Название: 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie
Автор: Elif Shafak
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 9788366553569
isbn:
Pierwszy raz zdołała zrobić mentalny krok w tył i z dystansu spojrzeć na siebie i swoją rodzinę, a to, co zobaczyła, wywołało w niej niepokój. Zawsze zakładała, że niczym nie różnili się od zwykłych rodzin, jakich pełno na świecie. Teraz straciła tę pewność. Co, jeśli było w nich coś innego – coś z gruntu złego? Nie całkiem rozumiała wówczas, że dzieciństwo nie kończy się w chwili, gdy ciało młodego człowieka zmienia się w okresie dojrzewania, ale wtedy, gdy umysł jest gotowy ocenić jego życie z perspektywy kogoś z zewnątrz.
Leila zaczęła panikować. Kochała matkę i nie chciała źle o niej myśleć. Kochała też babę, nawet jeśli czasami wzbudzał w niej strach. Obejmując się, żeby dodać sobie otuchy, i gwałtownie nabierając powietrza, rozważała swoje kłopotliwe położenie. Nie wiedziała już, w co wierzyć ani który wybrać kierunek; jakby zabłądziła w lesie, a wijące się przed nią ścieżki podskakiwały i mnożyły się na jej oczach. Kto w całej rodzinie był bardziej wiarygodny: jej ojciec, matka czy ciotka? Leila rozejrzała się, jakby szukała odpowiedzi. Wszystko wyglądało tak samo. Ale wkrótce wszystko miało się zmienić.
Kiedy cytryna i cukier traciły wyrazistość na jej języku, uczucia dziewczynki pogrążały się w chaosie. Po latach to właśnie ten moment miała uznać za znamienny, bo właśnie wtedy zrozumiała, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Tak jak kwaśny smak mógł kryć się pod warstwą słodyczy, albo vice versa, tak w każdym zdrowym umyśle czaił się obłęd, a w odmętach każdego szaleństwa połyskiwało ziarno przytomności.
Dotąd dokładała starań, aby nie okazywać uczucia matce w obecności cioci. Odtąd miała ukrywać także swoją miłość do ciotki przed matką. Leila doszła do wniosku, że czułość zawsze musi pozostawać w ukryciu – że podobnych rzeczy nie ujawnia się w innych okolicznościach jak za zamkniętymi drzwiami, a potem nigdy się o nich nie rozmawia. To jedyna forma zażyłości, której nauczyła się od dorosłych, i ta nauka miała mieć dla niej poważne konsekwencje.
Trzy minuty
Minęły trzy minuty, odkąd stanęło serce Leili, i teraz przypomniała sobie kawę z kardamonem – mocną, intensywną, ciemną. Smak, który jej umysł zawsze kojarzył z ulicą domów publicznych w Stambule. Wydawało się dziwne, że właśnie to następowało bezpośrednio po wspomnieniach z dzieciństwa. Ale ludzka pamięć przypomina nocnego hulakę, który za dużo wypił i jakkolwiek by się starał, nie jest w stanie iść prosto. Zatacza się w labiryncie inwersji, często poruszając się otumaniającym zygzakiem, odporny na rozsądek i jednocześnie skłonny do upadków.
Leila pamiętała zatem wrzesień tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku. Ślepa uliczka przy nabrzeżu, rzut kamieniem od Karaköy, nieopodal Złotego Rogu, ciągnąca się między rzędami licencjonowanych domów publicznych. W pobliżu znajdowały się: szkoła armeńska, kościół grecki, synagoga sefardyjska, zakon suficki, rosyjski kościół prawosławny – zapomniane szczątki przeszłości. Dzielnica ta, położona na terenie prosperującego dawniej portu handlowego oraz rozkwitającego ośrodka społeczności lewantyńskiej i żydowskiej, a później kołyska otomańskiego przemysłu bankowego i stoczniowego, obecnie była świadkiem zupełnie innego rodzaju transakcji. Stłumione wiadomości przekazywał wiatr, a pieniądze błyskawicznie przechodziły z rąk do rąk.
W okolicy portu zawsze panował taki ścisk, że przechodnie musieli poruszać się bokiem niczym kraby. Młode kobiety w minispódniczkach trzymały się za ręce. Kierowcy zaczepiali je z okien samochodów; praktykanci z kawiarni pędzili tam i z powrotem, niosąc tace wyładowane małymi szklaneczkami; turyści uginający się pod ciężarem swoich plecaków rozglądali się dookoła, jakby dopiero co się obudzili; młodzi pucybuci stukali szczotkami o swoje miedziane pudełka, ozdobione zdjęciami aktorek – skromnymi na widoku, nagimi w środku. Sprzedawcy obierali kwaszone ogórki, wyciskali z nich świeży sok, prażyli soczewicę i przekrzykiwali się, podczas gdy kierujący pojazdami trąbili bez najmniejszego powodu. Zapach tytoniu, potu, perfum, smażonego jedzenia i sporadycznie, lecz nielegalnie palonych skrętów mieszał się ze słonym morskim powietrzem.
Boczne uliczki i zaułki przypominały papierowe rzeki. Plakaty socjalistów, komunistów i anarchistów oblepiały mury, zachęcając proletariat i chłopstwo do udziału w zbliżającej się rewolucji. Tu i ówdzie plakaty zostały pocięte i zniszczone skrajnie prawicowymi sloganami, którym towarzyszył wykonany sprayem symbol wyjącego wilka w księżycu. Zamiatacze ulic z wysłużonymi miotłami i strapionymi minami zbierali śmieci, a ich zapał osłabiała świadomość, że gdy tylko się odwrócą, z nieba spadnie deszcz nowych ulotek.
Kilka minut piechotą od nabrzeża, zaraz za stromym zejściem, ciągnęła się ulica domów publicznych. Żelazna brama, której przydałaby się świeża warstwa farby, oddzielała to miejsce od świata zewnętrznego. Pilnowało jej kilku policjantów, którzy zmieniali się co osiem godzin. Niektórzy z nich wyraźnie nie znosili swojej pracy; gardzili tą cieszącą się złą sławą ulicą oraz każdym, kto po niej kroczył, zarówno kobietami, jak i mężczyznami. Wyrażając niemą naganę w szorstkich gestach, nie spuszczali twardych spojrzeń z potencjalnych klientów tłoczących się przed bramą, pragnących czym prędzej wejść do środka bez konieczności stania w kolejce. Inni funkcjonariusze traktowali ten przydział jak każdy inny i po prostu robili to, czego od nich wymagano, dzień po dniu. Byli też tacy, którzy potajemnie zazdrościli klientom, marząc o zamianie miejsc, choćby na kilka godzin.
Dom publiczny, w którym pracowała Leila, należał do najstarszych w okolicy. Przy wejściu migotała samotna świetlówka o mocy tysiąca maleńkich zapałek, rozbłyskających i gasnących jedna po drugiej. Powietrze było gęste od zapachu tanich perfum, krany inkrustowane resztkami osadu, a sufit pokryty kleistymi brązowymi plamami nikotyny i substancji smolistych od wypalonego przez lata tytoniu. Misterna koronkowa robota pęknięć zdobiła całą długość ścian fundamentowych, tak cienkich jak żyłki w przekrwionym oku. Pod okapami, tuż za oknem Leili, wisiało puste gniazdo os – okrągłe, tajemnicze, przypominające papier. Ukryty wszechświat. Od czasu do czasu kusiło ją, aby dotknąć tego gniazda, rozerwać je i odsłonić jego idealną architekturę, ale za każdym razem tłumaczyła sobie, że nie ma prawa niszczyć tego, co natura planowała zachować w nienaruszonym, kompletnym stanie.
To był jej drugi adres na tej samej ulicy. W pierwszym domu panowały tak nieznośne warunki, że nim minął rok, zrobiła coś, czego nie odważył się zrobić nikt przed nią ani po niej: spakowała kilka swoich rzeczy, założyła jedyny dobry płaszcz i wyszła szukać azylu po sąsiedzku. Wieści o tym incydencie podzieliły społeczność na dwa obozy. Niektórzy twierdzili bowiem, że Leila powinna zostać natychmiast zwrócona do poprzedniego lokalu, inaczej inne dziewczynki pójdą w jej ślady, naruszając niepisany kodeks etyki zawodowej, a w biznesie zapanuje anarchia. Inni utrzymywali, że zgodnie z nakazami sumienia każdemu, kogo desperacja popycha do poszukiwania schronienia, należy je zapewnić. Ostatecznie burdelmama z drugiego domu publicznego, której śmiałość Leili zaimponowała w równym stopniu jak perspektywa dodatkowego zarobku, wzięła ją pod swoje skrzydła i uznała za jedną ze swoich. Ale dopiero po tym, jak wypłaciła sporą sumkę swojej koleżance po fachu, składając przy tym najszczersze przeprosiny i obiecując, że nie dopuści, aby taka sytuacja się powtórzyła.
Nowa burdelmama była kobietą o obfitych kształtach, żwawym kroku i zaróżowionych СКАЧАТЬ