Название: Dobre żony
Автор: Луиза Мэй Олкотт
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: Małe kobietki
isbn: 978-83-7779-598-9
isbn:
– Przepraszam, nie rób pan tego, to moje – bąkała Amy z twarzą prawie równie czerwoną jak to nieszczęsne stworzenie.
– Doprawdy? Bardzo przepraszam. To szczególnie piękna sztuka – odezwał się Tudor bardzo przytomnie, udając, że go ta rzecz bardzo zajmuje, czym dowiódł dobrego wychowania.
Amy w mgnieniu oka przyszła do siebie i postawiwszy śmiało koszyk na ławce, rzekła z uśmiechem:
– Czy nie żal panu, że nie możesz skosztować sałaty z tego homara, i zobaczyć ślicznych panienek, które ją będą jadły? – Okazała tymi słowy wiele taktu, dotykając dwóch słabych stron w mężczyźnie, homar bowiem został w jednej chwili otoczony aureolą przyjemnych wspomnień, a zaciekawienie do „ślicznych panienek” odwróciło myśl od komicznego wypadku.
„Będą się śmiać i żartować obaj z Lauriem, ale się pocieszam, że przynajmniej tego nie usłyszę” – myślała Amy, gdy Tudor ukłoniwszy się, wysiadł.
W domu dopiero spostrzegła, że koszyk, przewracając się, oblał jej sosem dół sukni. O spotkaniu swym nie wspomniała nikomu, tylko rada nierada, wzięła się znów do przygotowań i o dwunastej godzinie wszystko było przysposobione. Czując, że ją śledzą sąsiedzi, chciała zatrzeć pamięć wczorajszego niepowodzenia, więc posławszy po omnibus, pojechała sama na spotkanie gości.
– Słychać turkot! Jadą! Wyjdę je przyjąć w drzwiach. Tak nakazuje gościnność, a przy tym chciałabym wynagrodzić mojej biedaczce wszystkie kłopoty – rzekła pani March i wyszła na spotkanie, ale rzuciwszy okiem, cofnęła się z trudnym do opisania wyrazem twarzy, bo w głębi wielkiego omnibusu siedziała Amy z jedną tylko towarzyszką.
– Pobiegnij Beth i pomóż Hannah zdjąć połowę rzeczy ze stołu; byłoby śmiesznie częstować jedną dziewczynkę tym, co się przygotowało na dwanaście osób! – zawołała, pędząc tak gorączkowo na dół, że nawet zapomniała poprzednio się uśmiać.
Amy weszła do pokoju zupełnie spokojna i ujmująco miła dla jedynej koleżanki, która dotrzymała obietnicy. Siostry jej, rozśmieszone tym niespodzianym obrotem rzeczy, tak były wesołe, że się niezmiernie spodobały pannie Eliott.
Po smacznym śniadaniu zwiedziły ogród, pracownię, z zapałem rozmawiały o sztuce, wreszcie posłała Amy po faeton, a jakże jej było żal eleganckiego powozu i poskramiając zły humor, obwoziła pannę Eliott po okolicy aż do zachodu słońca.
Wróciła wprawdzie bardzo zmęczona, lecz na pozór zupełnie zadowolona. Ślady festynu znikły już zewsząd i błąkały się tylko w kącikach ust Jo.
– Miałyście ładną pogodę do przejażdżki, moja droga – odezwała się matka tak serio, jak gdyby przyjechało ze dwanaście panien.
– Panna Eliott jest bardzo miła i zdawało się, że jej dobrze u nas – zauważyła Beth z niezwykłym ożywieniem.
– Czy nie mogłabyś mi podarować trochę ciastek? Spodziewam się gości, a moje nie są nigdy tak udane – rzekła Meg.
– Zabierz wszystkie, bo ja jedna lubię tu słodycze i zestarzeją się, zanim je skosztuję – powiedziała Amy, myśląc sobie z westchnieniem, że tak hojną sumę poświęciła dla tak lichego celu.
– Szkoda, że nie ma Lauriego do pomocy – odezwała się Jo, gdy po raz czwarty od dwóch dni zasiadali do lodów i sałaty.
Matka znaczącym spojrzeniem położyła koniec dalszym uwagom, więc w bohaterskim milczeniu zajadano. Nareszcie pan March odezwał się łagodnie:
– Sałata była jedną z ulubionych potraw w starożytności i Evelyn… – Tu ogólny śmiech przerwał historię o „sałatach” ku wielkiemu zdziwieniu uczonego dżentelmena.
– Zapakujcie wszystko w koszyk i poślijcie Hummelom; Niemcy lubią łakocie. Już mi się sprzykrzyło patrzyć na to i nie mogę pozwolić, byście pomarli z niestrawności, dlatego że ja byłam szalona! – wykrzyknęła Amy, obcierając sobie oczy.
– Dziwna rzecz, że już wtenczas nie umarłam, kiedy zobaczyłam was dwie chyboczące się w tym, jak się tam nazywa, niby dwa jądra w dużej łupinie orzecha, a mama wychodzi z powagą na przyjęcie wielkiego grona gości – rzekła Jo z westchnieniem przytłumionym przez ogólny śmiech.
– Bardzo mi przykro, że doznałaś zawodu, moja droga, ale robiliśmy, co się tylko dało, żeby cię zadowolić – powiedziała pani March z macierzyńskim współczuciem.
– Jestem zadowolona, bo się stało, jak chciałam, a że się plan nie powiódł, to już nie moja wina – odrzekła Amy trochę drżącym głosem. – Bardzo jestem wdzięczna wam wszystkim za pomoc, ale będę jeszcze wdzięczniejsza, jeżeli o tym nie usłyszę przynajmniej przez miesiąc.
Nikt się nie poważył odezwać nawet przez kilka miesięcy, ale słowo „feta” zawsze wywoływało ogólny uśmiech, a Laurie dał Amy na urodziny koralowego homara, by go nosiła jako talizman przy zegarku.
1 kanapki
ROZDZIAŁ IV
—
PRELEKCJA
Fortuna uśmiechnęła się nagle do Jo, a to w następujący sposób: co kilka tygodni zamykała się ona w swoim pokoju, kładła strój „od bazgroł” i wpadała w „literacki wir”, jak się zwykła sama wyrażać. Jednym słowem całą duszą oddawała się pisaniu powieści, nie odrywając się, póki jej nie skończyła. Ów strój, przybierany w napadzie gorącego porywu do pracy, składał się z czarnego fartucha do obcierania piór i z takiegoż czepka zdobnego w jaskrawą, czerwoną kokardę. Ten czepek był latarnią morską dla badawczych oczu domowników; trzymali się oni bowiem w podobnych chwilach z daleka, czasem tylko wsuwając głowę, żeby ciekawie zapytać, „czy żar natchnienia płonie, Jo?”. Nie zawsze jednak odważali się na to, więc spojrzawszy tylko na czepek, wyciągali wnioski: jeżeli był nisko zsunięty na czoło, robota szła oporem; jeżeli się przekrzywił na bok, dowodziło to zgorączkowania; a gdy leżał na ziemi, widać autorka była w rozpaczy. W takim razie usuwano się w milczeniu i nikt nie śmiał przemówić do niej, póki czerwona kokarda nie pojawiła się wesoło nad czołem wieszczki. Jo bynajmniej nie miała siebie za geniusza, tylko gdy przychodził szał pisania, oddawała mu się całkowicie, wiodąc błogi żywot. Nieświadoma głodu, pragnienia, wszelkich trosk i zmian pogody, przebywała bezpiecznie i szczęśliwie w urojonym świecie pełnym przyjaciół prawie tak rzeczywistych, jak gdyby mieli cielesną powłokę. Sen znikał z jej powiek, potrawy stały nietknięte, dni i noce były zbyt krótkie do używania rozkoszy, która ją tylko w takich chwilach nawiedzała, podnosząc wartość życia bez względu na inne korzyści. Niebiańskie natchnienie trwało СКАЧАТЬ