Patria. Fernando Aramburu
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Patria - Fernando Aramburu страница 13

Название: Patria

Автор: Fernando Aramburu

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-477-7

isbn:

СКАЧАТЬ wydatków, których możesz się domyślić: na naprawy, paliwo, raty kredytowe i tym podobne, okazuje się, że bynajmniej nie opływam w złoto. Jakim cudem, do cholery, mam opływać? Nie wiem, co ludzie sobie wyobrażają. Od dziesięciu lat jeżdżę tym samym samochodem. Kilka ciężarówek powinno już pójść na złom, ale skąd mam wziąć na nowe? Jakiś czas temu złożyłem wniosek o kredyt, żeby wymienić dwa pojazdy. Najbardziej mnie jednak boli, że ktoś z ludzi, którym daję pracę, poleciał z jęzorem do terrorystów: „Słuchajcie, ten to ma pieniędzy jak lodu!”.

      Potrząsał nerwowo głową, oczy miał podkrążone z niewyspania.

      – O siebie się nie martwię. Nie boję się tej bandy morderców. Niech mnie zastrzelą, będę miał spokój. Umrę, ale zostawią mnie w spokoju. W liście wspomnieli o Nerei, gdzie studiuje i inne szczegóły.

      – Skurczybyki.

      – To mnie przeraża najbardziej. Co zrobiłbyś na moim miejscu?

      Joxian podrapał się po karku.

      – Nie wiem.

      Palili w cieniu figowca, pogoda była piękna, na kamieniu wygrzewała się jaszczurka. Pośrodku działki stała ciężarówka z kołami do połowy zanurzonymi w miękkiej ziemi. Z drugiego brzegu rzeki docierał do nich monotonny stukot jakiejś maszyny w warsztacie Arrizabalagów.

      – Myślisz, że oni też płacą?

      – Kto?

      – Arrizabalagowie.

      Joxian wzruszył ramionami.

      – Istnieją trzy możliwości: płacisz, emigrujesz albo ryzykujesz. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego uwzięli się na mnie, chociaż zapłaciłem tyle, ile wcześniej żądali, i bez ociągania się.

      – Nie znam się na tym, ale moim zdaniem to musi być jakaś pomyłka.

      – Powiedziałem ci przecież, że wspominają o Nerei.

      – Może przez przypadek wysłali do ciebie list przygotowany na przyszły rok?

      Stuk-stuk. Txato rzucił niedopałek papierosa na ziemię i przydepnął.

      – Mogę cię prosić o przysługę?

      – Jasne, o co tylko chcesz.

      – Tak sobie pomyślałem, że byłoby dobrze, gdybym mógł z nimi porozmawiać, z jakimś szefem albo kimś od finansów, i wyjaśnić swoją sytuację. Ksiądz, z którym się spotkałem, jest tylko pośrednikiem. Może obniżą mi żądaną kwotę albo rozłożą na raty. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?

      – Dobry pomysł.

      Stuk-stuk. Słychać też było śpiew ptaków i warkot silników samochodów i ciężarówek przejeżdżających pobliskim mostem.

      – Muszę porozmawiać z Joxe Marim. Właśnie o to chcę cię poprosić.

      Joxian, zaskoczony:

      – Co mój syn ma z tym wspólnego?

      – Potrzebuję kogoś, kto mnie z nimi skontaktuje.

      – Ej, Joxe Mari nie jest w ETA! W żadnym wypadku! Poza tym wyjechał. Gdzie? Nie wiemy. Mam syna idiotę i próżniaka. Rzucił pracę i Miren twierdzi, że ruszył z kumplami w świat. Możliwe, że teraz jest w Ameryce.

      Stuk-stuk-stuk.

      13

      Podjazd, łazienka, opiekunka

      Dla Miren sprawa była od początku jasna. Gdyby nie mieszkali na parterze, musieliby się przeprowadzić. Dlaczego? Kurczę, dlatego, że nie moglibyśmy przez cały dzień wnosić i znosić Arantxy po schodach na wózku inwalidzkim. Wyobrażasz to sobie? Z klatki schodowej na poziom, na którym znajdowało się ich mieszkanie, wchodziło się po trzech stopniach. To niewiele, ale w dłuższej perspektywie i tak trzeba było coś z tym zrobić.

      – Przypuśćmy, że ciebie nie ma w domu, a mnie zabraknie sił albo zasłabnę na ulicy. Co wtedy mam zrobić? Wołać o pomoc? Zostawić Arantxę w bramie samą?

      Kazała mężowi znaleźć rozwiązanie. Joxian założył na głowę beret, poszedł do Pagoety, a stamtąd za radą przyjaciół skierował się do stolarni, gdzie zamówił podjazd. Stolarz wykonał pomiary, zbudował rampę, przymierzył ją i zamontował. I pewnego ranka mieszkańcy budynku odkryli, że trzy czwarte szerokości wąskich schodów zajmowało drewniane ustrojstwo, które kończyło się pół metra od dolnego stopnia na posadzce klatki schodowej, żeby zmniejszyć kąt nachylenia. Joxian i Miren spróbowali wjechać i zjechać rampą wózkiem inwalidzkim – najpierw pustym, potem z Arantxą, i faktycznie od tej chwili trzy stopnie schodów przestawały stanowić przeszkodę, kiedy chcieli wyjechać z córką na spacer.

      Inni sąsiedzi w budynku mogli poruszać się pozostałym fragmentem schodów, szerokim na dwie piędzi, albo również używać rampy, jak robiły to dzieci. Taką właśnie radę Miren dała jednemu z nich, który się poskarżył, że budowa podjazdu nie została skonsultowana z radą mieszkańców.

      – Wchodźcie rampą, co to dla was za różnica?

      Podwójny kłopot. Dla sąsiadów: bo ktoś może się poślizgnąć i złamać kark, dla nas: bo za każdym razem, kiedy ktoś przechodzi rampą, słychać w domu dudnienie kroków i w nocy nie będziemy mogli spać. Joxianowi ktoś podpowiedział w barze, żeby pokrył deski wykładziną. Miren była zachwycona. Wykładzina! Dlaczego wcześniej na to nie wpadliśmy? Stłumi hałas, a jednocześnie trudno się na niej poślizgnąć. Założyli ją – pomógł znajomy – przykleili stolarskim klejem i dla wzmocnienia przybili gwoźdźmi.

      Joxian zapowiedział:

      – Ludzie będą wycierać w nią buty. Nawet nie chcę myśleć, co się z nią stanie, kiedy zacznie padać deszcz.

      Sąsiedzi – zobojętnieni, zniechęceni, a może i chcący uniknąć konfliktu z rodziną członka ETA – przestali protestować. Oprócz jednego, Arronda, który mieszkał na drugim piętrze po prawej. W rzeczywistości to żona wysłała go do lokatorów z parteru z żądaniem natychmiastowego usunięcia tego drewnianego rupiecia. Klatka schodowa należy do wszystkich, jej osiemdziesięcioośmioletnia matka nie może tamtędy przejść i tak dalej. Miren i sąsiadka patrzyły na siebie z wrogością po wyjściu z kościoła – zmrużone oczy, zaciśnięte szczęki i pogardliwie wykrzywione usta. Arrondo – mężczyzna, który odzywał się rzadko, ale za to dosadnie – pewnej soboty postawił ultimatum: jeśli sami nie usuną tego rupiecia, on to zrobi, kurwa mać.

      Drzwi otworzyła mu Miren. Joxian ukrył się w kuchni.

      – Nie będziesz niczego usuwał.

      – Nie?

      Z Arronda był naprawdę kawał chłopa, ale nierozważnego. Nie pomyślał, nie przewidział konsekwencji, żona go podpuściła. Krótko mówiąc, podniósł rampę i cisnął w kąt przy СКАЧАТЬ