Название: Dobre żony
Автор: Луиза Мэй Олкотт
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: Małe kobietki
isbn: 978-83-7779-598-9
isbn:
– Nie psuj, córeczko, swego dzieła, bo jest lepsze, niż ci się zdaje, i główna myśl dobrze poprowadzona; poczekaj tylko, aż dojrzeje – odezwał się ojciec, który sam czekał cierpliwie przez trzydzieści lat, żeby owoce dojrzały, i nie spieszył ich zerwać, nawet kiedy już były słodkie i miękkie.
– Mnie się zdaje, że próba okaże się korzystniejsza niż czekanie – rzekła pani March. – Krytyka jest zbawienną rzeczą, bo otwiera oczy na niedostrzeżone zalety i wady, a przy tym służy za wskazówkę na przyszłość. Nasze sądy są stronnicze, ale obca pochwała lub nagana wywrze pożądany wpływ, nawet jeżeli pieniężny zysk będzie niewielki.
– Słusznie mama mówi – odezwała się Jo, ściągając brwi. – Tak długo się mozoliłam nad tą powieścią, że nie wiem doprawdy, czy jest dobra, zła lub nijaka, i dlatego chłodne i bezstronne zdania będą mi wielką pomocą.
– Wierz mi, nie wyrzucaj ani słowa. Zepsujesz całe dzieło, bo myśli są w nim ciekawsze niż akcja i jeżeli pominiesz objaśnienia, pozostanie tylko chaos, nic więcej – powiedziała Meg mocno przekonana, że to najznakomitsza powieść, jaką kiedykolwiek napisano.
– Ależ pan Allen powiada „wyrzuć pani objaśnienia; niech rzecz będzie krótka i dramatyczna, i niech charaktery stanowią główne tło powieści” – rzekła Jo, wracając do listu wydawcy.
– Idź za jego zdaniem, on wie lepiej od nas, co się sprzeda. Napisz dobrą, popularną powieść i zarób jak najwięcej pieniędzy; a później, zdobywszy głośne nazwisko, będziesz mogła rozumować i wprowadzać w swe utwory filozofię i metafizykę – odezwała się praktyczna Amy.
– Jeżeli się tego dopuściłam już kiedyś, to chyba mimowolnie, bo tyle tylko wiem o tych rzeczach, co od ojca czasem słyszę – rzekła Jo ze śmiechem. – Jednakże nie żałuję, że wplotłam gdzieniegdzie jego mądre idee, bo mi to wyjdzie na dobre; a ty, Beth, co myślisz?
– Chciałabym, żebyś wydała to niedługo – tyle tylko rzekła z uśmiechem, ale jakiś mimowolny nacisk na ostatnim słowie i zadumany wyraz w oczach, jeszcze dziecięco niewinnych, przeraziły Jo, i postanowiła w duchu, że „niedługo” wykona to śmiałe przedsięwzięcie.
Młoda autorka, położywszy pierworodne dziecko na stole, ze spartańską odwagą zaczęła je ćwiartować. Chcąc każdemu dogodzić, przyjęła wszystkie rady i, jak ów stary młynarz w bajce, nie zadowoliła nikogo.
Ojcu przypadł do smaku promyk metafizyki, który się zakradł bez jej wiedzy, zostawiła go zatem, chociaż nie była na tym polu pewna siebie. Matka sądziła, że jest za wiele opisów, wyrzuciła je przeto wraz z mnóstwem potrzebnych objaśnień. Meg pochwaliła tragiczną stronę, dla niej więc dodała jeszcze niemało okropności. Amy odezwała się przeciw komicznym ustępom, więc przez najlepsze chęci w świecie usunęła wesołe sceny, nadające życie tej posępnej powieści. Następnie dla uzupełnienia swej krzywdy odcięła trzecią część i pełna otuchy wysłała biedny romansik w szeroki świat.
Powieść została wydrukowana; Jo otrzymała trzysta dolarów oraz wiele pochwał i nagan, tak nadspodziewanie wygórowanych, że ją wprawiły na pewien czas w odurzenie.
– Mówiłaś, mamo, że krytyka będzie mi bardzo pomocna, ale to w żaden sposób nie może być, kiedy sądy są tak sprzeczne, że nie wiem, czy napisałam coś dobrego lub też czy zgrzeszyłam przeciw wszystkim dziesięciu przykazaniom! – zawołała biedna Jo, przerzucając stos artykułów, które ją napełniały przez chwilkę dumą i radością, lecz zaraz potem rozbudzały złość i zniechęcenie. – Jeden z recenzentów powiada: „Dzieło to jest doskonałe, pełne prawdy, piękna i powagi. Wszystkie myśli w nim sympatyczne, czyste i zdrowe” – czytała dalej zrozpaczona autorka. – Drugi odzywa się: „Dążność tej powieści jest naganna; pełno w niej chorobliwych fantazji, spirytualistycznych idei, nienaturalnych charakterów”. Ponieważ nie miałam żadnych dążności, w spirytualizm nie wierzę, a charaktery naśladowałam z życia, nie sądzę więc, żeby ta krytyka mogła być sprawiedliwa. Inny znów mówi: „Jest to jedna z najlepszych amerykańskich powieści, jakie się ukazały od kilku lat”. Ja znam lepsze. Następny twierdzi, że to „utwór niebezpieczny, ale oryginalny, i napisany z wielką siłą i z żywym uczuciem”. Wcale tak nie jest. Jedni zbytecznie ganią, drudzy chwalą przesadnie, i prawie wszyscy upierają się przy tym, że chciałam zastosować jakąś głęboką teorię, kiedy ja pisałam tylko dla pieniędzy i dla przyjemności. Należało drukować całą powieść lub zaniechać jej zupełnie, bo gniewają mnie te opaczne sądy.
Rodzina i przyjaciele starali się ją pocieszyć, jednakże ciężka to była chwila dla tej tkliwej i wrażliwej dziewczyny, gdyż zdawało jej się, że pomimo dobrych chęci wykonała coś bardzo nieudolnego. Praca ta nie pozostała w każdym razie bez korzyści, bo osoby z gruntownym sądem dostarczyły jej tego rodzaju krytyki, jaka najlepiej wyrabia pióro.
Gdy pierwszy żal minął, sama śmiała się z tej biednej powieści; jednakże nie przestała w nią wierzyć i czuła, że jej przybyło sił i rozumu po tym przykrym przejściu.
– Bądź co bądź, mogę się uśmiać z krytyków – mówiła. – Ustępy wzięte z życia uznają za niemożliwe i niedorzeczne, a zrodzonym w mojej niedołężnej głowie przypisują uroczą naturalność, rzewność i prawdziwość. Pociesza mnie to i skoro tylko poczuję wenę, wezmę się znowu do dzieła.
ROZDZIAŁ V
—
PRÓBY DOMOWEGO POŻYCIA
Jak większa część młodych mężatek, Meg postanowiła być wzorową gospodynią, powiedziała więc sobie: John musi znajdować w domu raj; zastanie mnie zawsze uśmiechniętą, co dzień będzie obficie nakarmiony, nie zazna, co to odpruty guzik. Biorąc się do dzieła z tak wielkim zapasem miłości, energii i dobrych chęci, sądziła, że musi mu podołać. Jednak jej raj nie był cichy, bo się hałaśliwie krzątała, przesadzała w gorliwości, wyglądała na prawdziwą Martę obarczoną licznymi obowiązkami. Niekiedy była nadto zmęczona, żeby się nawet uśmiechnąć do Johna, i tak go znudziła delikatnymi potrawami, że niewdzięcznik prosił o prostsze. Co do guzików, to pojąć nie mogła po krótkim czasie, gdzie się podziewają, i kręcąc główką na niedbalstwo mężczyzn, groziła, że sam je będzie sobie przyszywał, aby się przekonać, czy jego robota okaże się trwalsza.
Bardzo im było dobrze, nawet gdy już zrozumieli, że nie można żyć samą miłością. Johnowi Meg nie wydawała się mniej ładna, chociaż ją widział spoza imbryczka do kawy; dla niej codzienne rozstawanie się było zawsze romantyczne, pomimo to że ucałowawszy ją, pytał troskliwie: „Co przysłać na obiad, moja droga, baraniny czy cielęciny?”. Domek ich, zamiast być uroczystą świątynią, stał się ogniskiem domowym i czuli, że im z tym lepiej. Z początku bawili się w gospodarstwo i figlowali jak dzieci; lecz wkrótce John wziął się szczerze do pracy, poczuwając się do obowiązków głowy rodziny. Meg СКАЧАТЬ