Автор: Thomas Sowell
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: О бизнесе популярно
isbn: 978-83-907621-6-6
isbn:
O ile systemowy związek przyczynowo-skutkowy ma charakter „bezosobowy", to znaczy jego konsekwencje nie zależą od niczyjej woli czy preferencji, o tyle „rynek" jest ostatecznym sposobem, w jaki ludzie uzgadniają między sobą swoje osobiste pragnienia i preferencje. Zbyt często jednak podkreśla się „bezduszność" rynku, przeciwstawiając jej rzekomo wrażliwe społecznie programy rządowe. W rzeczywistości w obydwu przypadkach mamy do czynienia z takim samym niedoborem zasobów. Dokonując wyborów, działamy w ramach tych samych ograniczeń.
Różnica polega na tym, że w jednym systemie każde indywiduum podejmuje decyzje na rzecz samego siebie, w drugim zaś niewielka liczba indywiduów dokonuje wyboru na rzecz innych.
Użycie przez dziennikarza stwierdzenia „kaprysy rynku", co ma oznaczać „nieczułość" na ludzkie pragnienia i potrzeby, brzmi równie atrakcyjnie, co modne niegdyś powiedzenie „produkcja dla zaspokojenia potrzeb, a nie dla zysku" – tak, jakby ktoś mógł osiągnąć profit, produkując towary, których nikt nie chce lub nie potrzebuje. Prawdziwe przeciwstawienie tych dwóch systemów polega na tym, że w pierwszym indywidualnych wyborów dokonuje na swoją rzecz sam człowiek, w drugim zaś dokonują tego za niego inni ludzie, którym wydaje się, że wiedzą od niego lepiej.
NIEDOBORY A KONKURENCJA
Z niedoborami mamy do czynienia wówczas, gdy – bez względu na wybór systemu ekonomicznego – nie jesteśmy w stanie w pełni zaspokoić ludzkich pragnień. Nie ma przy tym znaczenia, czy poszczególni ludzie oraz całe społeczeństwa są biedne czy bogate. Stąd konkurencja w dostępie do zasobów jest wśród ludzi czymś nieodłącznym.
Nie ma znaczenia, czy konkurencję lubimy, czy nie lubimy. Niedobór oznacza, że bez względu na to, czy chcemy gospodarki konkurencyjnej, czy jej nie chcemy, nie mamy wyboru. Istnieje bowiem tylko jeden rodzaj gospodarki. Jeśli mamy jakiś wybór, to jedynie co do szczególnych metod walki konkurencyjnej.
Jedną z form, jakie – w walce o zdobycie zasobów występujących w niedoborze – przybiera konkurencja, jest np. racjonowanie ich przez przywódców politycznych, którzy decydują o tym, komu i w jakim celu je przyznać. Tak działo się w starożytnych systemach despotycznych i we współczesnym komunizmie. Można sobie też wyobrazić system, w którym członkowie społeczności – niech to będzie przykładowo plemię – wspólnie i dobrowolnie decydują, w jaki sposób dzielić dobra między swoich członków, chociaż naprawdę trudno sobie coś takiego wyobrazić w przypadku społeczności liczących miliony osób.
Inną metodą dzielenia zasobów pomiędzy konkurującymi ze sobą sposobami ich wykorzystania, albo konkurującymi między sobą ludźmi, jest wzajemne licytowanie ich przez konkurentów. W takim systemie – zwanym gospodarką koordynowaną grą cenową – ci, którzy potrzebują drewna do produkowania mebli muszą konkurować (licytować się) z tymi, którzy potrzebują go do budowy domów, produkcji papieru czy kijów bejsbolowych. Ci, którzy potrzebują mleka do produkcji sera muszą przelicytować tych, którzy chcą z mleka wytwarzać jogurt lub lody.
Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że konkurują z innymi. Wydaje im się, że ich decyzje kupna czegokolwiek za jakąkolwiek cenę podejmowane są w sposób suwerenny. Tymczasem niedostatek dóbr i zasobów sprawia, że konkurują oni jeden z drugim nawet wówczas, gdy wydaje im się, że dany zakup był wyłącznie rezultatem ich świadomego wyboru.
Jedną z ubocznych korzyści istnienia konkurencji wywołanej cenami jest to, że poszczególni ludzie rzadko kiedy traktują siebie jak rywali, dlatego w ich zachowaniu nie pojawia się charakterystyczna dla konkurencji agresja. Przykładowo, do budowy kościoła protestanckiego potrzebny jest z grubsza ten sam materiał, co do budowy kościoła katolickiego. Z chwilą podjęcia decyzji o budowie kościoła, jedno o co kongregacja protestancka dba jest ilość pienię dzy, jaką w tym celu trzeba będzie zgromadzić. Jeśli ceny materiałów czy robocizny będą zbyt wysokie, kongregacja ograniczy niektóre elementy kościoła tak, aby sprostać wzrostowi kosztów budowy. Nikomu nie przyjdzie do głowy, by winą za wyższe ceny obarczać konkurencję ze strony katolików, którzy „walcząc" o te same materiały i robociznę doprowadzili do wzrostu cen, którego by nie było, gdyby nie starali się i oni budować kościoła.
W przypadku gdyby budową kościołów zajmował się rząd, wówczas protestanci i katolicy staliby się jawnymi rywalami, konkurującymi między sobą, i żadna ze stron nie miałaby ochoty pójść na kompromis, by dla obniżki kosztów zrezygnować z budowy dodatkowej wieżyczki czy ołtarza. Wręcz przeciwnie, każda ze stron miałaby bodziec do przedstawienia swoich żądań w jak najostrzejszej formie, nie mówiąc już o odrzuceniu jakichkolwiek kompromisów na rzecz okrojenia swoich planów. Immanentny niedobór surowców i robocizny w dalszym ciągu ograniczałby rozmiary zamierzonych budowli, przy czym w tym ostatnim przypadku ograniczenie to miałoby charakter polityczny i byłoby dostrzegane jako rezultat rywalizacji pomiędzy wyznawcami. Na szczęście, konstytucja Stanów Zjednoczonych zabrania rządowi budowy kościołów, zapobiega tym samym niepotrzebnej rywalizacji, której skutkiem w innych krajach jest gniew, a niekiedy wręcz rozlew krwi.
Pamiętajmy jednak, że te same zasady ekonomiczne odnoszą się do innych, niekoniecznie religijnych grup, takich jak: grupy etniczne, grupy zamieszkujące różne regiony geograficzne czy różniące się wiekiem. Wszystkie te grupy z zasady konkurują między sobą w walce o zasoby, których wciąż odczuwamy niedobory. Jednakże czym innym jest trzymanie własnych potrzeb w ryzach wyznaczanych zasobnością konta bankowego, a czym innym przyglądanie się, jak rząd obcina nasze potrzeby wskutek interwencji jakiejś rywalizującej z nami grupy.
Ponieważ jednak zasoby gospodarcze nie tylko występują w niedoborze, lecz ponadto można je wykorzystać do innych, alternatywnych celów, właściwe ich wykorzystanie wymaga – zarówno ze strony producenta, jak i konsumenta – pewnych kompromisów, rezygnacji czy wręcz targowania się. Bodźcem do takich działań są ceny.
Z chwilą gdy cena pomarańczy idzie w górę, niektórzy konsumenci rezygnują z nich na rzecz tańszych mandarynek. Gdy bekon staje się zbyt drogi, część konsumentów przechodzi na szynkę. Gdy rośnie koszt wakacji stacjonarnych, na plaży, ludzie decydują się na rejs oceaniczny. To, co we wszystkich tych przypadkach obserwujemy jest „substytucją" jednego produktu na drugi. Nie mamy tu jednak do czynienia z całkowitym zastąpieniem droższego produktu produktem tańszym, lecz z zastąpieniem cząstkowym. Z chwilą gdy pomarańcze stają się droższe, nie wszyscy przestają je jeść. Część konsumentów nadal je zjada w takich ilościach, w jakich jedli dotąd, inni ograniczają nieco ich spożycie, a jeszcze inni rezygnują z pomarańczy całkowicie na rzecz mandarynek czy innych owoców. Mimo iż dla każdego z tych ludzi pomarańcza jest tym samym owocem, każdy z nich przypisuje jej oczywiście inną wartość.
Wzrost ceny pomarańczy oznaczać może, że podaż owoców przy istniejącej cenie nie nadąża za popytem. Musi zatem dojść do jakiegoś kompromisu. Wywołane wzrostem ceny cząstkowe „zastąpienie" pomarańcz mandarynkami lub innymi owocami sprawia, że rozmiary tego kompromisu, a więc wyrzeczenie jednej ze stron, jest stosunkowo niewielkie i dotyczy jedynie tych, dla których nie ma większej różnicy, czy jedzą pomarańcze, czy jakieś inne owoce. W ten sposób prawdziwi amatorzy pomarańczy, zamiast wyrzec się swoich ulubionych owoców, zapłacą za nie wyższą cenę, i będą mogli jeść tyle, co zawsze, ograniczając inne swoje dotychczasowe wydatki, tak aby dostosować je do nowej ceny pomarańczy.
Cząstkowa substytucja ma miejsce zarówno w produkcji, СКАЧАТЬ