Login. Tomasz Lipko
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Login - Tomasz Lipko страница 10

Название: Login

Автор: Tomasz Lipko

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308059005

isbn:

СКАЧАТЬ upalnego letniego popołudnia zrobiło się jakby chłodniej.

      – Nigdy nie wytrzymywałem tego jego lodowatego spojrzenia – powiedziałem po chwili. – Zastanawiam się, skąd w nim było tyle chłodu…

      – To dobre określenie… Chociaż to nawet nie tyle chłód, co suchy lód. Skrystalizowany dwutlenek węgla, który nieraz wykorzystywali w transporcie ludzkich szczątków. Zresztą w ich relacji było coś chorego. Rzadko kiedy się odzywali do siebie, a jeżeli już, to zawsze Arnold do Wincenta. Nigdy w drugą stronę. W każdym razie nigdy przy mnie.

      Ja także chyba nigdy nie słyszałem ich rozmowy. Nie rozmawiali ze sobą publicznie i chyba nie chcieli, żeby o nich rozmawiano.

      22LATKA. SAMOBÓJSTWO. ALE GLOWA W DBORYM STANIEE. ZEBY DOBRE DO KORAILKÓW. ZRESZTA WIEZS CO ROBIC.

      WYSŁANO: 2012.05.01 WT. 17.42

      Chodziło mi po głowie coś, czego nie byłem w stanie zwerbalizować. Ale Zimny mnie skutecznie naprowadzał.

      – Ten Arnold jest nawet dziwniejszy niż Wincent. I powiem ci jeszcze jedno. Gdyby nie wyjątkowy fach, jaki mieli w rękach, ani Arnold, ani Wincent nigdy by u nas nie pracowali. Nikt ich nie lubił. I chyba wszyscy się ich bali. Ale w tym zawodzie wyjątkowo trudno o dobrych fachowców.

      Ciągle miał ten stalowy odcień głosu, którego używał tylko w śmiertelnie poważnych tematach. Miałem wrażenie, że jest coś jeszcze, co chce mi powiedzieć.

      – Coś jeszcze cię gryzie…

      Zimny wstał i zbliżył się do wyjścia. Przez chwilę patrzył na ścianę zieleni na zewnątrz.

      W końcu odwrócił się w moją stronę.

      – Wiesz, Bartek, że czasami muszę sobie zajarać przed robotą. Taki zawód… inni piją, ja jaram blanty…

      Zrobił kilka kroków w moim kierunku i stanął bardzo blisko mnie.

      – No i? Chcesz się teraz z tego wyspowiadać?

      – Nie wygłupiaj się. Doskonale wiem, że robię to w sposób nieumiarkowany, ale nie będę się silił na obietnicę poprawy. Problem polega na tym, że teraz sam już nie wiem, czy to były jakieś haluny, czy naprawdę to widziałem.

      – To? Czyli co?

      – Bywałem u nich w zakładzie bardzo często. Czasami nawet kilka razy dziennie. Ostatnio zacząłem obserwować Arnolda niby tak przypadkiem. Dopiero jak się z premedytacją zaczaiłem, zobaczyłem, jak zachowuje się sam na sam z trupem. Przy pielęgnacji czy zaszywaniu ust. Miałem wrażenie, że wpadał w jakiś rodzaj transu. Stał nad stołem sekcyjnym z rękami na zwłokach i wykonywał dziwne ruchy ramionami. Takie jak przeciągający się kot. To było straszne.

      Dochodziło do mnie, że zawsze starałem się tłumaczyć sobie dziwne zachowanie obu braci ich wyjątkową pracą. Ale chyba za bardzo odsuwałem od siebie ten problem.

      – Co było bezpośrednią przyczyną śmierci?

      – Nagłe zatrzymanie krążenia podczas snu. Prokurator nie chciał nawet przyjechać na miejsce. Powiedział, że rocznie umiera w ten sposób sto tysięcy ludzi w kraju.

      – Kto zgłosił zawiadomienie o zgonie?

      – Arnold. Do mnie zadzwonił najpierw. Powiedział to z tym swoim lodowatym spokojem. Wtedy pomyślałem, że coś tu naprawdę nie gra. Uwierz, kurwa, w intuicję człowieka, który od piętnastu lat żyje pośród trupów. Tam coś się działo.

      BYŁ WYPADEK NA DOJAZDOWCE DO AUTOSTRADY. WOIZA MI CIALO MOTOCYKLISTY. ONI ZAWSZE MAJĄ TATUAŻE. ŻEBY TYLKO NIE BYL ZA BARZDO POSCIERANY.

      WYSŁANO: 2011.07.02 SOB. 11.41

      PLECY! NAJPIERW ZOBACZ PLECY, POTEM SCIAGAJ RESZTĘ

      ODEBRANO: 2011.07.02 SOB. 11.55

      Zimny był jednym z bardziej opanowanych grabarzy, jakich poznałem w życiu. Bardzo inteligentny i wrażliwy jednocześnie. Pisał wiersze, biegał ultramaratony i zawsze się trzymał na uboczu. Był prostolinijny i otwarty na ludzi. W jego biurze nieraz imprezowaliśmy razem z Radem i Igorem. Teraz wyczułem w nim rosnący niepokój.

      – To tylko intuicja czy coś więcej?

      – Jakieś dwa czy trzy tygodnie temu pierwszy raz w życiu byłem świadkiem spięcia między nimi. To było dziwne, nawet straszne. Trudno to nazwać sprzeczką czy kłótnią. W sali sekcyjnej Arnold krążył nad siedzącym Wincentem i warczał na niego. Jak wściekły pies. Gorzej nawet. Jak jakieś dzikie zwierzę z lasu.

      – Warczał?

      – Tak! A Wincent jak drugie zwierzę, tylko skulone i przestraszone, chował głowę w ramionach. Cicho popiskiwał.

      – Nic do siebie nie mówili?

      – Ani słowa! Najgorsze, że oprócz mnie świadkiem tej sceny był nagi trup, który leżał z rozpłatanymi wnętrznościami na stole sekcyjnym.

      Naprzeciwko drzwi w gabinecie Zimnego stała lekka i prosta sosnowa trumna. Chował w niej swoje drobne skarby, a czasami nawet wystawiał ją na zewnątrz, kładł się w niej i paląc swoje gibony, obserwował gwiazdy. Otworzył ją teraz, wyjął ze środka cienką szarą teczkę i położył mi ją na kolanach. Znał jej zawartość na pamięć, czytał na głos to, co ja śledziłem oczami.

      – Wincenty Masternak. Urodzony w Gliwicach. Wykształcenie zawodowe. Skończony kurs technika sekcyjnego w Wałbrzychu. Zamieszkały: powiat piotrkowski, gmina Witów, Parzykozy 1. Niekarany. Bezdzietny.

      – A jego brat?

      – W aktach osobowych nie ma o nim ani słowa. Jakby nie pracował.

      – Powiedziałeś o tym policji? Prokuratorowi?

      – Dotychczas zawsze rozmawiałem o takich rzeczach z Igorem albo Radem Bolestą. Teraz nie mogłem się do nich dodzwonić. Oficjalnie z prokuraturą nie ma o czym rozmawiać, zresztą mówiłem ci przed chwilą. W sumie się im nie dziwię, bo to wszystko nie są nawet poszlaki. Nie wiadomo, do czego to wszystko prowadzi. Podejrzenia to tylko moja intuicja… Ale ona raczej mnie nie zawodzi.

      Zimny zatrzasnął trumnę. Łoskot poruszył całym pomieszczeniem, a mnie po plecach spłynęły dwie krople potu. Wyszliśmy wreszcie na zewnątrz. Od świeżego powietrza zakręciło mi się w głowie. Poczułem się jak zombie. Rzadko zapuszczałem się w te rejony cmentarza. Teraz to miejsce wyglądało na zaczarowany ogród przepełniony symfonią cykad. Cmentarz był w tym miejscu tak zarośnięty, że z trudem można było dostrzec pomniki. Z rosnącym lękiem przedzieraliśmy się do jego nowej części.

      ZNOWU SNILA MI SIE TA STARA NAUCZYCIELKA, CO SKÓRA NIE DAŁA SIĘ ZAIPREGNOWAĆ. WSTALA Z NOSZY. ALE NIE MAILA JUŻ SKÓRY NA SOBIE. ARNOLD, ONI WSZYSCY PO NAS IDĄ!!! JESTEM NA GRANICY OBLEDU.

      CHCE SIĘ Z TEGO WYCOFAĆ. ZROZUM NIE. BLAGAM!

      WYSŁANO: СКАЧАТЬ