Przegrane zwycięstwo. Andrzej Chwalba
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przegrane zwycięstwo - Andrzej Chwalba страница 12

Название: Przegrane zwycięstwo

Автор: Andrzej Chwalba

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Poza serią

isbn: 9788381910804

isbn:

СКАЧАТЬ zdolna do dalszych działań. W listopadzie 1919 roku Adrian Carton de Wiart, szef brytyjskiej misji wojskowej w Polsce, pisał w raporcie, że na wschodzie temperatura spadła do minus czternastu stopni Celsjusza, a żołnierze nie mieli płaszczów i butów. „Nie wiem, jak oni to wytrzymują” – podkreślał. Nie zawsze wytrzymywali i w niektórych oddziałach odnotowano bunty żołnierskie, lecz ukrywano to, chcąc zapobiec rozszerzeniu się podobnych akcji.

      Lepiej wyposażone były oddziały frontowe, gorzej tyłowe i zapasowe. W tych drugich jesienią 1919 i zimą 1920 około czterdziestu do sześćdziesięciu procent żołnierzy nie posiadało umundurowania lub dysponowało tylko niektórymi jego elementami. Mając to na uwadze, nie możemy wszak zapominać, że dane źródłowe mogły być przesadzone, gdyż w ten sposób dowódcy chcieli jak najszybciej uzyskać pomoc. Podobnie raporty słane do aliantów też nieco dramatyzowały – i to z tych samych powodów. Niemniej źródła różnej proweniencji powielały ten sam obraz: żołnierze wkładali na gołe ciało brudną bieliznę, siedzieli w chłodnych koszarach boso i w kalesonach, bo spodnie mieli bardzo wysłużone. Nieraz odmawiali prania bielizny w obawie, że się rozpadnie. W grudniu 1918 roku generał Jan Romer notował: „rezerw w ekwipunku żadnych, bielizny wielu ludziom całkiem brakło, ogół nie miał zmiany, aby móc zużytą wyprać”.

      Latem 1920 roku wzrósł stopień zużycia mundurów. Stąd typowe obrazki, że „żołnierze w większej części chodzą w strzępach mundurów” lub że „mundury w strzępach, rozłażą się na deszczu”. Były to tak zwane nietrwałe mundury „papierowe”, produkowane w Białymstoku, z sukna „oszczędnościowego”, czyli z domieszką celulozy. Ich produkcja okazała się skandalem, gdyż wojsko zapłaciło producentom według przyzwoitych stawek, a otrzymało buble. Jeszcze trudniej było pozyskać płaszcze żołnierskie, które stały się towarem luksusowym. 28 lipca 1920 roku pod Lwowem, w 12 DP, od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu procent żołnierzy nie miało płaszczy ani plecaków. W raporcie z 23 sierpnia 1920 roku z 3 Armii informowano, że potrzeba 70 tysięcy kompletów umundurowania. „Jeśli Warszawa mundurów nie przydzieli, prosi się o zezwolenie na zakup we własnym zakresie, celem zaradzenia tej krytycznej sytuacji”. Podobnie w 13 DP: „Stan ekwipunku wprost przerażający, większa część żołnierzy chodzi w podartych mundurach”. Nie mogło to ujść uwadze premiera Wincentego Witosa, który pisał: „Mała tylko część żołnierzy miała na sobie kompletne, choć potargane mundury […]. Wielka ich część nie posiadała zupełnie płaszczy, na niektórych wisiały tylko resztki spodni i innego ubrania”. Władysław Broniewski pisał:

      Szturmowcy my – to poznasz wnet

      podarte mamy płaszcze,

      po całym ciele dziury het,

      a w butach groźne paszcze.

      Lepiej wyglądało zaopatrzenie w kożuchy, które zdobywano, dokonując najazdu na wioski i wyciągając je chłopom z chałup, a nieraz zimą ściągając je z chłopskiego grzbietu. Te akty samowoli dowódcy tolerowali, uważając, że chłop da sobie radę, a żołnierz bez kożucha nie przeżyje w warunkach mroźnej zimy.

      Najpoważniejszym zadaniem wojska było dostarczenie butów, które stały się produktem o znaczeniu strategicznym. W zużytych mundurach czy kurtkach można wygrać wojnę, ale o wiele trudniej w zniszczonych butach lub na bosaka. Tempo przemieszczania się wojska zależało od wytrenowanych nóg i dobrych butów, a takich, zwłaszcza w drugiej fazie wojny, latem 1920 roku było jak na lekarstwo. Musiało to negatywnie wpływać na morale wojska. „W 21 Dywizji prawie połowa ludzi defilowała przede mną… boso. Przypominałem sobie, ile to razy i ilu moich podwładnych w ciągu wojny przypisywało porażki, które ponieśli, nie czemu innemu, jak złemu wyekwipowaniu żołnierza” – pisał w Roku 1920 Józef Piłsudski. 14 sierpnia 1920 roku wizytował oddziały przygotowane do ataku znad Wieprza i zagrzewał je do boju, ale był zaskoczony, jak wielu żołnierzy w ogóle nie miało obuwia. Z podobnymi problemami borykali się żołnierze walczący pod Lwowem. Jeśli wierzyć w treść raportu z 28 lipca 1920 roku, trzydzieści procent żołnierzy było bosych, a kolejne dwadzieścia do trzydziestu procent owijało potargane buty szmatami. Aby oszczędzić buty, ćwiczono boso.

      Wiosną i latem 1920 roku żołnierze pokonywali dziesiątki i setki kilometrów pieszo. W takich okolicznościach nawet solidne buty szybko ulegały zniszczeniu. Pierwsze poważne problemy wystąpiły już późną wiosną 1920 roku. „Zauważyłem, że żołnierze mają podarte buty i nogi poodparzane. A było to dopiero w tydzień po opuszczeniu Kijowa, gdzie wszystko dostaliśmy nowiutkie” – pisał Mieczysław Lepecki, oficer 1 DPL. W późniejszych tygodniach było jeszcze gorzej.

      Latem 1919 roku dobrymi sznurowanymi trzewikami dysponowali żołnierze Armii Hallera, podobnie jak ci z Armii Wielkopolskiej – poniemieckimi. Jedni i drudzy byli wyposażeni w dwie pary butów, tak jak w armii francuskiej i niemieckiej (tak zwane buty saperskie i trzewiki). Lecz po kilku miesiącach wojny jedne i drugie uległy zniszczeniu. Stosunkowo niewielkie ich dostawy z alianckiego demobilu cieszyły się dobrą opinią, inaczej niż buty amerykańskie. Pułkownik Juliusz Rómmel pisał 18 sierpnia 1920 roku:

      Dokonałem przeglądu batalionu […] i baterii ochotniczej. Pożałowania godny widok! Ludzie zupełnie niewciągnięci do marszu, maszerowali z trudnością swymi pokrwawionymi nogami, trzymając w rękach nowiutkie amerykańskie buty. Maruderów po przejściu batalionu moc. Armaty, tabory, licho wie jakie wozy – wszystko przepełnione piechurami, którzy nie mogą dalej iść pieszo.

      Podwody, które miały służyć przede wszystkim transportowi amunicji i żywności, służyły żołnierzom, co spowalniało tempo marszu.

      Najgorszą opinię żołnierze wystawiali krajowym butom, a było to konsekwencją słabości materiałów, niskiego poziomu technologicznego warsztatów oraz nieuczciwości producentów. „Nogi puchną w trzewikach krajowego wyrobu” – czytamy w jednym z raportów. „Trudno uwierzyć, jak łatwo drą się żołnierskie buty […]. Dłużej nie wytrzymują jak dwa tygodnie marszu” – pisał jeden z żołnierzy, a inny dodawał: „przekonaliśmy się z oburzeniem, że nowe buty, któreśmy wyfasonowali wczoraj, rozpadły się zupełnie po piętnastu kilometrach marszu; żołnierze, którzy je otrzymali, byli prawie bosi. Cholera nas brała, że w tych ciężkich czasach dla ojczyzny są dranie, którzy żerują na polskim skarbie i żołnierzu”. Toteż aby takich sytuacji było jak najmniej, państwo poddało kontroli producentów i dostawców, a latem 1920 roku żydowskich cholewkarzy skierowano do wytwórni obuwia kontrolowanych przez wojsko.

      Ważne dla trwałości butów było natłuszczanie. Nie zawsze o tym wiedziano i nie zawsze były ku temu możliwości. Żołnierze żalili się, że niski żołd nie pozwalał im nawet na zakup czernidła do butów, a trzeba było sobie radzić. „Starannie czyścimy buty. Owszem, gdy świnię utłuczemy i smalcu dość, wtedy buty smarujemy. Potrzebne to, bo buty z końskiej skóry gniotą, psiakrew, zwłaszcza gdy po moczarzyskach maszerujemy. Gdy wyschną przy piecu, twarde szelmy, że siekierą je rąbać można” – pisał jeden z podoficerów. No właśnie. Żołnierze suszyli buty przy ogniu, co powodowało pękanie skóry.

      Od 1 stycznia do 31 lipca 1920 roku wojsko otrzymało 118 tysięcy par nowych trzewików, ponad 20 tysięcy par gumowych i kauczukowych i 200 tysięcy naprawionych, czyli zdecydowanie za mało, jeśli uwzględnić zapotrzebowanie. Martwiło to dowódców, ale także polityków. Po Bitwie Warszawskiej premier Wincenty Witos tak to komentował: „Co najmniej połowa [żołnierzy] była bez obuwia, idąc bosymi, pokaleczonymi nogami po ostrych żniwnych ścierniskach”. W tej sytuacji władze polskie zdecydowały się na krok ryzykowny, a mianowicie 25 sierpnia 1920 roku mieszkańcy gmin i powiatów zostali obciążeni obowiązkiem dostarczenia СКАЧАТЬ