.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 18

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ale chodziło o zniesławienie i zastraszenie. Ktoś coś powie, ktoś inny coś wymaże na ścianie, a kiedy dojdzie do nieszczęścia spowodowanego przez nich obu, żaden nie poczuje się za to odpowiedzialny – przecież ja tylko namalowałem graffiti, ja powiedziałem, gdzie mieszka, a ja rzuciłem jedynie kilka obraźliwych słów, ale to przecież tylko słowa, chwilowy szum w powietrzu. Z dnia na dzień wielu mieszkańców przestało się z nimi witać na ulicy. Dzień dobry? Nie można aż tyle od nich wymagać. Ludzie odwracali wzrok. Wieloletni przyjaciele, sąsiedzi, nawet dzieci. Co te niewiniątka mogą wiedzieć? Oczywiście, przecież w domu słuchają rozmów rodziców. Bittori wpadła na ulicy na Arantxę. Dziewczyna odezwała się głośno i wyraźnie, żadnego szeptania. Każdy, kto byłby blisko, mógłby ją usłyszeć.

      – To, co wam robią, jest podłe, i ja się z tym nie zgadzam.

      Nie powiedziała nic więcej. Nie czekała na odpowiedź. Nie ucałowała Bittori w policzki, jak za dawnych czasów. Poklepała ją jednak serdecznie po ramieniu i ruszyła w swoją stronę. Mniej więcej tak to wyglądało. Może Bittori przeinaczyła kilka słów, bo pamięć ją czasami zawodzi. W każdym razie Arantxa zdobyła się na ten uprzejmy gest, którego Bittori nigdy jej nie zapomni. Prędzej umrę.

      – Do szpitala w Palmie trafiła w ciężkim stanie, trzeba było zrobić jej tracheotomię, podłączyć do respiratora, wymagała innych zabiegów, których lepiej nie będę ci opisywał. Powiem ci tylko, że Arantxa obecnie nie może mówić ani samodzielnie się odżywiać. Jednym słowem jest całkowicie zależna od innych ludzi.

      Txata zabili pewnego deszczowego wieczora kilka metrów od budynku, w którym mieszkał. A ksiądz, niezły cwaniak, namawiał Bittori, żeby pogrzeb odbył się w San Sebastián. Dlaczego? Bo tam przyszłoby więcej osób. A ona, że nie ma mowy, że jesteśmy stąd, tutaj zostaliśmy ochrzczeni, tutaj wzięliśmy ślub i tutaj zabili mojego męża. Ksiądz ustąpił. Odprawił nabożeństwo pogrzebowe, rozbrzmiały dzwony, w kościele pojawiło się niewielu miejscowych znajomych, kilku polityków z opcji propaństwowych, paru krewnych, którzy przyjechali z obowiązku, i w zasadzie to wszyscy. Pracownicy firmy transportowej? Żaden nie przyszedł. Podczas homilii ani słowa o zamachu. Tragiczne zdarzenie, które wszystkimi nami wstrząsnęło. Bittori nie widziała Arantxy, ale Xabier twierdzi, że usiadła z mężem w ławce z tyłu. Nie podeszli złożyć kondolencji, ale byli obecni, w odróżnieniu od innych osób. I tego Bittori również nie zapomni.

      Matka i syn dotarli tymczasem do tunelu w dzielnicy Antiguo. Co robimy? Postanowili wrócić. Xabier opowiadał dalej, a raczej tłumaczył i streszczał, żeby ama mogła go lepiej zrozumieć. Bittori w zamyśleniu wpatrywała się uważnie, przesuwając wzrok ponad miasto, góry i dalekie, pojedyncze chmurki, obrazy, których nigdy wcześniej nie widziała: Arantxa intubowana, Arantxa mrugająca powieką, żeby powiedzieć „tak” lub „nie”.

      Zasłużyli sobie na to. Właściwie nie na coś takiego, nie ona, szczególnie nie ona.

      – Słuchasz mnie, mamo?

      – Wejdziesz do mnie na obiad?

      – Nie mogę.

      – Masz randkę? Jak ma na imię ta szczęściara?

      – Medycyna.

      Według słów Xabiera Arantxa w najlepszym wypadku będzie mogła kiedyś chodzić po domu o lasce lub z pomocą drugiej osoby. Je samodzielnie, chociaż lepiej, żeby ktoś był przy niej, kiedy połyka płyny i pożywienie. Niewykluczone też, że w przyszłości uda się jej odzyskać zdolność artykulacji.

      – Czego?

      – Mowy.

      Poza tym, o czym wspomniał, Xabier wątpił, żeby Arantxa mogła kiedykolwiek wrócić do tak zwanego normalnego życia, bez względu na to, jak ogromny wysiłek włoży w rehabilitację (a podobno bardzo się stara).

      Żegnając się z synem pod zegarami La Concha, Bittori zapytała:

      – Nie miałeś czasem dać mi wyników mojego badania krwi?

      – Ach, dobrze, że mi przypomniałaś. Byłbym zapomniał. Kilka wartości nie bardzo mi się podoba, więc poprosiłem Arruabarrenę, żeby cię zbadał. To nic pilnego. Rutynowe badania. Sama rozumiesz, lepiej się upewnić. Poza tym jesteś zdrowa jak ryba.

      Ucałowali się, pożegnali. Obok przejeżdżały rowery, dziecięce wózki, ćwierkały miejskie wróble.

      – A kim jest ten Arruabarrena?

      – Dobrym znajomym i jednym z naszych najlepszych specjalistów.

      Patrzyła, jak odchodzi. Wiedziała, czuła, że po kilku krokach się odwróci. Z ciekawości, z przyzwyczajenia, żeby na nią spojrzeć? Nie pomyliła się. Stojąc wciąż w tym samym miejscu, spokojnie zapytała:

      – To onkolog, prawda?

      Xabier skinął głową i uśmiechnął się, chcąc ująć temu stwierdzeniu dramatyzmu. Zniknął wśród krzewów tamaryszku, lekko przygarbiony, może dlatego, że przy swoim dużym wzroście musi pochylać się za każdym razem, kiedy z kimś rozmawia. Trudno uwierzyć, że mężczyzna z jego pozycją jest wciąż samotny. Może to dlatego, że nie potrafi się porządnie ubrać?

      18

      Wakacje na wyspie

      Nieprawda, takie rzeczy po prostu czasem się zdarzają albo – jak mówi matka – tak postanowił Bóg czy też święty Ignacy w jego imieniu. A to pech. Dlaczego ja? I tak dalej, i tak dalej. Posiadała pełen repertuar skarg typowych dla ofiar nieszczęść (ha, ha, ha, nie bądź cyniczna, moja droga), które wciąż powtarzała w myślach. I pewnego dnia zapytała za pomocą iPada Gorki – swojego smutnego braciszka, a może po prostu wystraszonego – czy miałby może ochotę opisać jej historię, skoro jest pisarzem. Gorka spojrzał na nią z przerażeniem i pospiesznie odpowiedział, że pisze książki tylko dla dzieci. Arantxa ponownie pokazała mu ekran tabletu: „Kiedyś sama to zrobię i opowiem o wszystkim”. Nie pierwszy raz zapowiadała – grożącym tonem? – ten zamiar.

      W takich chwilach Miren się złościła:

      – Jak chcesz pisać, skoro samodzielnie nie możesz nawet umyć zębów? I po co? Żeby całe miasteczko dowiedziało się o nieszczęściach, które spadły na naszą rodzinę?

      Arantxa patrzyła na nich (w kuchni, niedziela, pieczony kurczak) z wózka inwalidzkiego, przytomniejsza (nie przesadzaj, dziewczyno) od nich wszystkich razem wziętych. Rodzina frajerów! Ojciec postarzał się, pomarszczył ze smutku, siedział z tłustą plamą na przodzie koszuli, od dwudziestu lat nie mając pojęcia, co się wokół niego dzieje. Gorka, który mieszka – ukrywa się? – w Bilbao i przez długie okresy nie daje znaku życia. Drugi brat, nieobecny, ale jakby wciąż z nimi był, bo przez cały czas o nim rozmawiają. Rodzinny osiłek gnije w więzieniu od ilu lat? Nawet nie pamiętam. I ama, która jest czuła i empatyczna mniej więcej tak samo jak rura wydechowa motocykla, chociaż trzeba przyznać, że jest dobrą kucharką. Arantxa patrzyła, jak rodzice przeżuwają w milczeniu, pochyleni nad swoimi talerzami, i czuła, jak gorycz – a może uraza? – wzbiera jej w piersi i podchodzi do gardła (opanuj się, dziewczyno). Zamykała wtedy oczy i znów w myślach СКАЧАТЬ