Dobre żony. Луиза Мэй Олкотт
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobre żony - Луиза Мэй Олкотт страница 5

Название: Dobre żony

Автор: Луиза Мэй Олкотт

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия: Małe kobietki

isbn: 978-83-7779-598-9

isbn:

СКАЧАТЬ włosach.

      Może to było niestosowne, że natychmiast po odbytym ślubie Meg zawołała: „pierwszy pocałunek dla mamy!” i obróciwszy się, ucałowała ją serdecznie. Przez kilkanaście minut była jeszcze podobniejsza do róży, bo wszyscy ją ściskali: od pana Laurence’a aż do starej Hannah, która w jakimś cudaku na głowie rzuciła się na nią w sieni, wołając wśród łkań:

      – Niech cię Bóg stokrotnie błogosławi, moja droga! Tort wcale niezepsuty, a wszystko wygląda świetnie.

      Po pewnym czasie towarzystwo bardzo się rozbawiło, każdy powiedział coś wesołego lub silił się na to, co na jedno wyszło, bo nietrudno o śmiech, gdy jest lekko na sercu. Nie popisywano się podarkami, gdyż były przeniesione do małego domku; nie było też wystawnego śniadania, tylko ciasta i owoce przybrane kwiatami. Pan Laurence i ciotka March, wzruszając ramionami, uśmiechali się do siebie, gdy trzy Hebe roznosiły tylko wodę, lemoniadę i kawę. Nikt się jednak nie odezwał, dopiero Laurie, który gorliwie służył pannie młodej, wszedłszy z pełną tacą, szepnął zakłopotany:

      – Czy przypadkiem Jo nie potłukła wszystkich butelek? Może mi się śniło, że dziś rano widziałem kilka odpieczętowanych?

      – Bynajmniej, twój dziadek łaskawie ofiarował, co miał najlepszego, i ciotka March przysłała kilka butelek, ale ojciec zostawił część dla Beth, a resztę wyprawił do szpitala dla rannych. Jak wiesz, utrzymuje on, że wino powinni pić tylko chorzy, a mama mówi, że pod jej dachem żaden młody człowiek nie będzie częstowany winem ani przez nią, ani przez jej córki.

      Chociaż Meg mówiła to z powagą, była jednak pewna, że Laurie roześmieje się lub zmarszczy; tymczasem on, rzuciwszy na nią bystre spojrzenie, rzekł ze zwykłą sobie żywością:

      – Podoba mi się twój sposób myślenia, bo się napatrzyłem, ile złego wyrządza wino; dlatego też pragnąłbym, aby wszystkie kobiety miały taki pogląd.

      – Mam nadzieję, że nie nabyłeś tego rozumu kosztem własnego doświadczenia – rzekła Meg niespokojnie.

      – Daję słowo, że nie; ale nie miej stąd o mnie zbyt wysokiego wyobrażenia, bo mnie wino nie kusi. Będąc wychowany w kraju, gdzie jest pospolite jak woda i niewiele szkodliwsze, nie dbam o nie wcale, chyba gdy je ładna panienka poda, bo w takim razie trudno odmówić.

      – Ale będziesz odtąd odmawiał przez wzgląd na innych, jeżeli nie na siebie. Przyrzeknij mi, Laurie, i przyczyń się do tego, abym dzisiejszy dzień nazwała najpiękniejszym w życiu.

      Zawahał się chwilę, słysząc tę prośbę tak niespodziewaną i ważną, bo często trudniej nam narazić się na śmieszność, niż się wyrzec siebie. Meg wiedziała, że jeśli jej da słowo, to go bądź co bądź dotrzyma. Ufna w swą potęgę, skorzystała z niej, co jest obowiązkiem kobiety, gdy idzie o dobro przyjaciela. Patrzyła mu w oczy, nic nie mówiąc; szczęście dodało jeszcze więcej wyrazu jej twarzy, a uśmiech znaczył: „nie można mi dziś odmawiać”. Laurie nie zdobył się też na to i podawszy rękę z uśmiechem, rzekł serdecznie „przyrzekam ci, pani Brooke”.

      – Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo!

      – A ja wznoszę taki toast: oby postanowienie Lauriego było długotrwałe! – odezwała się Jo i gdy wznosiła kieliszek, spoglądając mile na przyjaciela, ochrzciła go mimowolnie lemoniadą. Toast został wypity, obietnica wyrzeczona i pomimo licznych pokus, wiernie dotrzymana, bo dziewczęta z instynktownym rozumem uchwyciły szczęśliwą chwilę, by oddać Lauriemu przysługę, za którą im dziękował do końca życia.

      – Teraz niech żonaci mężczyźni i zamężne kobiety wezmą się za ręce i tańczą w koło nowożeńców, według niemieckiego zwyczaju, a młodzież będzie się obracać na zewnątrz koła, parami! – zawołał, galopując po ścieżce z Amy tak zręcznie i z tak udzielającym się życiem, że wszyscy ochoczo poszli za jego przykładem. Gdy państwo March i wujostwo Carrol dali początek, inni po chwilce poszli w ich ślady. Nawet Sallie Moffat po niejakim wahaniu, zarzuciwszy ogon od sukni na rękę, wciągnęła Neda do koła. Uwieńczeniem tej komicznej sceny byli pan Laurence i ciotka March; poważny dżentelmen zaczął wykonywać z uroczystą miną chasse przed starą jejmością, ona zaś, wsunąwszy laskę pod pachę, żywo przyłączyła się do całego grona, by tańczyć w koło państwa młodych. Tymczasem młodzież rozbiegła się po ogrodzie jak motylki w letni dzień; zaimprowizowany bal wkrótce się skończył, bo tancerzom zabrakło tchu i zaczęto się rozjeżdżać.

      – Życzę ci wszystkiego dobrego, moja droga, serdecznie ci życzę; ale pewnie tego pożałujesz – odezwała się ciotka March do Meg; a gdy ją pan młody odprowadził do powozu, powiedziała mu: – Dostałeś skarb, młodzieńcze, pamiętaj, żebyś go był godzien.

      – Jak żyję, nie byłam na tak miłym weselu, Ned, ale nie wiem, dlaczego mi się podobało, bo nie widziałam najmniejszej elegancji – zauważyła pani Moffat, wracając do domu.

      – Laurie, mój chłopcze, gdybyś kiedyś zapragnął czegoś podobnego, poproś którą z tych dziewczątek, aby ci oddała rękę, a będę zupełnie zadowolony! – powiedział pan Laurence, rozkładając się w fotelu, by wypocząć po rannym podnieceniu.

      – Będę starał ci się dogodzić, dziadku – odrzekł Laurie z niezwykłym posłuszeństwem, wyjmując ostrożnie bukiecik, który mu Jo włożyła w dziurkę od guzika.

      „Gołębie gniazdko” było niedaleko i jedyną podróż poślubną Meg odbyła, idąc spokojnie z mężem ze starego domu do nowego. Gdy zeszła na dół, podobna do ładnej kwakierki, w sukni błękitnej i w słomianym kapeluszu z białą przepaską, wszyscy się zgromadzili, żeby ją pożegnać tak czule, jak gdyby się wybierała w daleką drogę.

      – Nie sądź, luba mateczko, że się od ciebie odsuwam albo że cię mniej kocham, dlatego że jestem tak bardzo przywiązana do męża – powiedziała, tuląc się do matki ze łzami w oczach. – Będę tu co dzień przychodziła, ojcze; mam nadzieję, że zachowam dawne miejsce w sercach was wszystkich, chociaż wyszłam już za mąż. Beth będzie u mnie często przesiadywać, a inne dziewczęta niech wpadają niekiedy, żeby się uśmiać z moich gospodarskich kłopotów. Dziękuję wam wszystkim za ten błogi dzień ślubu. Bądźcie zdrowi, bądźcie zdrowi!

b123.jpg

      ROZDZIAŁ III

      —

      ARTYSTYCZNE PRÓBY

      Nie trzeba dużo czasu, żeby zmiarkować, czy ktoś jest obdarzony talentem lub geniuszem, zwłaszcza ambitna osoba. Amy sporo trudu kosztowało СКАЧАТЬ