Login. Tomasz Lipko
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Login - Tomasz Lipko страница 13

Название: Login

Автор: Tomasz Lipko

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308059005

isbn:

СКАЧАТЬ ale znacznie bliższe rzeczywistości.

      NIE WYRZUCAJ TYCH USZKODZONYCH. NIECH SIĘ MOCZĄ, MAM ZAMÓWIENIE NA SPODNIE. DO TEGO PRZYDADZĄ SIĘ WSZYSTKIE, NAWET TE Z WYPADKÓW DROGOWYCH.

      ODEBRANO: 2012.10.01 PON. 17.05

      KOŃCZĄ SIĘ TROCINY, NIEDŁUGO NIE BĘDZIE CZYM WYPYCHAĆ TYCH GARNITURÓW. GAZETY STRSZNEI NASIĄKAJĄ, ZWŁASZCZA U MŁODYCH.

      ODEBRANO: 2012.05.11 PT. 11.02

      W PRALCE DO SKÓRY ZEPSULO SIĘ ŁOŻYSKO. NIE PRZYJME TU ŚLUSARZA, PRZYJEDX JAK NAJSZYBCIEJ.

      ODEBRANO: 2012.02.01 ŚR. 15.11

      Byli zwyrodnialcami. System, w jakim prowadzili swój pogański rytuał, był perfekcyjny. Ćwiartowali, przetwarzali i wykorzystywali ludzkie zwłoki. Zacząłem podejrzewać, że część zgonów, którymi się zajmowali, nie była naturalna, lecz ściśle dopasowana do ich potrzeb. Robili to w sposób systematyczny, profesjonalny i makabryczny. Tak makabryczny, że jeden w końcu otrzeźwiał i powiedział „STOP”. Ale było za późno. Arnold był zaangażowany w to o wiele bardziej niż Wincent, choć z pewnością obaj powinni już dawno znajdować się w miejscu, do którego właśnie podążałem. Ponura historia o Kainie i Ablu wydarzyła się naprawdę, w Piotrkowie Mazowieckim Roku Pańskiego 2012. Z pewnością nikt by o niej nie usłyszał, gdyby proboszcz pobliskiej parafii nie uruchomił narzędzia, które niespodziewanie trafiło w jego ręce.

      POTRZEBNA JEST CZASZKA O OBWODZIE OK. 50 CM. TO DZIECKO W WIEKU OK. 5 LAT

      ODEBRANO: 2012.03.22 Czw. 14.41

      Nie chciałem się dalej dzielić tymi informacjami. Wiedziałem, że teraz pozostało mi jedynie czekać na procedury, które oficjalnie uruchomi Igor. Wciąż byłem w szoku i działałem intuicyjnie. Przerażała mnie też możliwość nieskrępowanego zaglądania w ludzkie dusze, którą właśnie posiadłem. Coraz bardziej też dochodziła do mnie ciemna strona mojej duszy, którą wciąż uzupełniały algorytmy sztucznej inteligencji. Szczerbiec był bardzo dobrym psychologiem. Dobry Bóg wyposażył go w wyjątkową zdolność uleczania ludzkich dusz przez uważne słuchanie. Sposób, w jaki patrzył, i aura tajemniczego, zagadkowego spokoju, jaką emanował, podczas wielu trudnych rozmów mnie samego wielokrotnie naprowadzała na zaskakujące wyjścia z trudnych sytuacji. Ale ten tajemniczy zakonnik miał też swoje tajemnice. Jedną z nich znałem od dłuższego czasu, jako jeden z bardzo nielicznych. Od kilku lat prowadził prywatne śledztwo w sprawie aktów pedofilii, jakich mieli się dopuszczać znani mu z imienia i nazwiska duchowni. Wszystko zaczęło się od jednego z ośrodków pomocy, w których pracował.

      – Drążyłem dziurę – przyznał mi kilka miesięcy temu. – Jak była już większa od belki w moim oku, zajrzałem do środka. I zobaczyłem straszny świat.

      Był jak święty Jerzy, uzależniony od adrenaliny i ciągłej walki. Trudności go nie zniechęcały, tylko motywowały do działania. Nie bał się ciemności. Wiedziałem, że bez oporów będzie mógł rozmawiać o ciemnej stronie mojej duszy. W końcu był moim spowiednikiem.

@@@

      Straszny Szpital, jak mówiono o nim ściszonym głosem, leżał w wyjątkowym miejscu. Prowadziła do niego brukowana droga, która mniej więcej kilometr przed placówką się kończyła. Jej ostatni odcinek prowadził przez Świętokrzyski Park Narodowy. To był gęsty bór jodłowy zamieszkany przez kilkadziesiąt gatunków dzikich zwierząt; na końcowym odcinku drogi trzeba było szczególnie uważać na padalce. Populacja tych beznogich jaszczurek łudząco podobnych do węży wyjątkowo się rozmnożyła. Znałem teren i zawsze tu zwalniałem, żeby nie rozjechać jednego z zabłąkanych gadów. Nieraz po powrocie ze szpitala zdrapywałem ich krwawe szczątki z kół samochodu. Ale nie tylko zwierzęta tu błądziły. Obcy nie był w stanie tu trafić nawet z nawigacją GPS. O położeniu szpitala nie informowały też żadne znaki drogowe ani nawet punkty na mapie. Ministerstwo Infrastruktury wyczyściło teren z danych, ponieważ tuż obok był obiekt strategicznego znaczenia. To gigantyczny maszt radiowy wykorzystywany przez sieci komórkowe, urzędy i armię. Stał na wzniesieniu tuż obok szpitala. Kiedyś sanepid zlecił analizę szkodliwości promieniowania, ale wyniki badań nigdy nie zostały upublicznione. Nawigacja GPS wariowała na wszystkich urządzeniach.

      Kiedy na horyzoncie zobaczyłem maszt, do szpitala zostało niecałe dziesięć minut drogi. Zwolniłem do pięćdziesięciu na godzinę. Przed oczami stanął mi jeden z SMS-ów Wincenta.

      SNIL MI SIĘ WUJ OLGIERD. PRZYSZEŁD DOMNIE WCZARNYM GRANITUŻE Z WIELKA TACĄ CZEKOLADOWYCH BARYŁEK. ZAMIAST LIKIERU W KAZDEJ BYŁA KREW.

      WYSŁANO: 2012.06.10 NIEDZ. 07.01

      To był ostatni SMS w jego życiu. I jedyny, na który Arnold nie odpowiedział. Pomyślałem, że dzieciństwo tych dwóch mężczyzn zostało skażone jakimś mrocznym, niewyobrażalnym dramatem. Zastanawiałem się, co mógłbym wyczytać w ich telefonach czy komunikatorach, gdyby komórki były dostępne sześćdziesiąt lat wcześniej.

      Dyrektorką Samodzielnej Placówki Leczniczej Zdrowia Psychicznego imienia Świętego Antoniego – tak brzmiała oficjalna nazwa szpitala dla obłąkanych – była siostra Celina. Siedemdziesięcioletnia zakonnica, która starannie ukrywała wszelkie emocje pod grubym pancerzem zmarszczek i maski udawanej obojętności. Okna jej gabinetu wychodziły na drogę dojazdową. Każdy pojazd, od dostawców żywności po listonosza na motorze, był przez nią monitorowany. Za każdym razem wychodziła na zewnątrz, żeby mnie osobiście przywitać. I prześwietlić swoim przeszywającym wzrokiem. Ale tego dnia nie było jej na zewnątrz. Na ogromnym dziedzińcu wyłożonym dziewiętnastowiecznym brukiem nie było nikogo. Z taką sytuacją nie zetknąłem się tu jeszcze ani razu. Wyszedłem z samochodu i dopiero wtedy usłyszałem ten odgłos. Był nienaturalny, ale oddawał tyle emocji, że musiał należeć do człowieka lub zwierzęcia. Coś jakby połączenie wycia z jodłowaniem i jeszcze z jakimś innym nieokreślonym dźwiękiem. Rozejrzałem się wokoło, ale nie dostrzegłem żywej duszy. Szpital dla obłąkanych sprawiał wrażenie nawiedzonego domu i pierwszy raz w życiu musiałem pokonać strach, żeby wejść do środka. Odgłosy rzuciły się na mnie z wyjątkowym impetem, kiedy otworzyłem główne drzwi. Akustyka kamiennych murów zadziałała jak przerażający wzmacniacz. Nieludzkiemu zawodzeniu towarzyszyły teraz znacznie bardziej dramatyczne dźwięki. Metaliczny szczęk, rozbijane szkło i ordynarne przekleństwa wypowiadane ostrym męskim głosem. Wydawało mi się, że skądś go znam. Im bliżej podchodziłem, tym bardziej to wycie układało się w jedną ludzką frazę.

      – Nie oddaaaam!!!

      Cokolwiek się działo, miało miejsce na parterze, drzwi do ostatniej sali na końcu korytarza były otwarte. Przed nimi siostry zakonne z zakrytymi ustami stały, podrygując nerwowo, najwyraźniej bały się wejść do środka. Wyczułem atmosferę paniki. Odpowiedzialność zwyciężyła nad strachem, przyspieszyłem kroku, a na końcu zacząłem już biec. W tym momencie ten dominujący krzyk na chwilę ustał, ale widok, który zastałem, odrzucił mnie od drzwi. To było ambulatorium. Było. Minie dużo czasu, zanim uda się przywrócić to pomieszczenie do jakiego takiego porządku. Na środku leżała szklana szafka na lekarstwa, miała rozbite wszystkie szyby. Wokół niej leżały pogięte metalowe sprzęty, które przed chwilą musiały być wykorzystane w bójce na śmierć i życie. Wszędzie jeżyły się, niczym powybijane kły, ostre fragmenty szkła. Kałuże krwi na podłodze zlewały się ze sobą. Dopiero po chwili w samym rogu pomieszczenia dostrzegłem przewrócony parawan medyczny. Na moich СКАЧАТЬ