Название: Login
Автор: Tomasz Lipko
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788308059005
isbn:
– …W chłodni jest dostawa, której się zupełnie nie spodziewałeś.
– Kto?
Milczał przez kolejne pięć sekund.
– Wincent.
To był dla mnie szok. O ile Zimny był moją prawą ręką, to Wincent i jego brat bliźniak byli w departamencie śmierci moim lewym ramieniem. Pakowali po kolei do trumien wszystkich mieszkańców gotowych do podróży przez piotrkowski Hades. Zabezpieczenie zwłok. Stylówka pośmiertna. Kosmetyka, a nawet rekonstrukcja zwłok. Przepisy prawa pogrzebowego. Mieli to w małym palcu. Wincenty Masternak i jego brat bliźniak Arnold. Byli mistrzami w składaniu szczątków ofiar wypadków czy likwidowaniu bruzd wisielczych na szyjach samobójców. „Nasi klienci po śmierci wyglądają lepiej niż za życia” – tak mógłby brzmieć ich slogan reklamowy, gdyby komunikowali się z kimkolwiek poza sobą. Pracowali jednak zawsze w samotności. I zawsze mieli taki sam, niezmienny wyraz twarzy. Byli smutni. Dziwne było w nich wszystko: od małomówności, przez wyraz twarzy, po inteligencję, która emanowała z nich w jakiś bardzo dziwny, niewerbalny sposób. Ja sam zamieniłem z nimi nie więcej niż kilka zdań. To Zimny się z nimi porozumiewał, choć do dziś nie mam pojęcia, jak to robił. Bracia Masternakowie mieli twarze, których pozazdrościliby im zawodowi pokerzyści na Dzikim Zachodzie. Surowe i niewzruszone. Twarze dominowały u nich nad całą resztą – wysokimi i krzepkimi sylwetkami. Nad dłońmi jak bochny chleba. I nad faktem, że mimo sześćdziesiątki na karku jakoś udawało im się uniknąć czeluści chłodni, której codziennie doglądali. Obaj mieli ksywę Mastroianni i wykształcenie techników sekcyjnych.
– Co się stało?
– Opowiem na miejscu. To nie na telefon.
W normalnej sytuacji z informacjami, które przekazał mi Zimny, udałbym się prosto do Rado Bolesty i Igora Hanysa. Ale to nie były normalne okoliczności. Na ostatnim spotkaniu we trójkę, na którym dostałem instrukcję, jak zanurzyć się we wnętrznościach Krzysztofa Oliwy, ustaliliśmy, że na razie nie będziemy się kontaktować. Po historii z Dagmarą Frost Rado na pewno był pod obserwacją służb. Z kolei ja i Igor byliśmy co najmniej na listach ich zainteresowania. Każdy, kto zbliżył się do informacji, jakie zostawiła w swoim laptopie Dagmara Frost, stawał się niebezpieczny dla tajnych struktur państwa.
Teraz dochodziło do mnie, że śledztwo Dagmary i rzeczy, o których mówił Oliwa w ostatniej spowiedzi, dotyczyły właściwie tej samej sprawy. Dagmara była uczennicą Oliwy i choć oficjalnie nie pracowali ze sobą od kilku lat, to w ostatnich miesiącach życia dotarli do zaskakująco zbieżnych wniosków. Zatrzymała ich dopiero nagła śmierć, oboje zresztą zginęli w zaskakujących okolicznościach. Kolejne podobieństwo: oboje, jakby przeczuwając zbliżający się koniec, zostawili wyniki swoich śledztw przy sobie, gotowe do odczytu. Dagmara Frost miała komputer wbity w ciało podczas wypadku drogowego. „Długo pracowałam nad samym początkiem. Zależy mi na Pańskiej opinii. Powoli zaczynam tracić do tego dystans…” – tak brzmiał jeden z ostatnich maili, jakie wysłała w życiu.
Było już grubo po zachodzie słońca, kiedy wjeżdżałem do Piotrkowa Mazowieckiego. Zobaczyłem wyjątkowo wyludnione ulice. Mimo że wciąż jeszcze była idealna pora do wieczornych spacerów, na zewnątrz nie było widać ani zakochanych par, ani balującej młodzieży, ani nawet snujących się pijaczków. Zwolniłem do czterdziestu kilometrów na godzinę. Renault mégane coupé 2.0 miało funkcję, która nadawała wyjątkowości każdemu samochodowi na świecie. Naciśnięcie jednego przycisku sprawiało, że nade mną otwierało się niebo. Upalny lipcowy wieczór tuż przy piotrkowskiej starówce był idealną okazją do uruchomienia odsuwanego dachu. Ciepły wiatr i zapach kwiatów kwitnących na miejskich klombach na chwilę pozwoliły mi zapomnieć o dramatycznych wydarzeniach. Zatrzymałem się przy chodniku, żeby się ocucić i rozprostować kości. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru wrażeń tego dnia. Poczułem, że mój organizm zapragnął wreszcie odpoczynku.
Kiedy już miałem szarpnąć za klamkę, zorientowałem się, że zaparkowałem pod mieszkaniem Rado Bolesty. Musiałem intuicyjnie poprowadzić swój księżowski wehikuł starymi szlakami tam, gdzie czułem się najbezpieczniej. W jego kamienicy światło paliło się tylko w jednym oknie. W jego oknie. W normalnej sytuacji nie zastanawiałbym się ani chwili dłużej. Odechciało mi się już spać. Przypomniały mi się ostatnie słowa Dagmary Frost, które powiedziała do Rada tuż przed śmiercią: „Ciągle jestem aktywna”.
W tym momencie w oknie pojawiła się sylwetka prokuratora. Chociaż nie widziałem jego oczu, czułem, że patrzyliśmy prosto na siebie. Rozumieliśmy się bez słów. Mignąłem mu długimi światłami dwa razy i włączyłem ponownie silnik. Po chwili ostro ruszyłem przed siebie.
Z informacji widniejących na świadectwie zgonu wynikało, że sześćdziesięciotrzyletni Wincenty Masternak zmarł na zawał serca. Było to o tyle dziwne, że nigdy nie miał najmniejszych problemów z sercem. Niektórzy twierdzili nawet, że nie miał serca. Był silny jak tur, prawie w ogóle nie chorował, a jedyne zwolnienie lekarskie, jakie wziął, wiązało się z grypą podczas epidemii tej choroby w Piotrkowie. Żaden z braci Masternaków nie dopuszczał blisko siebie nikogo.
WYSŁANO: 2012.06.02 SOB. 22.41
PMAIĘTAJ ZE CIALO DZIECKA TO MINMUM SZESC LITROW LODU
Mieszkali razem daleko poza miastem w samym środku gęstego lasu. Ich rodzinny dom to była wiekowa willa, nadgryziona zębem czasu i porośnięta dzikim bluszczem. Zbudowana nie wiadomo przez kogo na kompletnym odludziu. Byłem tam tylko raz, zupełnym przypadkiem, parę lat temu. To był właśnie ten moment, kiedy obu braci rozłożyła ciężka grypa, a sprowadzony chwilowo w ich zastępstwie technik z Kalisza potrzebował dodatkowych kosmetyków pośmiertnych i jakichś narzędzi. W samym środku wyjątkowo srogiej zimy musiałem podjechać tam policyjnym gazikiem, bo normalny samochód nie przebiłby się przez kopiaste zaspy. Pamiętam, jak mnie zdziwiło, że mimo szalejącej wokół zamieci śnieżnej i mimo choroby Arnold wyszedł z domu i czekał na mnie na schodach. Od razu nabrałem przypuszczeń, że wyjątkowo nie chciał, żebym wchodził do środka. Nie miałem pojęcia, ile czekał tak na mnie okutany szalikami na schodach swojego domu. Stał bez ruchu jak lodowy posąg, a w ręku trzymał torbę z Lidla, w której leżały zmrożone sekcyjne narzędzia. Dopiero kiedy następnego dnia rano spotkałem się wreszcie z Zimnym i przedstawił mi historię, zacząłem się zastanawiać, dlaczego trzymają zapasowe narzędzia w domu, a nie w pracy.
– Właściwie to od dawna chciałem z tobą porozmawiać, ale wypadki nagle przyspieszyły – powiedział Zimny, jeszcze zanim uścisnęliśmy sobie dłonie. Przypomniałem sobie teraz, jak dwa razy odwoływałem spotkanie z nim ze względu na pilne obowiązki duszpasterskie.
– O Wincencie chciałeś rozmawiać?
– Niezupełnie. O jego bracie, Arnoldzie.
Siedzieliśmy w kamiennym mauzoleum Izaaka Lipsztajna, zmarłego w 1889 roku, jednego z pionierów piotrkowskiego przemysłu sprzed ponad dwustu lat. To właśnie tu, w zarośniętej i opuszczonej części cmentarza Zimny miał swój kącik. Tu rosły jego krzaczki konopi indyjskich, tu miał warsztat z narzędziami, a w dziewiętnastowiecznym grobowcu, który własnymi rękami odnowił, urządził sobie coś w rodzaju biura ze stołem, podręczną trumną, dwoma krzesłami i sztywnym łączem. Tu także, w wolnej СКАЧАТЬ