Название: Sobieski. Lew, który zapłakał
Автор: Sławomir Leśniewski
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308071991
isbn:
W polskim dowództwie pojawiły się głosy o potrzebie zwinięcia blokady i wycofania się w kierunku Lwowa z myślą o kontynuowaniu wojny w następnym roku, ale taki krok, zważywszy na problemy z żołdem, mógł łatwo doprowadzić do rozpadu armii. Na początku października podjazdy potwierdziły zbliżanie się Chmielnickiego, który prowadził niewiele ponad dwadzieścia tysięcy mołojców, na co w swojej monografii wskazuje Ossoliński, dezawuując często powtarzaną wersję o krociach Kozaków. W polskim dowództwie zadecydowano o wyjściu mu naprzeciw częścią sił. Optował za tym przede wszystkim śmiały i zdecydowany w działaniu Lubomirski. Hetman zabrał ze sobą około czternastu tysięcy żołnierzy, w ich liczbie pułk chorążego koronnego, i ruszył w stronę odległych o niespełna trzydzieści kilometrów Słobodyszcz, gdzie zatrzymał się Chmielnicki.
Do bitwy doszło 7 października. Sobieski – wbrew temu, co pisze Korzon, a zapewne za nim Wójcik i wielu innych historyków – dowodził nie prawym, lecz całym lewym skrzydłem wojsk hetmańskich, w którym, jakby dla dodania smaczku całej imprezie, walczyły również chorągwie wojewody sandomierskiego Jana Zamoyskiego; na samym skraju zajęli pozycje Tatarzy. Ciekawostkę może stanowić okoliczność, że Zamoyski, korzystający z tytułu generała wojsk cudzoziemskiego zaciągu, miał pod komendą ponad półtora tysiąca ludzi, co trzykrotnie przekraczało liczebność żołnierzy walczących w pułku chorążego. Można stwierdzić z przekąsem, że Sobieski, który już niebawem miał mu skraść żonę, zaczął od odebrania mu satysfakcji sprawowania dowództwa na polu bitwy.
Polacy zaatakowali z impetem, jazda wsparta przez piechotę cudzoziemskiego autoramentu przedarła się przez umocnienia, jedna z chorągwi husarskich dotarła do namiotu Chmielnickiego. Jak zaświadcza Holsten, „Kozacy bili się z nami jak desperaci” i gdy już się zdawało, że potyczka jest wygrana, „cała banda kupą natarła na nas. Nie mieliśmy ochoty opuszczać obozu, dobrali się nam jednak tak mocno do skóry, że musieliśmy się wycofać”. W dalszej części wspomnień dzielny wojak wylicza straty, jakie poniósł jego regiment, wymieniając nazwiska oficerów, którzy zginęli lub zostali ciężko ranni. Ale nie tylko ta jednostka została mocno poszarpana przez Kozaków. Również chorągwie jazdy, szczególnie Zamoyskiego, doznały bolesnych strat w ludziach. „Kilka chorągwi husarskich zostało totaliter rozbitych”. Na dodatek, co stanowiło bolesną skazę na honorze, Polacy utracili także kilka sztandarów. Z zarejestrowanego w pamiętnikach przebiegu walki wynika, że po początkowym sukcesie lewego skrzydła doszło do potężnego kozackiego przeciwuderzenia, którego nie udało się odeprzeć mimo wprowadzenia do boju odwodów księcia Dymitra Wiśniowieckiego. Niejasno brzmią jedynie relacje tłumaczące nagły przypływ ducha bojowego po stronie już niemal rozbitych Kozaków. Wielu autorów w sposób niezbyt logiczny przypisuje go akcji Tatarów, którzy mieli zaatakować uchodzące tłumy przerażonych mołojców, ci zaś, cofnięci w kierunku obozu, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ze zdwojonym animuszem i desperacją rzucili się na zwycięskiego przeciwnika. Owszem, strach dodaje odwagi i zwielokrotnia siły, ale raczej nie w wypadku pierzchającego na wszystkie strony zdezorientowanego tłumu. Inni komentatorzy są skłonni przyjąć sugestię Joachima Jerlicza, który niespodziewaną porażkę Polaków przypisał rozprzężeniu wśród żołnierzy: „jedne się bili, a drugie, mianowicie dragonia i piechota, na łupy padła. Kozacy to postrzegłszy poprawili się, naszych wyparli i niemało towarzystwa rotmistrzów, kapitanów niemieckich, poruczników pozabijali”.
W rzeczywistości po odparciu Tatarów, którzy uczynili więcej hałasu niż szkód, Kozacy mogli się skoncentrować na oddziałach polskiej lewej flanki i w twardym boju odzyskali utracone pozycje. Dwukrotnie jeszcze przeprowadzane przez Sobieskiego i centralne oddziały uderzenia nie przyniosły sukcesu, podobnie jak na prawym skrzydle, którego zadanie polegało na powstrzymaniu wroga. Bitwa pozostała nierozstrzygnięta, przynosząc walczącym stronom zbliżone straty. Kozacy schowali się w obozie, świadomi swojej wartości w walce pozycyjnej, w oparciu o wały i silnie umocniony tabor, Lubomirski zaś, kiedy następnego dnia znów się do niego zbliżył, stwierdził – tu posłużmy się słowami Ossolińskiego – „że jest potężnie ufortyfikowany, a zapał jego wojska cokolwiek mniejszy niż dnia poprzedniego”.
Wbrew wcześniejszym wywodom w wielu książkach historycznych pokutuje przekonanie, że pod Słobodyszczami Polacy i Tatarzy odnieśli zwycięstwo, łamiąc „ducha zaczepnego” przeciwnika i niszcząc w nim wolę jakichkolwiek kroków ofensywnych. Jednym tchem można wymienić autorów skłaniających się ku takiemu poglądowi: Antoni Hniłko, Otton Laskowski, Jan Wimmer, Paweł Jasienica snujący opowieść o tym, że „spieszącego z pomocą Chmielniczenkę pobił Lubomirski częścią swych sił…”. Nawet Wójcik napisał, że wprawdzie Lubomirski nie zdołał wygrać bitwy, „ale wprowadził w szeregi nieprzyjaciół niepokój i zamieszanie, paraliżując od razu jakąkolwiek akcję ofensywną z ich strony”.
To jednak bardziej sfera pobożnych życzeń niż faktów, ponieważ owego ducha walki, tylekroć wskazywanego w różnych opracowaniach, w Kozakach zabrakło od samego początku kampanii. Były słowa i pozory, ale nie było za grosz chęci do jej toczenia. Już nazajutrz po bitwie Lubomirski odszedł z większością sił pod Cudnów, przyzywany tam pilnie przez Potockiego, który bał się, że Szeremietiew wymknie się z matni, a do zasłony przed Chmielnickim pozostało jedynie parę setek jazdy koronnej i połowa ordy. Ale przez cały następny tydzień kozacki hetman nie ruszył z odsieczą carskiemu wojewodzie. Był do niej tak samo nieskory jak wcześniej do marszu w kierunku Cudnowa. Nadciągał ze swoimi mołojcami w żółwim tempie, robiąc wszystko, żeby z realną pomocą dla Szeremietiewa nie zdążyć. Jeśli nie on osobiście był za taką sytuację odpowiedzialny, to z pewnością część starszyzny, której bynajmniej nie uśmiechał się sojusz z Moskwą. Wielu pułkowników, całkiem niedawno obdarzonych szlacheckim klejnotem, z niekłamaną estymą odnosiło się do Rzeczypospolitej i wolałoby wrócić na jej służbę niż podlegać Moskwie. Poza tym wykrwawianie się dwóch ościennych potęg bez udziału przyglądających się temu spektaklowi Kozaków stanowiło dla nich jak najbardziej pożądany scenariusz. I raczej te okoliczności, nie zaś wypad Lubomirskiego pod Słobodyszcze czy brawurowe szarże jazdy dowodzonej przez Sobieskiego, w skuteczny sposób powstrzymały odsiecz Chmielnickiego, który – tak jak ojciec – chwiał się w politycznych wyborach. Tyle że ulepiony był z zupełnie innej gliny, po wypaleniu o wiele bardziej kruchej; podobno w czasie bitwy wpadł w panikę i zupełnie utracił kontrolę nad sobą, krzycząc, że w wypadku ocalenia zostanie mnichem. Słowa z własnej woli nie dotrzymał.
Podczas gdy w obozie kozackim trwały gorączkowe rozważania, co należy czynić, propolskie stronnictwo agitowało za porozumieniem z hetmanami, a Chmielniczenko wysyłał kłamliwe listy do Szeremietiewa i cara, zapewniając o zwycięstwie nad Lachami i o swojej lojalności, pod Cudnowem dopełnił się los otoczonej armii wojewody. Carski wódz dwukrotnie podjął próbę wyrwania się z polskiego oblężenia, ale kleszcze zaciśnięte przez Potockiego i Lubomirskiego okazały się dla jego żołnierzy niemożliwe do rozwarcia. Podczas całodziennego boju 14 października jego oddziały zdołały się posunąć kilka kilometrów w kierunku Słobodyszcz, skąd – taka nadzieja towarzyszyła Szeremietiewowi – miał nadciągnąć Chmielnicki, ale zostały osadzone w miejscu i otoczone szańcami oraz zasiekami. Udziałowi chorążego koronnego w walce Korzon poświęcił zdanie: „Tego dnia Sobieski miał zabite pod sobą dwa konie, ale też wielu położył Moskali, celnie strzelając z łuku w gęstą ich masę”, czerpiąc z treści wydanego w 1661 roku rymowanego dzieła Samuela Leszczyńskiego pt. Potrzeba z Szeremetem, hetmanem moskiewskim, i z Kozakami w roku Pańskim 1660 od Polaków wygrana, w której „Sobieski się dowoli nacieszył, a z tego, СКАЧАТЬ