To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To nie jest hip-hop. Rozmowy II - Jacek Baliński страница 12

Название: To nie jest hip-hop. Rozmowy II

Автор: Jacek Baliński

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-948551-4-7

isbn:

СКАЧАТЬ / (…) dzisiaj król jest, kurwa, nagi”.

      Po iluś latach uprawiania stylu braggadocio i opowiadania o tym, że jestem najlepszy, okazało się, że już wszyscy to wiedzą i nie ma co się powtarzać. Czasami trzeba po prostu zamknąć mordę (śmiech). Straciłem ciśnienie, żeby koniecznie być najlepszym. To bardzo wykańczający stan ducha, bo zawsze pojawi się ktoś następny, komu będzie chciało się udowodnić swój status. Dostrzegłem to błędne koło w moim życiu i doszedłem do wniosku, że muszę się z niego wydostać. Od zawsze borykałem się z tym, że jak grałem na festiwalu, na którym występowało – oprócz mnie – kilkunastu innych artystów, to na cztery godziny przed koncertem włączał mi się mindset pod tytułem: „Chcę wszystkich rozjebać!”. W końcu jednak dostrzegłem groteskowość takiej postawy. Ja wiem, że wy tu książkę robicie, ja z kolei wydałem jakieś płyty, ale – z całym szacunkiem – co to w ogóle znaczy?… To tylko nasz wycinek rzeczywistości. Ludzie w tym czasie robią pożyteczniejsze rzeczy.

      To zresztą nie jedyna zmiana, jaka nastąpiła w moim życiu. Gadaliśmy przecież wcześniej o ciuchach – kiedyś były one dla mnie bardzo istotne, a dziś mam gdzieś to, jak wyglądam. Żona śmieje się ze mnie, że mógłbym przez tydzień chodzić w jednym i tym samym swetrze. To inni muszą dbać o mój ubiór – na sesjach zdjęciowych czy teledyskach. Pamiętam, że jak chodziłem do szkoły podstawowej, to śmigałem w żółtym czepku pływackim. Miałem ogolony na łyso łeb, a ten czepek miał wyróżnić mnie z tłumu dzieciaków, za co lądowałem u dyrektora. Nie podobała mi się uniformizacja. Moda rapowa od zawsze polegała dla mnie na tym, żeby się wyróżniać i móc wyrazić siebie, dlatego moja firma El Polako szyje tak kolorowe i szalone ubrania, że chyba tylko Wini ze swoim Stoprocent nam dorównuje.

      El Polako założyłeś w 2007 roku i nie da się ukryć, że ubrania sygnowane tym brandem nosi mnóstwo młodych ludzi w całym kraju.

      Firma powstała wkrótce po tym, jak skończyłem nagrywać solową płytę, którą nazwałem po prostu „El Polako”. Tytułowy singiel to był hit! Matheo zrobił bit w oparciu o sampel z jednego z utworów z płyty „Cantigas de Santa Maria” wspomnianego już Maćka Maleńczuka, z którym się wówczas przyjaźniłem. W pierwotnej wersji refren brzmiał: „El Polako powinien żyć jako tako”, ale później uległ zmianie, skutkiem czego zwrot „El Polako” nie pojawia się na całej płycie ani razu. Mimo tego stał się on i nazwą naszej firmy, i tytułem albumu.

      Podwaliny pod markę odzieżową położyliśmy z Michałem Kwiatkiem, moim wieloletnim menedżerem, oraz z Piaskiem. Zainwestowaliśmy niemałe pieniądze w zaprojektowanie wzorów i produkcję ubrań. Wreszcie mieliśmy swoje ciuchy, ale nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić, więc po prostu leżały w magazynie. Falstart na maksa, ale po czasie zaczęło się kręcić. Gdy wkroczyliśmy na rynek hiphopowej odzieży, był on już dosyć prężny, ale staraliśmy się go zmieniać. Przeprowadziliśmy rewolucję cenową. Nie krzyknęliśmy tak wysokich stawek za nasze ubrania jak konkurencja, co oczywiście wywołało w branży powszechną nienawiść względem nas.

      Nasze ciuchy od samego początku były odjechane, choć jakiś czas temu nieco stonowaliśmy. Kiedyś topowym naszym produktem była koszulka z napisem „Rzygam Tęczą”, który został umieszczony pod ustami w stylu logo Rolling Stones, z których z kolei wylewała się tęcza właśnie. Do dziś nie rozumiem tego projektu, mimo że sam go przeforsowałem (śmiech). Kiedyś byłem bardziej zaangażowany w tworzenie ubrań, co zresztą różnie się kończyło. Z biegiem lat sprofesjonalizowaliśmy nasze działania. Wierzę w to, że nasze ciuchy są nie tylko odzieżą, ale też pewnym wyrazem otwartego umysłu. „Ludzie prawdziwi to ci, którzy potrafią się dziwić” – takie hasło umieszczamy na metkach.

      Zdarzyło ci się trafić na podróby waszych ubrań?

      Tak, ale walczyliśmy z tym i dziś już raczej nikt nas nie podrabia; ten proceder chyba w ogóle zanika. My też zresztą jako El Polako sporo podrabialiśmy, ale w duchu Banksy’ego, który powiedział kiedyś: „Prawdziwy artysta nie podrabia. Prawdziwy artysta kradnie”. Trzymając się jego dewizy, zrobiliśmy mnóstwo parafraz produktów lub konkretnych wzorów różnych firm. Niestety bywało, że kończyło się to dla nas marnie i musieliśmy później płacić kary. Niekiedy jednak udawało się polubownie załatwić sprawę – jak na przykład ze Studiem Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. Zwróciło się ono do nas z żądaniem zaprzestania produkcji koszulek z grafiką „Bolek i Lolek”, na której widniał Bolek jarający jointa. Dogadaliśmy się.

      Nadawaliśmy dobrze znanym symbolom nowe znaczenie. Przerobiliśmy chociażby logo Pepsi na „Lepsi”. To trochę jak z samplowaniem w hiphopowych kawałkach. Nauczeni doświadczeniem, wiemy już jednak, że nie każdy musi rozumieć nasze nietypowe poczucie humoru. Gdy byliśmy jeszcze małą i szaloną firmą, mogliśmy sobie pozwolić na różne niekonwencjonalne działania, ale od kilku lat jesteśmy już regularnym bytem rynkowym i freestyle się skończył.

      Poza marką odzieżową El Polako, prowadzisz też własny label Szpadyzor Records. Wcześniej wydawałeś płyty chociażby w Blend Records – mowa o debiutanckim solo, pierwszym Killaz Group oraz obu albumach kultowego K.A.S.T.A. Skład – czy w Wielkim Joł, nakładem którego w 2005 roku ukazała się twoja druga solówka „Drewnianej Małpy Rock”.

      W Blendzie poznałem masę fajnych ludzi z Wrocławia. Zbratałem się z nimi. Blend to dla mnie też przede wszystkim wielka przygoda z Waldkiem Kastą, niezwykle ciekawym człowiekiem, a zarazem moim serdecznym przyjacielem. Warto też wspomnieć o DJ-u Kut-O – wielki artysta! Razem tworzyliśmy zgrany zespół. Z K.A.S.T.A. Skład zagraliśmy mnóstwo koncertów w całej Polsce. Bardzo twórczy okres w moim życiu.

      Po krótkiej współpracy z Wielkim Joł, która pod pewnym względami okazała się nieudana, poczułem chorobliwą potrzebę niezależności – taką jak wtedy, gdy wydawaliśmy sami pierwsze demo Killaz Group. Chciałem pójść na swoje – stąd podjęliśmy z Michałem Kwiatkiem decyzję o powołaniu do życia Szpadyzor Records. Nigdy jednak nie zamierzałem z moją wytwórnią zawojować rynku. Założyłem label po to, żeby mieć gdzie wydawać własne albumy i ewentualnie płyty kolegów, którzy będą zainteresowani współpracą z moją osobą. Niejako z zewnątrz trafił do nas właściwie tylko Gruby Mielzky. Cała reszta – jak Kaczor, Kasta, Rafi, Ry23 czy Shellerini – była moimi przyjaciółmi od dawien dawna. Z nikim nie podpisałem kontraktu na trzy płyty z góry. Jak ktoś chciał się zawinąć ze Szpadyzora, to po prostu przybijaliśmy piątkę i dziękowaliśmy sobie nawzajem. Nie chciałem i nie chcę nikogo trzymać u nas na siłę.

      Sam nigdy z żadną z wytwórni, w których wydawałem wcześniej, nie zawarłem umowy na więcej niż jeden album. Przychodziłem do wydawcy i mówiłem: „Jeden album! Jak będzie fajnie, to podpiszemy kontrakt na drugi”. Bez sensu jest „sprzedawać się” komuś na długi czas. Wszystko się zmienia bardzo szybko. Każdy chce od każdego jak najwięcej wyszarpać, a jak najmniej dać. Tak już jest w biznesie. Ja jednak jestem biznesmenem z przypadku. Robienie biznesu nie jest dla mnie celem samym w sobie. To tylko narzędzie, dzięki któremu mogę tworzyć muzykę, nie będąc od nikogo zależnym.

      W tym biznesie utrzymujesz się już od dwóch dekad. W kawałku „Gdybym” z kilkakrotnie już przywoływanej przeze mnie płyty „Dom otwartych drzwi” zauważyłeś, że „Na każdego jak ja przypada stu, co ich nie ma tu”. Jak sądzisz – dlaczego akurat tobie udało się przetrwać?

      Nie СКАЧАТЬ