głównie dzięki talentom dyplomatycznym Lubomirskiego i żołnierze w głównej swej masie postanowili wytrwać w szeregach do połowy listopada. To nie była nazbyt odległa perspektywa czasowa, ale okazała się wystarczająca.

      Na początku września pod Starym Konstantynowem wojska hetmanów połączyły się z Tatarami przyprowadzonymi przez nuradyna-sołtana (zarządcę zachodniej części kraju) Safę Gireja i bez zwłoki, jakby przystępując do wyścigu z czasem, rozpoczęły błyskotliwą ofensywę. Szeremietiew, mając przy sobie jedynie Kozaków Cieciury, ale nadmiernie ufny w posiadaną przewagę i z własnej beztroski pozbawiony dobrego rozpoznania, dał się zaskoczyć pod Lubarem. Jego zachowanie obrazowo przedstawił Łukasz Ossoliński w monografii Cudnów-Słobodyszcze 1660: „Niewidomy, który nie bada laską podłoża, wcześniej czy później się potknie”. Szeremietiew potknął się bardzo szybko. Po wstępnym boju, któremu Hieronim Holsten w swoim pamiętniku nadał miano „wesołej bitwy”, Rosjanie i Kozacy zamknęli się w warownym obozie, licząc na wykrwawienie przeciwnika i doczekanie pomocy ze strony Chmielnickiego. Rachuby te się nie sprawdziły. Szesnastego września wojskom hetmanów udało się opanować część wałów i wedrzeć do obozu, ale wobec zapadających ciemności „Rewera” Potocki i Lubomirski nakazali odwrót. Tego dnia chorąży koronny, który od początku walk przejawiał dużą aktywność, z Janem Sapiehą i dowodzącym garścią mołojców niedawnym hetmanem kozackim Iwanem Wyhowskim u boku dzielnie walczył na lewej flance ścierającej się z Kozakami. Podczas wielogodzinnego boju armia Szeremietiewa poniosła poważne straty w zabitych i rannych. Przede wszystkim jednak jego żołnierze stracili ducha bojowego, co potwierdziły liczne dezercje w następnych dniach. Stracił go również sam Szeremietiew, który w końcu zdał sobie sprawę, że ma do czynienia ze wszystkimi siłami przeciwnika. Dokładnych informacji dostarczył mu wzięty do niewoli towarzysz chorągwi pancernej hetmana polnego Jan Tchórzewski, który wbrew swemu nazwisku wykazał się odwagą – choć może raczej była to głupota – i, jak pisze Ossoliński, „upiwszy się, pojechał samotnie szukać laurów w harcach pod nieprzyjacielskim obozem, gdzie łatwo wzięto go do niewoli”.

      Wojewoda kijowski podjął decyzję o wycofaniu się w okolice Cudnowa. Uchodził taborem po wcześniejszym wykonaniu działań maskujących, m.in. wypuszczeniu z obozu potężnej wycieczki. Holsten opisał, jak to wyglądało: „Przed obronnym taborem szło 1000 ludzi z siekierami i toporami, by wycinać zarośla, krzaki i wyrównywać drogę. Za nimi następował wydłużony, czworokątny tabor obronny w następującej postaci: na zewnątrz wozy i działa, piechota za wozami, a w środku rajtaria”. Tabor ostrzeliwały piechota i artyleria, szarpała lekka jazda, ale mimo to doskonale nim manewrującemu Szeremietiewowi udało się bez większych strat dotrzeć do Cudnowa, przekroczyć СКАЧАТЬ