Название: Sobieski. Lew, który zapłakał
Автор: Sławomir Leśniewski
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308071991
isbn:
Polskie wojsko składa przysięgę na wierność Karolowi Gustawowi. Na górnej rycinie Erik Dahlbergh uwiecznił moment przejścia na stronę Szwedów oddziałów Aleksandra Koniecpolskiego pod Krakowem 16 X 1655 roku. Wśród towarzyszących hetmanowi pułkowników był także Jan Sobieski. Dolna grafika przedstawia z kolei scenę, która rozegrała się pod Sandomierzem 13 XI 1655 roku, kiedy na taki sam krok zdecydował się hetman Stanisław „Rewera” Potocki.
Historycy i biografowie Jana Sobieskiego zastanawiali się nad powodami, jakimi się kierował, wypowiadając wierność Janowi Kazimierzowi i przechodząc do obozu najeźdźców. Wskazywali różne przyczyny, które w większym lub mniejszym stopniu miały determinować to posunięcie. Otton Laskowski w biografii króla zadał w swoim przekonaniu retoryczne pytanie: „Czy mógł młody pułkownik wyłamać się ze swym pułkiem, gdy jego dowódcy i starsi koledzy przechodzili na stronę szwedzką?”. Zapewne jednak mógł, bo podobnych wypadków było wiele, nie wszyscy poddali się owczemu pędowi i wzięli udział w wyścigu do obozu zwycięzców. Doszukując się motywów działania Sobieskiego, wskazywano również na jego bliskie pokrewieństwo z Hieronimem Radziejowskim (byli ciotecznymi braćmi), a rola, jaką przed potopem i podczas niego odegrał były podkanclerzy koronny, jest aż nadto dobrze znana. Ten akurat domysł wydaje się zupełnie chybiony i nade wszystko niesprawiedliwy; brak dowodów na ich współpracę, starosty jaworowskiego nie interesowała jeszcze wówczas wielka polityka. Jeżeli miał działać pod czyimś wpływem, to już raczej bliskiego przyjaciela, Jana Sapiehy. Poza wszystkim można jednak postawić tezę, że za postępkiem Sobieskiego stały z jednej strony iuventus et impetus (młodość i zapał), cechy przynależne jego wiekowi, o których można wyczytać w jednej z kronik, z drugiej zaś konformizm, wybranie drogi obranej przez zdecydowaną większość szlachty i wojska.
Na temat przebiegu służby Sobieskiego od chwili przejścia na stronę Szwedów do powrotu pod sztandary Jana Kazimierza niewiele wiadomo. Korzon podsumował ten okres zdaniem: „Wcieleni do armii szwedzkiej kwarciani chodzić musieli od Krakowa aż do Prus, a potem nazad brzegiem Wisły pod Gołąb i brzegiem Sanu aż do Jarosławia za królem szwedzkim, który przedsięwziął swój sławny marsz zimowy, żeby stłumić powstanie otrzeźwionego narodu i wypędzić wracającego Jana Kazimierza”. I mimo że w kolejnym zdaniu zarysował niemal wszystkie najważniejsze wydarzenia pomiędzy październikiem 1655 a marcem 1656 roku, była to najkrótsza z możliwych i nieco bałamutna charakterystyka najbardziej dramatycznego okresu potopu i udziału w nim starosty jaworowskiego. Korzon wspomniał o konfederacji zawiązanej w Tyszowcach w końcu roku, przystąpieniu do niej hetmanów, o powrocie króla z Głogówka, ale zupełnie zapomniał o jakże istotnym epizodzie związanym z obroną klasztoru na Jasnej Górze. Nie w sferze wojskowej bynajmniej, ale religijno-mentalnej wpłynęła ona na odwrócenie fali potopu, która rychło miała zatopić samych najeźdźców. Być może niejednemu Czytelnikowi nie będzie łatwo wyobrazić sobie przyszłego monarchę walczącego wśród oddziałów skierowanych do blokady twierdzy i dokazującego na czele swojego pułku przeciwko obrońcom świętego przybytku. A takiej właśnie ewentualności nie można wykluczyć. Niepewność sieje ten oto fragment Pamiętnika… wspomnianego już Jakuba Łosia: „ci wszyscy z pułkami swemi [chodzi o kwarcianych Koniecpolskiego – S.L.] najpierw bez rady hetmańskiej poddali się królowi szwedzkiemu w Krakowie, pod Częstochową byli (acz nie wszyscy), w Prusiech na księcia Brandenburskiego pomogli Szwedowi, aby się poddał, i na nasze wojsko potym wojowali”. Litania przewinień, a wśród nich zarzut udziału w oblężeniu Jasnej Góry, którego wydźwięk – na szczęście dla Sobieskiego – autor pamiętnika złagodził zastrzeżeniem: „acz nie wszyscy”. Może zatem starosta jaworowski nie przystał do kompanii z aktywnie uczestniczącym w oblężeniu pułkownikiem Kuklińskim, u Sienkiewicza noszącym nazwisko Kuklinowski, jak paru innych jemu podobnych pozbawionym czci i honoru bezwzględnym watażką, który uczepił się Szwedów wyłącznie dla osobistych korzyści.
Powróćmy teraz do Ottona Forsta Battaglii, aby uzasadnić ten może nazbyt kategoryczny sąd wyrażony przez popularyzatora historii, za którego uważa się autor niniejszej książki. Cóż bowiem napisał Battaglia na temat odstępstwa Sobieskiego? W książce liczącej niemal czterysta stron poświęcił temu ważnemu epizodowi dokładnie cztery zdania, pozornie zgodne z prawdą, ale zdejmujące z przyszłego króla jakąkolwiek winę i mamiące czytelników fałszywą puentą. Otóż starosta jaworowski najpierw z innymi odstąpił Jana Kazimierza, ale później „przyłączył się do potężnego patriotycznego powstania. […] Od końca marca 1656 roku […] wyróżniał się spośród dowodzących polską armią”. Sprytne i godne sprawnego, czarującego wymową adwokata, który za pomocą erudycyjnych sztuczek uwiedzie i skłoni do swojej wersji niezorientowaną w prawniczych meandrach widownię, ale z pewnością nie trafi do przekonania sędziów. O rzeczy najważniejszej, która stanowiła istotę zachowania Sobieskiego i na co zwrócił uwagę Wójcik, Battaglia nie napisał. Ale też nie czyńmy mu nadmiernych zarzutów; w owych czterech zdaniach było to przecież fizycznie niemożliwe do przedstawienia… Poza tym omawiane dzieło – może ktoś stwierdzić – jest „biografią polityczną Sobieskiego” i gdzie indziej kładzie główne akcenty, a brzydki epizod niezbyt pasuje do postaci mocarza utrzymującego na swoich barkach ciężar „przedmurza chrześcijaństwa”. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że pisarski wybieg Battaglii byłby bardziej zrozumiały, gdyby jego książka ukazała się w Polsce siedemdziesiąt lat później, kiedy wybiórcze traktowanie rodzimej historii i jej „gumkowanie” stało się już bardzo popularną rozrywką pokaźnego grona „ludzi pióra” – i nie tylko ich. Zresztą i Tadeusz Korzon nie do końca był zgodny z prawdą historyczną. O porzuceniu przez Sobieskiego służby u Szwedów napisał bowiem: „wyszedł, jeden z pierwszych, z obozu szwedzkiego, żeby się z rodakami połączyć”, choć wcześniej zaznaczył, że starosta jaworowski uczynił to dopiero „około 24 marca 1656 r., po niepowodzeniach Douglasa i samego Karola Gustawa nad Sanem”. W rzeczywistości, i to należy mocno podkreślić, Jan Sobieski należał do grupy tych pułkowników, którzy najdłużej służyli Szwedom; „podziękował” im za służbę dopiero wtedy, gdy koleje wojny już wyraźnie zaczęły się przechylać na korzyść Jana Kazimierza.
W odróżnieniu od Battaglii, który nie napisał niemal nic, i Korzona, posługującego się nadmiernie ezopowym językiem, Zbigniew Wójcik na temat odstępstwa Sobieskiego wyraził dość jasny i bolesny sąd, przypisując mu zdradę. Najpoważniejszy zarzut, jakim obarcza przyszłego władcę Rzeczypospolitej, wiąże się z dwoma faktami: udziałem starosty w buntowaniu chorągwi kwarcianych i wczesnym przejściu na stronę Szwedów oraz bardzo późnym – dopiero „gdy szczęście wojenne poczęło odwracać się od Szwedów” – ich porzuceniem. Wyczuwa się w równym stopniu zdziwienie, zawód i niesmak, kiedy historyk ten pisze: „Pod Gołębiem, w walkach nad Sanem, tak barwnie przedstawionych przez autora Potopu, Jan Sobieski wciąż bił się z rodakami, służąc nadal królowi szwedzkiemu. A przecież przyszło już powszechne opamiętanie”. Nie bez kozery użyłem sformułowania „dość jasny”. W odruchu pewnego usprawiedliwienia Sobieskiego ten sam Wójcik, relatywizując zachowanie starosty i poddając je cynicznemu osądowi, w jego biografii napisał również, że „to, co Polska straciła na zdradzie Sobieskiego, zyskała z nawiązką dzięki jego doświadczeniom wojennym, które zdobył, walcząc przez tyle miesięcy przy boku armii szwedzkiej. […] To szkole szwedzkiej zawdzięczał umiejętne operowanie piechotą i dragonią, które tak wspaniale zademonstrował w swej przyszłej karierze wodza, a które to bronie były mało popularne w konserwatywnej СКАЧАТЬ