Название: Login
Автор: Tomasz Lipko
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788308059005
isbn:
Zirytowała mnie tą uwagą. Chwyciłem ją za rękę i tym razem to ja przybliżyłem się do niej na odległość oddechu.
– Pozwolisz, że będę myślał o tym, na co mam ochotę. Poza tym ustalmy z góry jedną ważną rzecz. To, co wydłubiemy za chwilę z twojego tatusia, zostanie przy mnie. Takie jest zlecenie moich mocodawców. A z nimi raczej nie ma dyskusji.
Dopiero wtedy wyraźnie poczułem ten zapach. Perfumy Karoliny Oliwy. Zapach o dzikiej, trudnej do określenia barwie, połączenie orientu, kadzideł i świeżej marihuany.
Chwilę popatrzyła mi wyzywająco w oczy i w końcu bez słowa uwolniła się z uścisku. Niewykluczone, że przyjęła moją odpowiedź z ulgą. Chyba coraz wyraźniej dochodziło do niej, że wciągam ją do spisku, po którym szybko może wylądować po drugiej stronie chłodniczych drzwiczek. Pomyślałem o tym, kiedy chwytałem za klamkę, żeby w końcu wysunąć z chłodni nosze, na których leżał jej ojciec. Ale nawet nie drgnęła. Siłowałem się z nią jeszcze chwilę. Musiało to wyglądać groteskowo: klnący jak szewc ksiądz stara się wyciągnąć z lodówki nieboszczyka. W końcu dałem za wygraną i przez interkom wezwałem pomoc. Po chwili przyszedł jeszcze bardziej zaspany dyrektor Podsiadło. Ponad minutę szarpał się z zaciętym zamkiem. W pewnym momencie zdjął nawet przepocony kitel i podwinął rękawy flanelowej koszuli, ale im bardziej szarpał się z klamką, tym jaśniejsze się stawało, że nieboszczyk na dobre się zabarykadował. Dyrektor wyszedł w końcu z sali, żeby osobiście wezwać posiłki.
– Mam nadzieję, że nie trzeba będzie go pochować razem z całą chłodnią – powiedziałem, żeby rozluźnić coraz bardziej gęstniejącą atmosferę.
– Przynajmniej nie będzie sam – podjęła temat Donica. – Zawsze był bardzo towarzyski.
Pierwszy raz się uśmiechnęła. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, a ja znalazłem wreszcie czas, żeby pomodlić się za duszę człowieka, którego wielkie sztywne ciało leżało zamknięte na stalowozimnym łożu.
SŁOWO TO NAJSKUTECZNIEJSZA BROŃ, JAKĄ KIEDYKOLWIEK MIAŁEM W RĘKACH. ALE NAWET JA W PEWNYM MOMENCIE ZATRACIŁEM UMIAR W PRZYSWAJANIU SŁÓW, KTÓRE NIE BYŁY DLA MNIE PRZEZNACZONE. ZACHŁYSNĄŁEM SIĘ ILOŚCIĄ LUDZKICH SEKRETÓW DOSTĘPNYCH W ZASIĘGU RĘKI.
Nie mam pojęcia, ile trwała ta chwila. Ze skupienia wyrwał mnie dyrektor Podsiadło, wchodząc ponownie do prosektorium. Tym razem w towarzystwie dwóch nieogolonych mężczyzn w roboczych kombinezonach ze skórzanymi torbami przewieszonymi przez ramię. Nie przywitali się nawet skinieniem głowy.
– W której się ukrył? – zapytał grobowym głosem niższy z nich.
– Ciało mojego ojca jest w tym miejscu – odpowiedziała natychmiast Donica takim tonem, że aż wzdrygnęli się wszyscy w pozostałych szufladach. – Otwieraj!
Szarpnęła za wielką klamkę, z którą mocował się wcześniej dyrektor szpitala. Ale tym razem mechanizm zadziałał bez problemu. Po głuchym szczęknięciu drzwiczki się otworzyły, a ze środka powoli i dostojnie wysunęły się nosze ze zwłokami znanego w całej Europie dziennikarza. Najpierw pojawiły się trupio blade, gęsto owłosione nogi. Potem wyłonił się szarobiały ręcznik z fioletowym szpitalnym stemplem przykrywający najbardziej intymną część ciała. Następnie ukazał się wielki brzuch redaktora rozpłatany makabrycznym cięciem sekcji zwłok i pośpiesznie zafastrygowany na okrętkę. I dopiero na końcu zobaczyliśmy twarz Oliwy wykrzywioną w śmiertelnym grymasie z przerażająco wytrzeszczonymi oczami. Szuflada zatrzymała się wreszcie z mechanicznym łoskotem, kiedy całe ciało zmarłego wjechało wprost pomiędzy nas.
PRZYZNAJĘ. BYŁEM JEDNYM Z UKRYTYCH, WCIĄŻ JESZCZE NIELICZNYCH UŻYTKOWNIKÓW TEGO PIEKIELNEGO SYSTEMU. WSTYDZĘ SIĘ… NAPRAWDĘ SIĘ WSTYDZĘ, ŻE POD KONIEC JUŻ BEZ SKRĘPOWANIA KORZYSTAŁEM Z JEGO MOŻLIWOŚCI. KIEDY SIĘ ZORIENTOWAŁEM, BYŁEM JUŻ JEDNYM Z TYCH, CO ODZIERAJĄ INNYCH LUDZI Z ICH NAJINTYMNIEJSZEJ PRYWATNOŚCI…
Nikt z nas nie odważył się odezwać pierwszy. Obaj mechanicy jak na komendę zdjęli z głów kaszkiety. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile trwała ta przeraźliwa cisza, ale pierwsza wyrwała się z letargu Donica. Najpierw zamknęła ojcu nienaturalnie wytrzeszczone oczy. Potem pogłaskała go po świeżo umytej głowie, po czym pochyliła się i delikatnie pocałowała go w skroń. Zaraz też wyprostowała się jak struna, sięgnęła do trumny po swoją sportową torbę i tym samym tonem, jakim przed chwilą zaczęła krótką wymianę zdań, dokończyła:
– Na tym wasza rola się kończy. Zgodnie z ustaleniami chcę sama ubrać tatę i poczuwać jeszcze przy nim chwilę w towarzystwie wielebnego ojca Hellera. Potem jego ciało na wieki spocznie w tej trumnie.
Wszyscy wokoło w milczeniu wysłuchali jej rozkazującego tonu. Dwaj majstrowie wcisnęli na głowy czapki, poprawili torby na ramionach i patrząc pytającym wzrokiem na dyrektora, bez słowa wyszli. On sam teraz – jakby dopiero obudził się z bardzo długiej drzemki – stał po drugiej stronie zwłok, osłupiałym wzrokiem patrząc to na zwłoki, to na nas. Dopiero po chwili wydukał:
– Klucz do prosektorium zostawiam w drzwiach. Po wszystkim proszę go przekazać strażnikowi przy wyjściu.
Pięć sekund później już go nie było. Donica miała na ręku sportowy elektroniczny zegarek. Natychmiast po wyjściu Podsiadły uniosła nadgarstek przed moje oczy i uruchomiła stoper.
– Mamy niecałą godzinę.
Delikatne elektroniczne piknięcie rozpoczęło nasz wyścig z czasem. Kobieta, nawet na mnie nie spoglądając, sięgnęła do swojej sportowej torby, po czym wyjęła z niej coś, co przypominało telefon komórkowy sprzed dwudziestu lat. Wielofunkcyjne prostokątne urządzenie w kształcie niewielkiej cegły z dużą ilością przycisków. To musiał być skaner, o którym wspominał wcześniej Rado.
– Ojciec całe życie miał do mnie pretensje, że nie jestem dość delikatna – powiedziała, włączając jeden z przycisków – przynajmniej teraz spróbuję to zmienić.
W tym momencie zajrzała mi w oczy. Jej piekielne źrenice były jeszcze bardziej przerażające niż przy pierwszym spotkaniu.
– To jest skaner do wykrywania metalu i krzemu. Gdziekolwiek chip został ukryty, za chwilę ojciec wyśpiewa nam ostatnie chwile swojego życia.
– Prześwietlisz go całego tą różdżką?
– Całego nie. Kiedy będziemy skanować pod ręcznikiem, ty przejmiesz skaner.
Ponownie pokazała mi stoper. Minęło już sześćdziesiąt sekund.
Spojrzałem na zwłoki jej ojca. Z raną niedbale zaszytą po makabrycznym cięciu wyglądał bezbronnie. Mimo zamkniętych oczu grymas na jego twarzy dopełniał przygnębiający widok. Nie byłem w stanie dłużej na niego patrzeć.
– Od czego zaczynamy?
– Od dłoni. Były jego najczulszym punktem. I największym kompleksem.
– Kompleksem?
– I największą СКАЧАТЬ