Название: Sobieski. Lew, który zapłakał
Автор: Sławomir Leśniewski
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308071991
isbn:
I cóż ostatecznie osiągnięto? Odsiecz nie dotarła do Suczawy, młody Chmielnicki marnie w niej zginął, a hetman zaporoski zakarbował jeszcze jedną śmiertelną urazę wobec Lachów. Tymczasem wyniszczeni długim marszem, wygłodniali i wyziębieni jesiennym chłodem, nieopłaceni i skorzy do buntu polscy żołnierze przez kilka tygodni zalegali w obozie w Żwańcu nieopodal Chocimia, aż w grudniu dali się otoczyć Tatarom. Powtórzyły się obrazki sprzed czterech lat. Znów posypały się podarki dla chana i jego dowódców, a dodatkowe upokorzenie polegało na konieczności potwierdzenia warunków umowy zborowskiej. Ale to nie wszystko. W głąb Polski jak huragan pognały tatarskie czambuły, docierając aż w rejon Lublina. W jasyr, bez różnicy, szli wszyscy, którzy nadawali się na niewolników lub mogli stanowić przedmiot okupu i byli w stanie przebyć drogę na Krym. Długie kolumny zrozpaczonych brańców z ziem rdzennej Polski i Ukrainy powędrowały na targi Bachczysaraju i innych czarnomorskich miast. Orda nic sobie nie robiła z ustaleń z Chmielnickim ani z umowy z królem i wszędzie brała niewolników. Sprawę ułatwiał fakt, że zebrana pod Żwańcem armia nie mogła podjąć żadnych przeciwdziałań.
W jej szeregach przebywał także Sobieski, w randze pułkownika dowodzący chorągwią kozacką. Jego udział w wyprawie zapisał się dwoma znamiennymi wydarzeniami. Młody rotmistrz, być może powodowany bólem po stracie brata, dopuścił się jednego ze swoich nieprzemyślanych „wyskoków”, usiłując dokonać zasadzki na tatarskiego posła. Jedynie czujność oboźnego wielkiego koronnego, jakże sławnego później Stefana Czarnieckiego, sprawiła, że starosta nie zdołał zrealizować swoich niecnych planów i nie doszło do pogwałcenia międzynarodowego prawa oraz powszechnie obowiązujących zwyczajów. Oto jakiś półdziki, pogardzany bisurmanin padłby ofiarą polskiego magnata, który miał o sobie z pewnością wysokie mniemanie i odczuwał „cywilizacyjną” wyższość, a tymczasem dopuściłby się niegodnych, mało rycerskich czynów, przypisywanych z lubością tatarskiej dziczy. Jednocześnie nie słychać, aby ów niehonorowy i łamiący wojskową dyscyplinę uczynek spotkał się z poważniejszą karą. To również był przejaw osuwania się Rzeczypospolitej w czeluść bezhołowia i anarchii. Niewykluczone, że wyrazem dezaprobaty dla postępku Sobieskiego było umieszczenie go w grupie zakładników, których zażądał chan podczas prowadzonych rozmów pokojowych. Nie chodziło jedynie o formalność; gdyby nie doszło do porozumienia, starosta mógł wylądować w tatarskiej niewoli, a tej łatwo się nie opuszczało.
Pobyt w obozie Islama Gireja pozwolił Sobieskiemu po raz pierwszy w życiu z tak bliska przyjrzeć się ordyńcom. Bez wątpienia pomógł mu także podciągnąć się w znajomości języka wrogów, którego podstawy, podobnie jak tureckiego, już wcześniej sobie przyswoił. Według Zbigniewa Wójcika „nie jest jednak prawdą, że władał nimi później tak biegle jak łaciną, francuskim, niemieckim i włoskim”. Tak czy inaczej, przedstawiona wyliczanka, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nasz bohater trudnił się głównie rycerskim rzemiosłem, czyni z niego wybitnego poliglotę, nawet gdyby znajomość wspomnianych języków obcych nie była tak zaawansowana, jak wskazuje to nad wyraz rzetelny i wyważony w swoich ocenach biograf.
Kilka miesięcy po wyprawie żwanieckiej starosta jaworowski wyruszył nad Bosfor w składzie poselstwa Mikołaja Bieganowskiego. To było niezwykłe doświadczenie. Już podróż przez Bałkany stanowiła wielkie przeżycie. Z bliska mógł się przyjrzeć życiu miejscowej ludności, poddanej od dziesięcioleci tureckiej niewoli. Sobieski z zaskoczeniem przyjął fakt istnienia wśród niej niemalże kultu króla Władysława IV, przedstawianego pod postacią Świętego Jerzego; pamiętano mu zamiar rozpętania wielkiej wojny z Portą Otomańską w imię wyzwolenia cierpiących tureckie jarzmo słowiańskich narodów. W Stambule polska delegacja przebywała dwa miesiące, co dało jej członkom wiele okazji do poczynienia bogatych obserwacji. Sobieski mógł się zżymać na sposób, w jaki Turcy traktowali podbite narody, mógł nie pojmować ich zwyczajów, ale jednocześnie musiał się zdobyć na podziw dla wewnętrznej organizacji ich państwa, jednego z najpotężniejszych w ówczesnym świecie.
Kilku poważnych historyków i grono autorów popularnych opracowań pohulało w związku z tą wschodnią podróżą Sobieskiego. Wedle Jakuba Kazimierza Rubinkowskiego, żyjącego na przełomie XVII i XVIII wieku autora kilku „dzieł”, nie bez powodu zwanego przez Wójcika niewiarygodnym panegirystą, wręcz łgarzem, Turcy przypomnieli sobie o jakiejś przepowiedni i dostrzegając w staroście przyszłego śmiertelnego wroga, myśleli o jego zgładzeniu. Plan się nie powiódł, a szczegóły obleczonej tajemnicą intrygi, podobnie jak kilka innych sensacyjnych wątków, były tylko wymysłem piszącego niestworzone banialuki autora, którego „dzieło”, zatytułowane w iście barokowym stylu Janina zwycięskich tryumfów dziełami i heroicznym męstwem Jana III króla polskiego. Na Marsowym Polu Najjaśniejszy. Po przełamanej otomańskiej i tatarskiej potencyi nieśmiertelnym wiekom do druku podany […], ukazało się w 1739 roku. Ale i Battaglia dał ostrogę własnej wyobraźni, doszukując się w przebiegu audiencji istotnych motywów późniejszych działań Sobieskiego. Napisał bowiem: „Czyż nie prowadzili go, jak każdego z poselstwa, dwaj słudzy Wielkiej Porty za ramiona i nie przyginali mu bez pardonu głowy ku ziemi, kiedy pojawił się kalif? Czy nie kazano posłowi za takie traktowanie jeszcze słono zapłacić? Zaiste, Sobieski miał obowiązek pomścić nie tylko prochy swoich przodków, lecz także zniewagę, którą wyrządzili Krzyżowi i jego wyznawcom zuchwali wrogowie”.
Nie można oczywiście lekceważyć sfery psychologicznych motywacji, istotnej w życiu niemal każdego człowieka, jednak czynienie z Sobieskiego wojownika owładniętego misją walki za wiarę i krzyż z powodu kilku nieprzyjemności wynikających z ceremoniału dworskiego to przesada. I chyba nie najlepiej świadczyłoby o Janie III, gdyby niemiłe wspomnienia i porywy serca decydowały o jego posunięciach w roli męża stanu i władcy Rzeczypospolitej. Podsumowując udział Sobieskiego w stambulskim poselstwie, sensowniej będzie stwierdzić, że przed żołnierzem, jakim do tej pory był starosta, po raz pierwszy delikatnie uchyliły się drzwi prowadzące na salony polityki międzynarodowej, mógł bowiem posmakować sztuki dyplomacji. To była najwyższa pora, aby zręczne wymachiwanie szablą i rosnącą z każdym rokiem umiejętność prowadzenia żołnierzy w bój zaczął uzupełniać innymi umiejętnościami, niezbędnymi do zrobienia prawdziwej kariery.
Czas na zgłębianie arkanów wielkiej polityki miał jednak nadejść dopiero za kilka lat. Na razie do wschodniej granicy Rzeczypospolitej, od strony Wielkiego Księstwa Litewskiego, zapukał nowy i nad wyraz groźny wróg – Moskwa. Jej atak, stanowiący początek czternastoletniej wojny, jednej z najdłuższych w dziejach Polski, był prostą konsekwencją słynnej ugody zawartej w Perejasławiu w styczniu 1654 roku, podczas której została przypieczętowana wola przyłączenia do państwa carów zrewoltowanej Kozaczyzny. Armia cara Aleksego Michajłowicza Romanowa, licząca około stu pięćdziesięciu tysięcy żołnierzy, łatwo opanowała większą część Litwy, niosąc ze sobą śmierć i pożogę. Hetman Janusz Radziwiłł, z pewnością jeden z najlepszych wodzów Rzeczypospolitej ówczesnej doby, nie miał dość sił, żeby powstrzymać barbarzyńskiego najeźdźcę, który brał na bezbronnej ludności rewanż za wcześniejsze porażki. Moskiewską ofensywę udało się natomiast powstrzymać na południu, w dużej mierze dzięki niespodziewanemu odwróceniu sojuszy. Tatarzy, wierni strategii utrzymywania równowagi sił, porzucili sprawę Kozaków i w listopadzie sprzymierzyli СКАЧАТЬ