Biografie ulic. Jacek Leociak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Biografie ulic - Jacek Leociak страница 18

Название: Biografie ulic

Автор: Jacek Leociak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: История

Серия:

isbn: 978-83-62020-90-4

isbn:

СКАЧАТЬ śpi – kapusta, czosnek, potrzeba ukojenia i pięć deka serdelowej.

      Tak zacisznie i bezpiecznie. Nawet bezpiecznie, bo nie przewiduję niczyjej z zewnątrz wizyty. – Zapewne, może zdarzyć się taka wizyta, jak pożar, jak nalot, jak zerwanie się tynku nad głową. Ale samo określenie poczucie bezpieczeństwa dowodzi, że subiektywnie uznaję się mieszkańcem bardzo głębokiego tyłu. Nie zrozumie tego, kto nie zna frontu.

      Jest mi dobrze i długo chcę pisać, aż do ostatniej kropli atramentu w piórze. Powiedzmy do pierwszej, a potem sześć bitych godzin odpoczynku.

      Pochód dzieci na Umschlagplatz, dobrze znany z legendy i z niezapomnianych scen z filmu Korczak Andrzeja Wajdy, odbył się w skwarny dzień sierpniowy. To była długa droga – przez całe getto, przez cały świat. Przez całe życie – aż do śmierci. Zaczęła się tu: na progu kamienicy przy Siennej 16.

      Trudno oszacować liczbę Żydów ukrywających się po aryjskiej stronie Warszawy. Emanuel Ringelblum, który ukrywał się w bunkrze przy Grójeckiej 81, pisał w powstałym tam opracowaniu Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej o 10–15 tysiącach. Gunnar S. Paulsson w książce Utajone miasto. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy (1940–1945), opublikowanej po angielsku w 2002 roku, podaje liczbę 28 tysięcy. Zarówno sama książka, jak i szacunki statystyczne Paulssona są jednak ostro krytykowane przez historyków Zagłady. Skupmy się więc tylko na jednej historii – ukrywania się na Siennej.

      Na początku maja 1943 roku piątka Żydów wyskoczyła z pociągu wiozącego ich do obozu zagłady i wróciła do Warszawy. Byli to Marian Berland z żoną Marią, jego siostra Leosia, przyjaciel Benjamin Hoffer ze swoim bratankiem Stasiem (Ziame). Po licznych perypetiach udało im się wreszcie ulokować w mieszkaniu Zdzisia i Haliny Krzyczkowskich w oficynie na Siennej 42. Mieszkanie było „w ruinie – wspomina Maria Berland – ona kręciła się w szlafroku, on w kombinezonie opuszczonym do połowy”. Zdzisio i Halina to para lumpenproletariuszy pochodzących z Nasielska. O pobycie na Siennej Maria mówiła krótko, ale dobitnie w wywiadzie dla Fundacji Spielberga.

      Kamienice przy Siennej 40 i 42. Przed rokiem 1939.

      Fot. APW

      Byliśmy tam u niego, ale to były strasznie złe czasy. To byli ludzie z marginesu, myśmy przeżywali u nich straszne rzeczy. Oni potrafili zaprosić sobie jakąś koleżankę, a nas zamknąć na dwa dni w tej skrytce, bez wody, bez ubikacji, tak nas trzymali. Straszni ludzie. Robili to wszystko nie ze złośliwości, to byli ludzie z marginesu, oni uważali, że my możemy tak żyć. (…) Głodowaliśmy tam, a nie mieliśmy potrzeby głodować, bo [pieniędzy] by starczyło dla nas wszystkich, on przepijał te pieniądze, ona za każdą rzecz nam liczyła kilkakrotnie.

      Portret Krzyczkowskich po mistrzowsku, z humorem, ironią i przenikliwością skreślił Marian Berland w swoich zapiskach, powstałych jeszcze na Siennej. „Zdzisio jest młodym mężczyzną lat około trzydziestu, wysoki, przystojny, szczupły. Jasny blondyn o modrych oczach. (…) Halina, o kilka lat młodsza od Zdzisia, platynowa blondyna, wiele od niego niższa, o pospolitej urodzie”. Są „prawie analfabetami i potrafią tylko z wielkim trudem odczytać zdanie w gazecie i wydrukować kulfonami swój podpis”. Przed wojną „Zdzisio wiele razy figurował w kartotekach policyjnych. (…) Okresy, kiedy przebywał na wolności, można by śmiało porównać do krótkotrwałych urlopów”. Wybuch wojny zbiegł się z końcem odsiadki Zdzisia, ten więc „zrejterował do Warszawy (…). Najczęściej handlował na Pradze, na bazarze Różyckiego. Tam była jego baza”. Na zakończenie tej charakterystyki Berland podkreśla: „Zdzisio ma swój honor, złodziejski to wprawdzie honor, ale honor, a to już wiele znaczy. (…) Zdzisio mocno, z całą stanowczością stwierdza: – Kapusiem nigdy nie byłem i nie będę. Można mnie rżnąć – powiada – na kawały i nikt ode mnie nic nie wydostanie”.

      Zdzisio zajmował się szmuglem do getta. Ukrywanie grupy Berlanda stało się dla niego podstawowym źródłem zarobku. Pieniądze, które regularnie wpływały do domowej kasy, pozwalały na stopniowe, ale systematyczne podnoszenie poziomu życia. Coraz lepsze jedzenie, coraz elegantsze ubranie, coraz większe aspiracje, coraz większe pokusy i coraz fantastyczniejsze plany rozkręcenia kolejnych interesów. A przy tym coraz więcej wypitej wódki, gwałtownych kłótni małżeńskich i namiętnego godzenia się.

      Od pewnego czasu opiekę nad piątką Żydów ukrywających się u Krzyczkowskich objął Żydowski Komitet Narodowy. Przychodziły miesięczne subwencje w wysokości 500 zł, komitet finansował leczenie siostry Mariana Berlanda Leosi, która zapadła na gruźlicę. Maria znalazła pracę służącej w domu przy Marszałkowskiej 6 i mogła opuścić kryjówkę, pozostając w stałym kontakcie z resztą, dostarczając im jedzenie, pieniądze, wiadomości. Jej pracodawcy byli bardzo serdeczni i pomocni.

      Stasio, bratanek Benjamina Hoffera, był ulubieńcem całej grupy ukrywających się. „Jeżeli istnieje ideał dziecka – pisze Berland – Stasio nim jest. Spokój i dobroć cechuje każdy jego czyn. Rozum i posłuszeństwo towarzyszą mu na każdym kroku. Gardzi kłamstwem, brzydzi się nim, prawość ma wrodzoną. Nie wie, co to jest tchórzostwo, odważny zawsze tam, gdzie trzeba nim być. Stasio jest człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu”. Stasio w getcie woził trupy:

      już wtedy, mając trzynaście lat, pomagał rodzicom i zdobywał chleb. Przez pewien czas pracował u Pinkerta. Był pomocnikiem na wózku-karawanie, który zbierał trupy Żydów na ulicach i z mieszkań i wywoził do zbiorowych grobów na cmentarzu żydowskim przy Gęsiej, poza obrębem getta. Z wypraw tych Stasio przynosił ukrytą w wózku grabarskim żywność. Część jej odsprzedawał, część zaś oddawał głodnemu rodzeństwu w domu. Makabryczna ta praca wywarła na chłopcu swe piętno. Stale powraca do tego czasu, do tego, co wówczas widział, i wypadków, których był świadkiem. Opowiada przerażające historie. Zawsze trupy, trupy, całe góry trupów. Wszystkie jego wspomnienia krążą dookoła śmierci.

      Pożegnanie z Krzyczkowskimi miało symboliczną wymowę. Zaczęło się właśnie powstanie warszawskie. W mieście wybuchły walki. Po 15 miesiącach ukrywania się Marian Berland wraz z towarzyszami niedoli opuścili mieszkanie przy Siennej. Zdzisio pożegnał ich słowami: „Jak wyjdzieta, już więcej do mieszkania nie wpuszczę. Już więcej do mojego mieszkania nie wejdzieta. Nie chcę ludziom na śmiech się pokazać, że Żydów u siebie chowałem”.

      Z pięcioosobowej grupy Berlanda czwórce udało się przeżyć powstanie warszawskie. Staś jednak, ten ideał dziecka, został zamordowany dosłownie o krok od miejsca, gdzie ukrywał się przez 15 miesięcy. Barykadę przy rogu Komitetowej i Pańskiej, koło której go zabito, dzieli tylko długość krótkiej ulicy Komitetowej od kamienicy na posesji przy Śliskiej 35, która tyłem stykała się z oficyną budynku przy Siennej 42 – gdzie było mieszkanie Krzyczkowskich i miejsce ukrywania się piątki Żydów. Było to około 125 metrów w linii prostej. Maria Berland tak opowiadała w wywiadzie dla Fundacji Spielberga o tej zbrodni:

      Stasio zginął w powstaniu… zabił go Karolak, były bokser… zginął jako Żyd… i mnie o mały włos by zabili. (…) Myśmy tego chłopca zostawili, bo ten chłopiec źle chodził. To był młody chłopak, miał 14 lat, jak on nie wychodził z mieszkania przez rok, więcej, to on już ledwo chodził. Myśmy zostawili go w piwnicy naprzeciwko Twardej 6, na Twardej 3 to było, albo na Twardej 1. (…) Trzeba było wyjść poszukać jedzenia, to myśmy jego zostawili, bo on źle chodził, poszliśmy i jak wróciliśmy, to jego nie było СКАЧАТЬ