Название: Biografie ulic
Автор: Jacek Leociak
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: История
isbn: 978-83-62020-90-4
isbn:
Budynek szpitala nie ucierpiał poważnie podczas wrześniowych bombardowań. Znacznie gorsza okazała się sytuacja finansowa. Po wkroczeniu Niemców zarówno Zarząd Miejski, jak i Ubezpieczalnia Społeczna wstrzymały wypłaty należności. Szpital otrzymywał w tym czasie wsparcie ze strony Jointu. Od początku okupacji Niemcy przydzielili szpitalowi komisarza – dr. Wacława Skoniecznego, lekarza wysiedlonego z Inowrocławia. Przyjmowany początkowo z obawą, okazał się życzliwym i dobrym człowiekiem. Działał w interesie szpitala, pomagał zdobywać przydziały żywności i lekarstw dla chorych. Adina Blady-Szwajgier, odbywająca wtedy staż na oddziale wewnętrznym, nazywa go w swoich wspomnieniach przyjacielem: „Dr Wacław Skonieczny był Polakiem wychowanym i wykształconym w Niemczech. Przypuszczalnie swojej dobrej znajomości języka zawdzięczał fakt, że został naszym komisarycznym dyrektorem. Nie wiem. Może przyjął volkslistę? Też nie wiem. Ale wiem, że w dziejach szpitala na Siennej był i jego piękny rozdział: «Rozdział Komisarza», który nie tylko nie przeszkadzał, ale starał się – jak mógł – pomóc”.
Jesienią 1939 roku z powodu wybuchu epidemii tyfusu szpital dla dzieci, podobnie jak szpital dla dorosłych na Czystem, został objęty kwarantanną. Odcięto wszelkie kontakty ze światem zewnętrznym. W lutym 1940 roku szpital został ponownie otwarty. Udało się wtedy sprowadzić komorę dezynfekcyjną. Uruchomiono też od strony ulicy Śliskiej izbę przyjęć dla chorych zakaźnych. Okres przed zamknięciem getta Adina Blady-Szwajgier określa czasem nadziei i w miarę normalnej pracy: „Jest wiosna 1940 r. Jesteśmy jeszcze w tym cudownym szpitalu, w którym od dr Naczelnej przez wszystkich lekarzy, pielęgniarki i całą administrację aż do najskromniejszej pomocy pielęgniarskiej czy salowej – dla wszystkich najważniejsze były dzieci. (…) Wiosna ’40 roku pozwalała nawet na nadzieję. Nadzieję na przetrwanie – «bo przecież to się kiedyś musi skończyć» – i na życie takie, żeby potem nie trzeba się było wstydzić”. Jako goniec w szpitalu na ulicy Siennej pracował Marek Edelman, późniejszy zastępca komendanta powstania w getcie.
Po zamknięciu getta szpital znalazł się w obrębie murów i dzięki temu mógł zostać na swoim dawnym miejscu, bez konieczności przeprowadzki. Przeważały zachorowania na tyfus, gruźlicę, do szpitala trafiały dzieci umierające z głodu, a także postrzelone na ulicach. Praca w anormalnych warunkach dzielnicy zamkniętej stawała się coraz cięższa, sytuacja na zewnątrz coraz trudniejsza, a lekarze coraz bardziej bezradni. Wspomina Adina Blady-Szwajgier:
Oddział gruźliczy – kilka pokoików na III piętrze, w których leżały dzieci, dla których nie było już nadziei. Z gruźlicy w tym czasie dzieci nie zdrowiały. Ordynatorem tego oddziału była dr Margolisowa, równie jak Naczelna wierząca, że praca musi być taka jak zawsze, jak przed wojną, że ani na jotę nie wolno odstąpić od świętego schematu pracy lekarza. Rano zabiegi, pobieranie krwi, obchód, wpisywanie zleceń, potem wypełnianie historii chorób, prowadzenie ich na wzór kliniczny, tak aby dokumentacja mogła przetrwać lata. Ani na chwilę nie można było dopuścić myśli, że ta dokumentacja nikomu do niczego się nie przyda – tak jak nie wolno było dopuścić myśli, że można zaniedbać cokolwiek przy chorym dziecku. (…) Już było wiadomo, że coraz mniej jesteśmy zdolni do ratowania życia, a coraz bardziej stajemy się dawcami cichej śmierci. W poszukiwaniu tej łaski cichej śmierci pewnego dnia bezdomny dzieciak w łachmanach rozebrał się do naga przed bramą szpitalną w zimny jesienny dzień i krzyczał głosem rannego psiaka, żeby go zabrać do szpitala, bo jest sam i głodny, i zmarznięty. (…) Co dzień rano obchodziliśmy sale, wciąż jeszcze białe, ale białością, która stała się bladością śmierci. Co rano patrzyliśmy na rozdęte, zniekształcone ciała, na twarze pozbawione wyrazu, i z tym samym przerażeniem odczytywaliśmy wiek stworzeń bez wieku: 4–5–6, czasem 10–12 lat. Patrzyły na nas oczy bez dna, oczy tak strasznie poważne i smutne, jakby cały żal 2000 lat diaspory znalazł w nich wyraz.
Wciąż jednak getto nie odkryło przed lekarzami i ich małymi pacjentami swego najstraszniejszego oblicza: kataklizmu wysiedlenia. Wciąż jeszcze świeciło słońce, a w szpitalnym ogródku chroniła się zieleń, tak rzadka za murami. Doktor Henryk Makower wykładał na kursach medycznych, pełnił też funkcję lekarza Służby Porządkowej.
Skrzyżowanie Siennej i Żelaznej. Na środku Siennej widoczny płot z drutu kolczastego, wyznaczający granice getta.
Fot. ŻIH
Miałem na Siennej sporo pacjentów (…) – notował w swoich wspomnieniach pisanych w ukryciu. – Na Siennej znajdował się również szpital dziecięcy Bersohnów i Baumanów, gdzie co dwa tygodnie odbywały się posiedzenia naukowe. (…) W szpitalu czyściutko, wzorowy porządek, ślicznie. Ale te biedne dzieci! Wymizerowane, wychudzone, albo też z rozdętymi przez obrzęki głodowe twarzami, brzuchami i kończynami (…). Na tarasie prażyło słońce, lekarze i pielęgniarki przychodzili się tu opalać, dookoła była cisza i spokój, i tylko widok na niewielkie murki graniczne wskazywał na czas i miejsce, w którym się znajdowaliśmy. To samo wrażenie spokojnego oddalenia od teraźniejszości, może nawet jeszcze w większym stopniu, sprawiała biblioteka szpitalna, w której odbywały się posiedzenia naukowe. (…) Okna biblioteki wychodziły na ogród, w słoneczną pogodę pasma światła lśniły wśród zieleni.
Wobec skrajnego przepełnienia szpitala wszczęto starania o otwarcie filii i rozładowanie w ten sposób tłoku. Był to okres rozszerzania się epidemii tyfusu. „Do szpitala zaczęło napływać coraz więcej dzieci chorych na tyfus plamisty – relacjonował Henryk Kroszczor. – Ich liczba wzrastała w sposób zastraszający. Toteż w bardzo krótkim czasie zabrakło łóżek i kładziono je po dwoje–troje do jednego łóżka. (…) Niemcy wydali ostry nakaz, aby chorych umieszczać w szpitalu, ale szpital nie był już w stanie więcej ich przyjmować. Wówczas dr Braude-Hellerowa rozpoczęła starania w Gminie żydowskiej o uruchomienie filii szpitala dla dzieci w gmachu szkolnym przy ulicy Leszno 80 róg Żelaznej. W gmachu tym mieściło się schronisko dla uchodźców, które w tym czasie (połowa 1941 r.) zostało zamknięte”. W październiku 1941 roku część szpitala przeniosła się do budynku przy ulicy Żelaznej róg Leszna. Tam ordynatorem oddziału zakaźnego został Henryk Makower (przeżył), oddziałem wewnętrznym kierowała Helena Keilson (przeżyła), oddział niemowlęcy objęła Hanna Hirszfeldowa (przeżyła). W części, która pozostała na Siennej, kierownictwo sprawowała dr Anna Margolisowa.
Szpital dla dzieci pozostawał w dawnej siedzibie przy ulicy Siennej do chwili likwidacji małego getta. 10 sierpnia 1942 roku komisarz szpitala przyniósł rozkaz ewakuacji, która miała się odbyć w ciągu 24 godzin, który to termin przedłużono później do 48 godzin. Przenosiny szpitala do budynku na ulicy Żelaznej róg Leszna opisał jego dyrektor administracyjny Henryk Kroszczor: „Część dzieci oddano rodzicom, którzy zaalarmowani wytworzoną sytuacją, zgłosili się po nie. Pozostałe trzeba było przewieźć do filii szpitala na Lesznie. Aby zdobyć transport, chwytałem (dosłownie) wozy na ulicy. Udało się przewieźć wszystkich chorych oraz trochę najniezbędniejszych rzeczy i bielizny. Najcenniejsze aparaty pracowni СКАЧАТЬ