Название: Dobre żony
Автор: Луиза Мэй Олкотт
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: Małe kobietki
isbn: 978-83-7779-598-9
isbn:
Wiedząc, że doświadczenie jest najlepszą szkołą, pani March pozwalała, by dzieci zdobywały je same, tym bardziej gdy im nie smakowały rady.
– Bardzo dobrze, moja Amy; jeżeli masz ochotę i jeżeli tego nie przypłacisz zbyt drogo pieniędzmi, czasem i humorem, nie powiem już ani słowa. Rozmów się z siostrami, a jak coś postanowicie, dopomogę, o ile tylko będzie w mojej mocy.
– Dziękuję ci, mamo, jesteś taka dobra! – rzekła Amy i poszła przedstawić swój plan dziewczętom.
Meg zgodziła się nań od razu i chętnie obiecała wszystko, co posiada, od domku po łyżeczki od soli.
Ale Jo zmarszczyła się tylko i z początku nie chciała wziąć żadnego udziału.
– Czy warto wydać pieniądze, umęczyć siebie i wszystkich, przewrócić dom do góry nogami dla kilkunastu dziewczynek, które o ciebie bynajmniej nie dbają? Myślałam, że masz za dużo dumy i rozsądku, żeby nadskakiwać komuś dlatego, że nosi paryskie buciki i jeździ w coupe – rzekła Jo niezbyt dobrze usposobiona, bo ją wyrwano z tragicznego klimatu pisanej właśnie powieści.
– Ja nie nadskakuję i nie cierpię cudzych nauk! – odparła gniewnie Amy, gdyż nie przestały się jeszcze spierać o podobne kwestie. – Wzajemnie się lubimy z tymi panienkami, i bardzo wiele mają dobroci, rozsądku i zdolności, pomimo tego co w nich nazywasz „nonsensami”. Tobie nie idzie o przyjaźń ludzką, o dobre towarzystwo, o piękny układ i estetyczny smak; ale ja dbam o to wszystko, i chciałabym coś zdobyć przy każdej sposobności. Jeżeli ci się podoba, możesz sobie przejść przez świat z szeroko rozstawionymi łokciami, z nosem zadartym w górę i nazywać to niezależnością, ale dla mnie tego nie dosyć.
Amy, ulżywszy sobie ostrymi słowami, zazwyczaj postępowała, jak należało, rzadko mijając się ze zdrowym rozsądkiem; Jo zaś posuwała tak daleko zamiłowanie wolności i nienawiść do konwencjonalnych form, że wikłała się we własnych dowodzeniach, i powyższa definicja jej pojęć o niezależności była tak trafna, że obie parsknęły śmiechem. Spór wszedł na lepszą drogę i choć niechętnie, Jo obiecała wreszcie choć na jeden dzień oderwać się od literackiej pracy i pomóc siostrom w tym, co nazywała „niedorzecznym pomysłem”.
Rozesłano zaproszenia na następny poniedziałek i prawie wszystkie zostały przyjęte. Hannah zagniewana, że jej zepsuto porządek domowy, prorokowała, że się nic nie uda, „kiedy pranie swym porządkiem iść nie może”. To zatrzymanie się głównej sprężyny w domowej maszynerii wywarło zły skutek na całą sprawę, ale hasłem Amy było: „Nil desperandum” i ułożywszy sobie, co ma robić, wzięła się do dzieła, bez względu na przeszkody. Zaczęło się od tego, że się Hannah w kuchni nie powiodło: kura była za twarda, ozór przesolony, a czekolada nie chciała się pienić. Ciasta, lody i powóz okazały się droższe, niż Amy przypuszczała, różne wydatki, z pozoru bardzo drobne, urastały do przerażających sum. W dodatku Beth rozchorowała się, Meg zatrzymywali w domu nieustanni goście, a Jo przez roztargnienie wszystko tłukła i przewracała.
„Gdyby nie mama, nigdy z tego bym nie wybrnęła” – wspominała z wdzięcznością Amy, gdy wszyscy prócz niej puścili w niepamięć ten najkomiczniejszy dzień z całego roku.
W razie gdyby poniedziałek był niepogodny, goście mieli przybyć nazajutrz, i ta niepewność drażniła Jo i Hannah do najwyższego stopnia. W oznaczony dzień rano czas był tak niestały, że stokroć lepszą byłaby już zupełna słota. Trochę było deszczu, trochę słońca, trochę wiatru — wprawdzie potem się wypogodziło, ale za późno na jakąś wycieczkę. Obudziwszy się o świcie, Amy ponaglała wszystkich, by czym prędzej wstali i zjedli śniadanie, chciała bowiem uporządkować w całym domu. Pierwszy raz uderzyło ją ubóstwo bawialnego pokoju, ale nie tracąc czasu na wzdychanie za tym, czego zdobyć nie może, zręcznie skorzystała z tego, co było pod ręką. Na dziurach w dywanie ustawiła krzesła, powalane ściany przykryła malowidłami w ramach z bluszczu, puste kąty zapełniła posągami własnej roboty, co nadało artystyczny pozór pokojowi wraz z wazonami ładnych kwiatów, które przygotowała Jo. Przekąski dla gości wyglądały ponętnie i obejrzawszy je, cieszyła się Amy nadzieją, że będą smakować i że pożyczone szkło, porcelana i srebro bezpiecznie wrócą do domu. Powozy zostały zamówione, Meg z matką podjęły się bawić gości, Beth miała pomagać Hannah za kulisami, Jo obiecała być ożywiona i uprzejma, o ile tylko jej pozwoli roztargniony umysł, ból głowy i silne niezadowolenie ze wszystkiego i ze wszystkich. Dla skrócenia sobie czasu przy starannym ubieraniu się wyobrażała sobie Amy szczęśliwą chwilę, kiedy po skończonym pomyślnie śniadaniu pojedzie z koleżankami na artystyczną wycieczkę, bo omnibus i zerwany most stanowiły jej silną stronę.
Nastąpiło potem dwugodzinne zawieszenie: Amy biegała ciągle od bawialnego pokoju do portyku, a opinia publiczna zmieniała się jak chorągiewka na dachu. O jedenastej spadł gęsty deszcz, który musiał stłumić zapał w panienkach oczekiwanych o dwunastej, bo nie przyjechały; o drugiej zaś, gdy już słońce świeciło, państwo March i dziewczęta, zmęczeni mozolnym rankiem, zasiedli do stołu, żeby zjeść to, co by się mogło zmarnować.
– Dziś nie można wątpić w pogodę i z pewnością przyjadą, musimy się więc żwawo sposobić do przyjęcia gości – rzekła Amy, gdy ją nazajutrz rano obudziło słońce. Chociaż mówiła to z ożywieniem, w głębi duszy żałowała uczynionej wzmianki o wtorku, bo chęci jej zaczęły czerstwieć wraz z ciastkami.
– Nie mogłem dostać homara, więc się musisz obejść bez sałaty – rzekł pan March, wchodząc do pokoju godzinę potem z wyrazem cichej rozpaczy na twarzy.
– Można go zastąpić kurą, bo w sałacie nie da się czuć, że twarda – odezwała się jego żona.
– Kurę koty porwały, gdy ją Hannah zostawiła na chwilkę na kuchennym stole. Bardzo mi przykro, Amy – dodała Beth, gdyż nie przestała być opiekunką tych stworzeń.
– Jeżeli tak, to muszę mieć homara, bo sam ozór nie wystarczy – stanowczo powiedziała Amy.
– Czy mam pobiec do miasta? – spytała Jo ze wspaniałomyślnością ofiary.
– Gotowa jesteś przynieść go pod pachą nieowiniętego w papier, żeby tylko mnie rozgniewać; ja sama pójdę – odparła Amy, wpadając w zły humor.
Zasłoniła się gęstą woalką i wybrała się z koszyczkiem w ręku, licząc na to, że chłodne powietrze uspokoi jej wzburzony umysł i wzmocni siły na mozolny dzień. Kupiwszy pożądanego homara oraz butelkę przyprawy, żeby uniknąć mitręgi w domu, wracała zadowolona ze swej przezorności.
Ponieważ w omnibusie siedziała tylko jakaś śpiąca staruszka, Amy odsłoniła woalkę i dla skrócenia sobie drogi obliczała się z pieniędzmi. Tak ją to zajęło, że nie spostrzegła nowego przybysza, który wsiadł, nie zatrzymując omnibusu; dopiero gdy męski głos rzekł „dzień dobry, miss March”, podniosła oczy i ujrzała jednego z najbardziej wykwintnych kolegów Lauriego. W nadziei, że wysiądzie pierwszy, udawała, że nic nie wie o koszyku stojącym u jej nóg, i rada, że się СКАЧАТЬ