Название: Dobre żony
Автор: Луиза Мэй Олкотт
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: Małe kobietki
isbn: 978-83-7779-598-9
isbn:
Powiedział to dla żartu, tymczasem właśnie słowo „galareta” przypieczętowało jego los. Meg wydał się zbyt okrutnym, przypominając jej smutną porażkę, w ten sposób pozbawił ją ostatniej odrobiny cierpliwości.
– Musisz się sam wywikłać z tego kłopotu, bo jestem nadto zmęczona, żeby dla kogo bądź „dokładać starań”. Tylko mężczyzna zdolny jest częstować gościa kośćmi, chlebem i serem. Nie chcę nic podobnego w moim domu. Weź tego Scotta do mamy; powiedz mu, że wyszłam, że jestem chora, że umarłam, co ci się podoba. Nie chcę go widzieć na oczy; możecie śmiać się we dwóch ze mnie i z mojej galarety, jeżeli wam to sprawi przyjemność. Tutaj nic nie dostaniecie.
Jednym tchem wypowiedziawszy to wszystko, odpasała fartuch i żywo ustąpiła z placu, żeby się wypłakać w swoim pokoju.
Nie wiedziała, co mąż i gość robili podczas jej nieobecności, ale pan Scott nie został „wzięty do mamy” i gdy zeszła na dół po ich wyjściu, zastała ślady bezładnego posiłku, które ją przejęły zgrozą. Lotty jej opowiedziała, że „jedli dużo i bardzo się śmieli”, a „pan kazał wyrzucić galaretę i schować słoiki”.
Meg byłaby chętnie poszła opowiedzieć to wszystko matce, ale ją wstrzymywał wstyd, że się okazała tak nieobowiązkowa i niedobra względem Johna, który „wprawdzie obszedł się z nią okrutnie, ale nikt nie powinien tego wiedzieć”. Po ogólnym uporządkowaniu domu ładnie się ubrała i usiadła, czekając, by mąż przyszedł i wybaczył jej. Na nieszczęście nie wrócił prędko, patrząc na tę rzecz z innego punktu. Uśmiał się wprawdzie ze Scottem, obracając wszystko w żart, tłumaczył żonkę jak mógł najlepiej i był tak gościnnym gospodarzem, że się przyjacielowi podobał ten obiad impromtu1 i obiecał ponowić swoje odwiedziny, ale w głębi ducha był rozgniewany. Przykro mu było, że Meg, wprowadziwszy go w kłopot, odstąpiła w potrzebie, zamiast mu być pomocną.
„To nie w porządku z jej strony – myślał – powiada, że mogę przyprowadzić gościa w każdym czasie, a gdy biorę ją za słowo, gniewa się, łaje i zostawia na pastwę litości lub szyderstwa. Nie, to nie w porządku! Muszę jej to wypowiedzieć”. Podczas gdy biesiadowali z przyjacielem, nurtowały go te myśli, ale gdy minęło pierwsze wzburzenie i gdy wracał do domu, odprowadziwszy Scotta, łagodność zaczęła brać górę. „Biedaczka! To musiało jej sprawić wielką przykrość! Prawda, że zawiniła, ale jest taka młoda! Muszę być cierpliwy i wspierać ją!” – mówił sobie i powracał z nadzieją, że nie poszła do domu rodzinnego, wstrętne mu bowiem były plotki i cudze mieszanie się w jego sprawy. Przez chwilkę sama ta myśl znowu go wzburzyła, lecz skutkiem obawy, żeby się Meg nie rozchorowała z płaczu, zupełnie mu zmiękło serce. Puścił się szybszym krokiem, postanawiając jednak, że będzie spokojny, łagodny, ale stanowczy, zupełnie stanowczy, i że jej wytknie, w czym zaniedbała obowiązki względem męża.
Meg również postanawiała, że będzie spokojna, łagodna, ale stanowcza, i że nauczy Johna, jak winien pełnić obowiązki. Z upragnieniem wyglądała chwili, kiedy wybiegnie, by go powitać i przeprosić, kiedy on ją ucałuje i pocieszy, bo tego była pewna, ale – ma się rozumieć – postąpiła całkiem inaczej. Zobaczywszy go, zaczęła sobie nucić, kołysać się w fotelu i szyć, jak próżniacza dama w pięknym buduarze.
John doznał niejakiego zawodu, nie zastawszy tkliwej Niobe i mając przekonanie, że godność jego wymaga, by go pierwsza przeprosiła, sam nie tłumaczył się wcale, wszedł tylko powolnym krokiem, położył się na sofie i rzekł od niechcenia:
– Będziemy mieli nów, moja droga.
– Nie mam nic przeciw temu – odpowiedziała podobnym tonem.
John zaczepił jeszcze o kilka niemniej zajmujących przedmiotów, żona je krótko zbywała, i wreszcie ucichła rozmowa. Usiadł więc przy oknie i rozłożył przed sobą gazetę, ona zaś poszła do drugiego okna i szyła tak zawzięcie, jak gdyby nowe rozetki do pantofli były jej potrzebne do życia. Nic nie mówili z sobą, tylko oboje mieli miny „spokojne i stanowcze” i było im bardzo niedobrze.
„Ach! Boże mój! – myślała Meg – małżeńskie pożycie jest bardzo trudne i wymaga nieskończenie wiele cierpliwości i przywiązania, jak mama słusznie powiada”. Słowo „mama” nasunęło jej na pamięć inne macierzyńskie rady, które przyjmowała z niewiarą i niezgodą.
„John jest dobrym człowiekiem, ale ma też wady, i musisz je znosić cierpliwie przez wzgląd na swoje własne. Ma wiele stanowczości, która jednakże nigdy nie przejdzie w upór, jeżeli go będziesz przekonywać łagodnie, zamiast się cierpko spierać. Jest bardzo ścisły i wymagający, gdy idzie o prawdę, i to jest pożądana rzecz, chociaż ci się wydaje przesadna; nie oszukuj go nigdy spojrzeniem ani słowem, Meg, to będzie ci ufał, jak na to zasługujesz, i wesprze cię w każdej potrzebie. Ma porywczy temperament, nie taki jak twój, bo ty wybuchniesz na chwilę, i już po wszystkim, a jego gniew jest cichy, rzadko się objawia, ale gdy się rozżarzy, trudno go przygasić; bądź ostrożna, bardzo ostrożna, żeby się ten gniew do ciebie nie zwrócił, bo spokój i szczęście was obojga zależą od szacunku męża dla ciebie. Czuwaj nad sobą, pierwsza przeproś, gdy oboje zawinicie, i strzeż się drobnych szpilek, nieporozumień i nierozważnych słów, torujących często drogę do gorzkiego smutku i żalu”.
Te słowa, a zwłaszcza ostatnie, przypomniały się Meg, gdy siedziała z robotą o zachodzie słońca. Była to pierwsza ważna przykrość, która im się przytrafiła. Żałowała i słów swoich, i gniewu, bo ochłonąwszy, wydawała się sobie niedorzeczna, dziecinna i dokuczliwa. Wspomnienie, że biedny John przyszedł do domu na taką scenę, do reszty zmiękczyło jej serce. Spojrzała na niego ze łzami, ale ich nie widział; położyła więc szycie i wstała, myśląc sobie: „przeproszę pierwsza”, lecz jej się zdawało, że nie usłyszy. Powolutku przeszła przez pokój, bo jeszcze trudno jej było pokonać dumę, i stanęła przed nim, ale nie odwrócił głowy. Przez chwilę niepodobna jej było zdobyć się na to; potem jednak pomyślała, „jak zrobię, co do mnie należy, nie będę miała sobie nic do wyrzucenia” i schyliwszy się, z lekka pocałowała męża w czoło. Ma się rozumieć, że to rozstrzygnęło kwestię; ta pokorna pieszczota więcej była warta niż miliony słów i w mgnieniu oka John uściskał ją i rzekł tkliwie:
– Byłem okrutny, śmiejąc się z biednej galaretki; daruj mi, moja droga, już nigdy nie będę! – śmiali się jednak nieraz oboje, utrzymując, że to była najsłodsza galaretka, jaka się u nich kiedykolwiek smażyła, bo spokój domowy został po niej utrwalony.
Wkrótce potem Meg zaprosiła na obiad pana Scotta i tym razem okazała się tak wesoła i uprzejma, przyjmowała go z takim wdziękiem, że winszował Johnowi szczęścia, i wracając do domu, całą drogę kręcił głową na przykre strony kawalerskiego życia.
Jesienią nastąpiły dla Meg nowe próby i doświadczenia: Sallie Moffat wznowiła z nią przyjazne stosunki i często przybiegała na gawędę do małego domku lub zapraszała na cały dzień „tę drogą biedaczkę”. Była to wielka przyjemność dla Meg, bo w niepogodę czuła się nieraz osamotniona; w domu wszyscy byli zajęci, John СКАЧАТЬ