Название: Biografie ulic
Автор: Jacek Leociak
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: История
isbn: 978-83-62020-90-4
isbn:
Tak mieszkanie i dom przy Krochmalnej 10 opisuje Singer w Urzędzie mojego ojca:
(…) nie było gazu i używaliśmy lampy naftowej oraz dzieliliśmy ze wszystkimi lokatorami wspólny wychodek na podwórku. Ten wychodek stanowił udrękę mojego dzieciństwa. Było tam zawsze ciemno i brudno. Szczury i myszy latały wszędzie, zarówno nad głową, jak i między nogami. (…) Drugą udręką była klatka schodowa, gdyż niektóre dzieci wolały ją od wychodka, a co jeszcze gorsze, niektóre kobiety traktowały ją jak wysypisko śmieci. Stróż, który miał zapalać lampy na schodach, rzadko to robił, a nawet jeżeli to uczynił, to i tak o wpół do jedenastej na klatce było znów ciemno. Maleńkie zadymione lampki dawały tak mało światła, że mrok wydawał się jeszcze bardziej nieprzenikniony. Kiedy szedłem po tych mrocznych schodach, ścigały mnie wszystkie biesy, złe duchy, demony i widziadła, o których opowiadali nasi rodzice, chcąc dowieść starszemu rodzeństwu, że istnieje Bóg i życie przyszłe. Koty przemykały obok mnie, a spoza zamkniętych drzwi często dochodziło zawodzenie po jakimś zmarłym. Przy bramie nieraz czekała procesja pogrzebowa. Zaczęły mnie prześladować nocne mary, tak straszne, że budziłem się zlany potem.
Wiosną 1914 roku Singerowie postanowili się przeprowadzić do większego i lepiej wyposażonego mieszkania w sąsiedniej kamienicy pod numerem 12. Czynsz był wyższy o trzy ruble, za to mogli oświetlać gazem i gotować na gazie. Uzyskali także rzecz nie do przecenienia – własną ubikację.
Właściciel domu numer 12, Lejzer Przepiórko, był ortodoksyjnym milionerem. Chociaż miał opinię skąpca, nigdy jednak nie eksmitował Żyda. Administrator domu, reb Izaak, był starym chasydem z Kocka i przyjacielem mego ojca. Ponieważ dom nr 12 miał bramę wychodzącą na plac Mirowski i targowiska, ojciec był rabinem zarówno dla mieszkańców ulicy Krochmalnej, jak i placu Mirowskiego. (…)
Naprzeciwko świeżo odmalowanego, nowego mieszkania znajdowała się piekarnia, a okno kuchenne wychodziło na ścianę. Nad nami było pięć lub sześć pięter.
Mieściło się tu całe miasto. Były trzy ogromne podwórza. Ciemne wejście pachniało świeżo pieczonym chlebem, bułkami, obwarzankami, kminkiem i dymem. Bochenki drożdżowego chleba zawsze leżały na zewnątrz, poukładane na deskach, i rosły. Pod numerem 12 znajdowały się dwa chasydzkie domy nauki, radzymiński i miński, jak również synagoga dla przeciwników chasydyzmu. Była tam też zagroda, w której przez cały rok trzymano krowy na łańcuchach przymocowanych do muru. W niektórych piwnicach straganiarze z placu Mirowskiego przechowywali owoce, w innych konserwowano jajka w wapnie. Z prowincji przyjeżdżały furgony. Dom wypełniony był Torą, modlitwą, handlem i ludzkim znojem. Nie używano tam lamp naftowych. W niektórych mieszkaniach zainstalowano nawet telefony. Przeprowadzka jednak nie była sprawą łatwą, chociaż budynek nr 10 przylegał do budynku nr 12. Musieliśmy załadować nasze rzeczy do furgonu, niektóre się połamały. (…) Nigdy nie zapomnę, jak po raz pierwszy zapaliłem lampę gazową. Oślepiła mnie i onieśmieliła dziwna jasność, która napełniła pokój, a nawet zdawała się przenikać do mojej czaszki. Niełatwo będzie demonom ukryć się tutaj.
Rozkoszowałem się ubikacją, jak również piecykiem gazowym w kuchni. Już nie trzeba było szykować podpałki i przynosić węgla, żeby zagotować wodę na herbatę. Wystarczyło zapalić zapałkę i obserwować, jak rośnie niebieski płomyk. Nie musiałem już wlec konwi nafty ze sklepu, mieliśmy licznik gazowy, do którego wkładało się monetę czterdziestogroszową, żeby odblokować dopływ gazu.
Niemal naprzeciwko kamienicy przy Krochmalnej 10 znajdował się mały placyk, zwany „Pletzł”, „Piekiełko”, albo plac Krochmalny. Domy pod numerami 9 i 11 miały fasady cofnięte w stosunku do linii kamienic. Zamierzano w pewnym momencie poszerzyć ulice, ale nie zrealizowano tych planów. W ten sposób po nieparzystej stronie ulicy, między kamienicami 7 i 13, utworzył się placyk. Były tam słynne na całą Krochmalną meliny, „gdzie królowali dotąd alfonsi, prostytutki i złodzieje” – czytamy w powieści Dwór. Pewnego razu ojciec, który sprawował urząd rabina, posłał małego Izaaka, aby wezwał na Din Tore (Din Tojre) kobietę mieszkającą na Krochmalnej 13.
Żeby tam dojść z naszego domu pod numerem 10, wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Numer 13 jednak graniczył z placem Krochmalnym, cieszącym się złą sławą, bo wałęsali się tam chuligani i złodziejaszki, zaś paserzy prowadzili różne interesy. Domy, stojące frontem do placu, były siedzibą licznych burdeli. Nawet normalny handel prowadzono oszukańczo: kiedy chciało się kupić polany czekoladą wafel, wyciągało się numerki z kapelusza albo obracało drewniane koło. Jednakże w tych samych domach mieszkali też uczciwi ludzie, nabożne kobiety, przyzwoite panny. Mieściło się tam nawet parę chasydzkich szkół.
Posłaniec przechodzi przez zatłoczony plac, dostaje się na podwórze domu pod numerem 13 i obserwuje zabawy dzieci, a potem zapuszcza się w mroczną czeluść kamienicy:
Wbiegłem po schodach. Na pierwszym piętrze dom wyglądał jeszcze przyzwoicie. Kiedy jednak wchodziłem wyżej, farba na ścianach była coraz bardziej porysowana, poręcz chwiejna, a schody coraz brudniejsze. Drzwi do mieszkań były szeroko otwarte. Z kuchni dobywała się para, dochodziły odgłosy młotków, maszyny do szycia, przyśpiewek szwaczek i czeladników, a nawet dźwięki gramofonów.
Aron z Szoszy tak opowiada o placyku aktorce Betty Słonim, która przyjechała do Warszawy z Ameryki w 1930 roku:
Jeszcze dalej znajdowało się miejsce zwane Pletzł. Na otwartej przestrzeni gromadzili się tu Żydzi, by gadać o interesach, przekomarzać się i szukać znajomych. Zwykle też kręciły się tu prostytutki. Nawet niewprawne oko potrafiło wyłowić z tłumu postacie drobnych złodziejaszków, którzy w porozrywanych kapotach i czapkach nasuniętych na oczy kręcili się między ludźmi. Za moich czasów władał nimi Ślepy Icek, zarządca kilku burdeli i znany nożownik. Nie pamiętam już dobrze, pod dwunastką czy trzynastką, mieszkała gruba Rajcełe, kobieta o wadze przekraczającej sto pięćdziesiąt kilo. Opowiadano całe historie o tym, jak robiła interesy z pewnym handlarzem żywym towarem, który wywoził dziewczęta z Krochmalnej do Buenos Aires. Podstawowym zajęciem Rajcełe było stręczycielstwo wśród miejscowych służących i pokojówek. Pletzł słynął także z najróżniejszego hazardu. Nawet dzieci ciągnęły tu za dwa grosze losy z worka. Na miejscowej loterii można było wygrać policyjny gwizdek, ciastko w czekoladowej polewie, pióro z widokiem Krakowa oraz lalkę, która sama siadała i mówiła „mama”.
Kamienicę przy Krochmalnej 13 i rozciągający się obok niej „Pletzł” odnajdziemy we wspomnieniach Bronisława Moszkowicza. Podczas pierwszej wojny światowej, za niemieckiej okupacji, jego rodzice wraz z gromadką dzieci zmuszeni byli opuścić poprzednie mieszkanie i przenieść się na Krochmalną. Ta przeprowadzka znamionowała materialną degradację rodziny. Krochmalna była bowiem siedliskiem nędzy, a placyk matecznikiem przestępczego półświatka:
Zamieszkaliśmy w bardzo nędznym mieszkaniu na ulicy Krochmalnej 13, gdzie przybyła jeszcze jedna gęba do karmienia: urodziło się szóste dziecko, chłopak Srul zwany Srulikiem. Na skutek niedojadania nie mógł stanąć na nóżkach do końca drugiego roku życia, posuwając się na siedząco. Do tego jeszcze miał angielską chorobę [krzywicę – J.L.]. Mieszkaliśmy więc na tym odcinku Krochmalnej przy tak zwanym „plec” (placyk) w gęstwinie СКАЧАТЬ