Przegrane zwycięstwo. Andrzej Chwalba
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przegrane zwycięstwo - Andrzej Chwalba страница 13

Название: Przegrane zwycięstwo

Автор: Andrzej Chwalba

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Poza serią

isbn: 9788381910804

isbn:

СКАЧАТЬ buty z magazynów zaborczych – 227,7 tysiąca par;

      – buty produkcji krajowej – 1398 tysięcy par;

      – zakupy zagraniczne – 961 tysięcy par;

      – buty naprawione – 393 tysiące;

      – buty z Armii Hallera – 140 tysięcy.

      Lista skarg i zażaleń na tym się nie kończy. Powszechnie żołnierze skarżyli się na złe warunki panujące w koszarach. Początkowo wojsko dysponowało obiektami pozostawionymi w spadku przez zaborców i okupantów, jeśli nie zostały obrabowane. Lecz na potrzeby rozbudowanej armii było to za mało. Dlatego powołano Zarząd (Biuro) Budownictwa Wojskowego, który prowadził remonty koszar i dokonywał ich rozbudowy, a nawet wznosił nowe. Na koszary przeznaczano między innymi niewykorzystywane zabudowania fabryczne, obiekty szkolne, budynki sądowe, stajnie, składy. Poprawa wolno postępowała. W styczniu 1920 roku stan koszar jednego z pułków piechoty miał wyglądać następująco: „Wiązania dachowe grożą załamaniem, okna nie domykają się (zima!), podłogi pełne dziur, przez które nocami włażą szczury biegające po żołnierzach, brak szyb w klatce schodowej”. Podobnie było w wielu innych koszarach. „Izby bez ogrzewania, bo oczywiście opału brakowało. Rozbite szyby gwarantowały bezpośrednio dostęp zimnego powietrza. Brudne i zawszone sienniki, lub brak sienników, koców, płaszczy, naczyń do jedzenia, manierek, łyżek itp.”. Gdy brakowało sienników i słomy, żołnierze spali bezpośrednio na deskach. Kłopoty gwarantował opłakany stan sanitariatów.

      Cechą polskiej armii była niejednolitość broni. Podstawą uzbrojenia były karabiny wszystkich możliwych wytwórni europejskich i kilku pozaeuropejskich. Najlepiej jak zwykle prezentowali się hallerczycy dysponujący karabinami francuskimi oraz Wielkopolanie z niemieckimi. Polscy żołnierze przybyli z Rosji używali karabinów rosyjskich i japońskich. Największą różnorodnością charakteryzowały się wojska „krajowe”. Przed dowództwem stanęło zadanie ujednolicenia wyposażenia w karabiny, a tym samym w amunicję, której zresztą często brakowało, stąd apele o jej oszczędzanie, o zbieranie łusek. Służby zaopatrzeniowe nie ustrzegły się od pomyłek, dostarczając między innymi niemiecką amunicję do francuskich karabinów.

      O sukcesie lub klęsce w niemałej mierze decydowały karabiny maszynowe zwane kulomiotami. Najczęściej transportowano je na wózkach zaprzęgniętych w parę koni. Poważne wzmocnienie w zakresie siły ognia maszynowego nastąpiło wiosną 1919 roku wraz z przybyciem Armii Hallera, która wzbogaciła siły polskie o ponad 1100 sztuk.

      Karabiny, w tym maszynowe, uzupełniała biała broń, szable i pałasze, ale były nawet oddziały uzbrojone w… kosy, jak choćby niektóre lokalne formacje Straży Ludowej w zaborze pruskim. „Wszyscy posiadający kosy, a kochający Ojczyznę i Wolność, niech się zgłoszą do wyżej wymienionych komend […]. Wszelkie kosy znajdujące się na składach obkłada się aresztem” – czytamy w wezwaniu jednej z tamtejszych komend. Kosynierzy pojawili się także na zapleczu obrony Warszawy latem 1920 roku, jako symbol determinacji polskich walczących. Szczęśliwie nie doszło do konfrontacji między kosynierami a bolszewickimi strzelcami.

      Wojsko było wyposażone w armaty, haubice i moździerze zwane minomiotami oraz granatniki zwane granatomiotaczami. Polska artyleria górowała nad bolszewicką ze względu na wartościowszy sprzęt i lepsze wyszkolenie załóg. Najlepszym zaopatrzeniem w działa mogła się pochwalić Armia Hallera. Zdecydowaną większość artylerii Wojska Polskiego stanowiły armaty kilku kalibrów: 75, 105 i 120 milimetrów. Ciężkich haubic 155 milimetrów było kilkadziesiąt sztuk, posiadano też 200 moździerzy. Spośród armat większość stanowiły francuskie polówki 75 milimetrów, które miały niewątpliwy udział w zwycięstwie Francuzów w Wielkiej Wojnie. Ich import z Francji przyczynił się do pogłębienia procesu standaryzacji artylerii. Polówki szybciej niż cięższe działa można było przemieszczać po polnych drogach. Podczas słot i deszczów transport ciężkich dział stawał się prawie niemożliwy.

      Szybkostrzelne armaty Schneidera działają doskonale; już po pierwszych dwóch–trzech strzałach, gdy lemiesz i klocki zagłębią się w ziemię, całe łoże staje się nieruchomem prawie, że nie drgnie tak, że moneta położona na obręczy koła nie spada […] obsługa siedzi spokojnie podczas strzelania na swoich siedzeniach, a szybkość strzelania może być doprowadzona do szesnastu i nawet więcej na minutę

      – pisał jeden z oficerów, aczkolwiek w praktyce zgodnie z regulaminem armaty strzelały dziesięć razy na minutę. Jeszcze po dwudziestu latach stanowiły one podstawę pułków artylerii lekkiej dywizji piechoty i nadal mimo upływu czasu dobrze się spisywały. Spory zastrzyk artylerii wojsko zawdzięczało Armii Wielkopolskiej, ale jej działa, dodajmy: aż dwadzieścia typów, miały już głównie muzealny charakter. Dostały się w ręce powstańców dzięki temu, że wojnę spędziły w niemieckich magazynach. Posiadaniem różnych typów i modeli dział charakteryzowały się głównie wojska „krajowe”. Wśród tych dział były okazy archaiczne, jak choćby armatki 37 milimetrów, o niskiej wartości ogniowej, ale były także dobre rosyjskie armaty 76,2 milimetra, tak zwane putiłówki, przejęte w spadku po armii carskiej i bolszewickiej. Podczas wojny często przechodziły z rąk do rąk. Liczne typy i modele w parku polskiej artylerii musiały komplikować zaopatrzenie w amunicję i części zamienne. Podczas działań wojennych brakowało nieraz smaru, co spowodowało, że część sprzętu przestała być użyteczna. 23 września 1919 roku na stanie wojska znajdowało się ponad tysiąc luf, a jesienią 1920 roku już dwa razy więcej.

      Wielkie zainteresowanie publiczności wzbudzały tanki, nazywane w Polsce coraz częściej czołgami. Na wyposażeniu znajdowało się sto dwadzieścia sztuk modelu Renault FT 1917, które przybyły wraz z wojskiem z Francji. Były to czołgi wolnobieżne. Ich maksymalna prędkość nie przekraczała siedmiu kilometrów na godzinę. Uzbrojone były w działko 37 milimetrów oraz karabin maszynowy lub tylko w karabin maszynowy i posiadały dwu- lub trzyosobową załogę. Towarzyszyły piechocie oraz osłaniały prace saperów. Kiedy 17 listopada 1920 roku pojawiły się w Krakowie, na ulice wyległo – jak pisano w prasie – pół miasta. Przy dwóch takich tankach „gromadziły się duże rzesze ciekawych, podziwiając to sławne, a dotychczas niewidziane w Krakowie dziwo […]. Te niebezpieczne potwory noszą wdzięczne imiona: Cordelli i Walerii” – pisał „Czas”. W skład sił pancernych wchodziło też kilkadziesiąt samochodów opancerzonych, w tym zwrotnych i prostych w obsłudze „polskich fordów”, uzbrojonych w karabin maszynowy Maxim 7,92. Były nie tylko ciekawostką, gdyż nieraz decydowały o przebiegu bitwy.

      Żołnierze w bardzo ograniczonym stopniu korzystali z samochodów ciężarowych i osobowych. Nazywano je samojazdami lub autami. Lecz nawet dysponowanie nimi nie gwarantowało ich użycia, ponieważ często się psuły, a brakowało części zamiennych i opon. Nie dziwił widok samochodów stojących na lawetach.

      Wojsko posiadało tradycyjne i nowoczesne środki łączności. Zapewniali ją jeźdźcy, rowerzyści, posłańcy, stacje radiotelegraficzne oraz sygnały optyczne. Korzystano z pomocy wytresowanych psów oraz gołębi pocztowych. Łącznościowcy wraz z cywilami stawiali słupy, rozciągali druty telegraficzne oraz instalowali podwójne linie telefoniczne. Łączność radiotelegraficzna służyła do przesyłania korespondencji w wersji zaszyfrowanej. Uważano, że trzeba używać różnych środków, aby mieć większą pewność co do prawdziwości uzyskanej informacji.

      Bardzo istotną rolę w wojnie odegrały służby informacyjne, wywiad i kontrwywiad, początkowo organizowane przez VI Oddział Sztabu Głównego, a wkrótce przez II Oddział NDWP. W kwietniu 1919 roku jego szefem został major Karol Bołdeskuł, specjalista z zakresu radiowywiadu. Z jego inicjatywy w Biurze Szyfrów СКАЧАТЬ