Dobre żony. Луиза Мэй Олкотт
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobre żony - Луиза Мэй Олкотт страница 11

Название: Dobre żony

Автор: Луиза Мэй Олкотт

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия: Małe kobietki

isbn: 978-83-7779-598-9

isbn:

СКАЧАТЬ przeglądaniu książek rachunkowych uśmierzał chwilowo jej kulinarny zapał i następowało panowanie oszczędności, w czasie którego biedny mąż musiał karmić się leguminą z chleba, siekankami i przepaloną kawą. Męczyły go te próby, ale je znosił z cierpliwością godną pochwały. Mimo to, zanim Meg zdołała wejść na właściwą drogę, zdarzyła się niestety między młodą parą jedna ważna sprzeczka.

      Jako skrzętna gospodyni, chcąc zaopatrzyć spiżarnię w domowe przetwory, ułożyła sobie pewnego dnia, że zrobi galaretę z porzeczek; poprosiła więc Johna, by przysłał z miasta kilka słoików i cukru, gdyż owoce w ich ogródku były już dojrzałe i dobre do smażenia. Ponieważ John wierzył, że jego żona jest uzdolniona do wszystkiego i pysznił się jej talentami, powiedział sobie, że dla dogodzenia jej zażąda galarety z całego zbioru owoców. Posłał więc tuzin ślicznych słoików, pół baryłki cukru i chłopca do zrywania porzeczek. Meg ukryła śliczne włosy pod czepeczkiem, podwinęła rękawy do łokci, przywiązała fartuszek w różnokolorowe paski i śmiało wzięła się do roboty, bo wszakże widziała Hannah ze sto razy przy tym zajęciu. Wielka ilość słoików zadziwiła ją w pierwszej chwili, ale John tak lubił galaretę, a te słoiczki tak by ozdobiły górną półkę w spiżarni, że miała ochotę zapełnić je wszystkie. Cały dzień zszedł zatem na zrywaniu owoców, gotowaniu i krzątaniu się, aż do wyczerpania sił. Robiła, co mogła, zaglądała do książki, usiłowała przypomnieć sobie, co Hannah robi, gdy galareta nie chce stanąć; ugotowała ją powtórnie, dosypała cukru, przecedziła, ale mimo wszystko ta nie chciała zgalarecić.

      Meg chętnie by pobiegła po pomoc do domu, ale postanowili oboje z Johnem nikomu nie zwierzać się z trosk, niepowodzeń lub swarów. Ten ostatni wyraz tak ich rozśmieszył, jak gdyby oznaczał jakiś nonsens, jednak dotrzymując sobie słowa, unikali dzielenia się z innymi swymi problemami, czego też przestrzegała pani March, zatem biedna Meg cały ten upalny dzień spędziła na bezowocnej krzątaninie i dopiero o piątej po południu usiadła w kuchence, przewróconej do góry nogami, załamała powalane sokiem ręce, i gorzko się rozpłakała.

      W pierwszym rozkwicie nowego życia powtarzała często: „Mój mąż będzie mógł przyprowadzić gościa, kiedy tylko zechce; znajdzie mnie zawsze przygotowaną. Nigdy nie zastanie krzątaniny, łajania, niewygód, tylko czyściutki domek, wesołą żonę i dobry obiad. Johnie drogi, nie czekaj mego przyzwolenia, zapraszaj, kogo chcesz, i bądź pewny, że zawsze uprzejmie powitam gościa”.

      Jakież to czarujące! Przejęty dumą, myślał sobie John: „Co to za szczęście, kiedy żona ma tyle zalet”. Chociaż miewali niekiedy gości na obiedzie, jednak nie zdarzyło się dotąd, by ktoś przyszedł niespodzianie, i Meg nie miała jeszcze sposobności dać się poznać pod tym względem.

      Gdyby nie to, że John całkiem zapomniał o galarecie, byłoby rzeczą nie do darowania, iż nie uprzedziwszy żony, sprowadził tego dnia do nich przyjaciela. Wiedząc, że rano obmyślił smaczny obiad, i pewien, że go natychmiast podadzą, z góry cieszył się ślicznym efektem, kiedy ładna żonka wybiegnie na powitanie. Prowadził więc przyjaciela z nietajonym zadowoleniem młodego gospodarza i małżonka.

      Świat jest pełen zawodów, jak się o tym John przekonał, dochodząc do „Gołębiego gniazda”. Frontowe drzwi, zazwyczaj otwarte, były zaryglowane, i wczorajsze błoto leżało na progu, okna w bawialnym pokoju również zastał zamknięte i przysłonione storami. Na balkoniku nie było widać szyjącej żonki w bieli, z wesołą kokardką we włosach lub jasnookiej gosposi nieśmiało witającej gościa. Żywa dusza się nie pokazała, tylko zaczerwieniony chłopak spał pod krzakiem porzeczek.

      – Tu się chyba coś stało; wejdź do ogrodu, a ja tymczasem poszukam pani Brooke – rzekł John przestraszony ciszą i pustką.

      Obiegł dokoła dom wiedziony wonią przypalonego cukru, a pan Scott szedł za nim z zabawnym wyrazem twarzy. Wprawdzie zatrzymał się dyskretnie w pewnym oddaleniu, gdy Brooke znikł, ale mimo to mógł wszystko widzieć i słyszeć, co go niezmiernie bawiło.

      W kuchni panował rozpaczliwy nieład; część galarety spływała ze słoika do słoika, sporo jej leżało na podłodze, a pozostała część przypalała się swobodnie. Lotty z niemiecką flegmą i spokojem zajadała chleb, popijając go sokiem porzeczkowym, bo galareta była jeszcze w stanie zupełnie płynnym, a pani Brooke, zarzuciwszy fartuch na głowę, rzewnie płakała.

      – Moja najdroższa dziewczynko, co się stało? – wykrzyknął przestraszony John, pewien, że go porazi okropny widok poparzonych rąk lub że usłyszy jakąś złą wiadomość, a w głębi ducha przerażony był tym, że jego gość znajduje tak blisko, bo w ogrodzie.

      – Ach, Johnie, jestem zmęczona, zgrzana, zła i strapiona! Tak mnie znużyła ta robota! Dopomóż mi, proszę, bo zaraz umrę.

      Mówiąc te wyrazy, spracowana gosposia rzuciła mu się na szyję i powitała słodko w całym znaczeniu tego wyrazu, bo wylewając galaretę na podłogę, powalała sobie fartuszek.

      – Cóż cię zmęczyło, najdroższa? Czy stało się coś okropnego? – spytał zaniepokojony, tkliwie całując czubek czepeczka przekrzywionego na bakier.

      – Tak – odparła Meg, rozpaczliwie szlochając.

      – Powiedz prędko. Nie płacz, bo to najprzykrzejsze. Prędko opowiadaj, kochanie.

      – Galareta nie chciała stanąć, a ja nie wiedziałam, co robić!

      John tak się roześmiał, jak się już drugi raz nigdy nie odważył, a szyderczy Scott też się uśmiechnął mimo woli, usłyszawszy ten serdeczny wybuch, który tylko pogorszył żal biednej Meg.

      – Czy tylko o to chodzi? Wyrzuć ją przez okno i przestań się tym męczyć. Jak zechcesz, to ci kupię gotową, ale na miłość boską nie wpadaj w histerię, bo zaprosiłem na obiad Jacka Scotta i…

      Nie dokończył mówić, bo Meg wypuściła go z objęć, załamała tragicznie ręce, padając na fotel i głosem pełnym oburzenia, wyrzutu i rozpaczy zawołała:

      – Gość na obiedzie, a tu wszystko w nieporządku, Johnie Brooke, jak mogłeś zrobić coś podobnego?

      – Cicho, on tam jest w ogrodzie, zapomniałem o tej przeklętej galarecie, ale teraz już trudno na to coś zaradzić – powiedział, rzucając dokoła niespokojnym okiem.

      – Trzeba było przysłać kartkę albo powiedzieć mi rano. Zresztą, jak mogłeś nie pamiętać, że mam dziś takie zajęcie – mówiła dalej porywczo, bo nawet synogarlice dziobią, jak je rozdrażnić.

      – Z rana nie wiedziałem, że to zrobię, a na przysłanie kartki nie było czasu, bo go spotkałem po drodze. Przy tym zawsze mówiłaś, że mogę być swobodny w tym względzie, więc mi nie przyszło na myśl prosić o pozwolenie. Pierwszy raz spróbowałem, ale niech mnie powieszą, jeżeli się jeszcze kiedyś odważę – dodał z surową miną.

      – Spodziewam się! Zabierz go stąd zaraz, nie mogę się z nim widzieć, i obiadu wcale nie ma.

      – To doskonałe! A gdzież wołowina, jarzyny, które przysłałem, i legumina, którą obiecałaś? – wykrzyknął, zmierzając ku spiżarni.

      – Nie miałam czasu gotować i pomyślałam, że zjemy obiad u mamy. Przykro mi, ale byłam tak zajęta – СКАЧАТЬ