10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak страница 8

Название: 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie

Автор: Elif Shafak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 9788366553569

isbn:

СКАЧАТЬ mężczyznami dziennie w pokoju z zielonym, plastikowym wiadrem, w którym zbierała się woda kapiąca z sufitu za każdym razem, gdy padało… długo po tym wszystkim dla swoich pięciorga drogich przyjaciół, dla swojej wielkiej miłości i dla swoich licznych klientów miała istnieć jako Tequila Leila.

      Kiedy mężczyźni pytali – a robili to często – dlaczego obstawała przy wymawianiu „Leyla” jak „Leila” i czy chciała w ten sposób wydawać się bardziej zachodnia albo egzotyczna, ona wybuchała śmiechem i odpowiadała, że pewnego dnia udała się na bazar, gdzie przehandlowała „y” na „i”, bo tego pierwszego na próżno szukać w słowie „wieczność”.

      Koniec końców nic z tego nie miało znaczenia dla dziennikarzy, którzy opisali jej zabójstwo w gazetach. Dla większości z nich jej imię nie miało żadnego znaczenia i zadowolili się jej inicjałami. Do niemal wszystkich artykułów dołączono to samo zdjęcie – stare ujęcie z czasów szkoły średniej, na którym nie dało się rozpoznać Leili. Oczywiście redaktorzy mogli wybrać aktualniejszą fotografię, choćby tę pochodzącą z akt policyjnych; obawiali się jednak, że widok grubej warstwy makijażu i głębokiego dekoltu zgorszy społeczeństwo.

      Wieczorem dwudziestego dziewiątego listopada tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku telewizja krajowa obwieściła jej śmierć. Wspomniano o tym po obszernym raporcie na temat Rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie usankcjonowania interwencji wojsk w Iraku, konsekwencji płaczliwego ustąpienia Żelaznej Damy w Wielkiej Brytanii, nieustającego napięcia między Grecją a Turcją po agresji w zachodniej Tracji i splądrowaniu sklepów prowadzonych przez etnicznych Turków oraz usunięcia tureckiego konsula z Komotini i greckiego konsula ze Stambułu, połączenia narodowych reprezentacji piłkarskich Zachodnich i Wschodnich Niemiec po zjednoczeniu obu krajów, zniesienia konstytucyjnego wymogu, w myśl którego zamężne kobiety chcące pracować poza domem potrzebowały na to pozwolenia swoich mężów, i zakazu palenia w samolotach tureckich linii lotniczych, wprowadzonego mimo zaciekłych protestów palaczy z całego świata.

      Kiedy program dobiegał końca, na dole ekranu przesunął się jasnożółty pasek z informacją: „Zamordowana prostytutka znaleziona w miejskim pojemniku na śmieci: czwarta w tym miesiącu. Narasta panika wśród pracowników seksualnych w Stambule”.

      Dwie minuty

      Dwie minuty po tym, jak jej serce przestało bić, umysł Leili przywołał wspomnienie dwóch kontrastujących ze sobą smaków: cytryny i cukru.

      Czerwiec tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego roku. Ujrzała siebie jako sześciolatkę z burzą kasztanowych loków okalających drobną, mizerną twarz. Mimo pokaźnego apetytu, zwłaszcza na pistacjową baklawę, sezamki i wszystko, co pikantne, była chuda jak patyk. Jedyne dziecko. Samotne dziecko. Nerwowe i energiczne, i zawsze odrobinę roztargnione, przetaczało się przez dni niczym figura szachowa turlająca się po podłodze, zaangażowane w tworzenie skomplikowanych gier dla jednej tylko osoby.

      Ich dom w Van był tak duży, że nawet szepty niosły się po nim echem. Cienie tańczyły na ścianach jak w otchłannej przestrzeni. Długie, kręte, drewniane schody prowadziły z salonu na pierwsze piętro. Wejście zdobiły płytki, które przedstawiały oszałamiający zbiór scen: pawie rozkładające pióra, okrągłe sery i chałki tuż obok kielichów z winem, półmiski rozkrojonych granatów o rubinowych uśmiechach i pola słoneczników tęsknie wyciągających główki za wędrującym słońcem, niczym kochankowie, którzy wiedzą, że nigdy nie będą miłowani tak, jak by sobie tego życzyli. Leilę fascynowały te obrazki. Niektóre z płytek były popękane i wyszczerbione, inne – częściowo przysłonięte chropowatym tynkiem. Niemniej widniejące na nich barwne wzory pozostawały widoczne. Dziewczynka podejrzewała, że wszystkie razem opowiadały historię z zamierzchłej przeszłości, ale bez względu na to, jak bardzo się starała, nie potrafiła ustalić jej treści.

      Na korytarzach w pozłacanych niszach kryły się kaganki, świece łojowe i inne dekoracyjne efemerydy. Dywany z frędzlami ciągnęły się przez całą długość desek podłogowych – afgańskie, perskie, kurdyjskie i tureckie, w każdym możliwym odcieniu i wzorze. Leila niespiesznie przemierzała kolejne pokoje i przyciskała do piersi różne przedmioty, aby poczuć ich fakturę, czasem kłującą, a czasem gładką, niczym niewidomy zdany na zmysł dotyku. Niektóre części domu były zagracone do granic możliwości, ale – co dziwne – nawet tam Leila wyczuwała jakiś niedostatek. W głównym salonie wysoki zegar szafkowy, którego miedziane wahadło poruszało się tam i z powrotem, wybijał kolejne godziny zbyt głośno, zbyt pogodnie. Często Leila czuła drapanie w gardle i martwiła się, że mogła nawdychać się kurzu z dawnych czasów – nawet jeśli wiedziała, że każdy przedmiot był czyszczony, nabłyszczany i polerowany z religijną nabożnością. Codziennie przychodziła gosposia, a raz w tygodniu urządzano „wielkie sprzątanie”. Na rozpoczęcie i zakończenie każdej pory roku sprzątano nawet jeszcze dokładniej. I jeśli cokolwiek zostało przeoczone, istniała pewność, że ciocia Binnaz dostrzeże to i wyszoruje sodą oczyszczoną, napędzana pedanterią w imię tego, co nazywała „bielszym od bieli”.

      Matka wyjaśniła, że dawniej dom należał do armeńskiego lekarza i jego żony. Mieli sześć córek, które bez wyjątku uwielbiały śpiewać, a ich głosy miały rozpiętość od bardzo niskich do bardzo wysokich. Lekarz cieszył się popularnością, a niekiedy zapraszał do siebie swoich pacjentów i pozwalał im spędzać czas z jego rodziną. Nader przekonany, że muzyka potrafi zagoić nawet najgłębsze rany ludzkiej duszy, każdego ze swoich pacjentów skłaniał do gry na dowolnie wybranym instrumencie, niezależnie od talentu. Kiedy grali – niektórzy bardzo marnie – córki lekarza śpiewały unisono, a cały dom kołysał się jak tratwa na wzburzonym morzu. Wszystko to działo się przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Zaraz potem cała rodzina zniknęła, tak po prostu. Zostawiła cały swój dobytek. Przez pewien czas Leila nie potrafiła zrozumieć, dokąd udali się ci ludzie i dlaczego nie wrócili. Co się z nimi stało – z lekarzem i jego bliskimi, i z tymi wszystkimi instrumentami, które dawniej były drzewami, potężnymi i strzelistymi.

      Dziadek Harouna, Mahmoud, wpływowy kurdyjski ağa, wprowadził się tam później ze swoimi krewnymi. Dom otrzymał od otomańskiego rządu w nagrodę za rolę, którą odegrał w deportacji Armeńczyków z regionu. Śmiały, oddany, bez wahania wykonywał rozkazy ze Stambułu. Jeśli władze uznały konkretnych ludzi za zdrajców i poleciły wysłać ich w pustynne warunki Dajr az-Zaur, gdzie przetrwać mogła ledwie garstka, tak właśnie musiało być – nawet jeśli chodziło o dobrych sąsiadów czy starych przyjaciół. I gdy w ten oto sposób dowiódł swojej lojalności krajowi, Mahmoud stał się ważnym człowiekiem; autochtoni podziwiali idealną symetrię jego wąsów, błysk jego czarnych, skórzanych butów, majestatyczność jego głosu. Szanowali go tak, jak szanowało się okrutnych i potężnych ludzi od zarania dziejów – z mnóstwem strachu i bez krztyny miłości.

      Mahmoud polecił, aby zachować wszystko, co znajdowało się w domu, i przez pewien czas nic nie uległo zmianie. Krążyły jednak plotki, że tuż przed opuszczeniem miasta Armeńczycy, którzy nie zdołali zabrać ze sobą dobytku, ukryli gdzieś dzbany pełne monet i skrzynie z rubinami. Wkrótce Mahmoud i jego krewni zaczęli kopać – w ogrodzie, na dziedzińcu, w piwnicach… Nie zostawili ani centymetra niewzruszonej ziemi. Ponieważ niczego nie znaleźli, zaczęli rozbijać ściany, całkowicie ignorując fakt, że nawet jeśli znajdą skarb, nie będzie on należał do nich. Kiedy w końcu się poddali, dom przypominał kupę gruzu i wymagał gruntownej renowacji. Leila wiedziała, że jej ojciec, СКАЧАТЬ