10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak страница 10

Название: 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie

Автор: Elif Shafak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 9788366553569

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Mniej więcej trzy miesiące wcześniej na szczycie schodów za szafką z drewna cedrowego Leila znalazła rozklekotane drzwi, które prowadziły na dach. Ktoś musiał zostawić je uchylone, wpuszczając do środka chłodne, rześkie powietrze, niosące zapach rosnącego przy drodze dzikiego czosnku. Od tamtej pory wchodziła na dach niemal codziennie.

      Za każdym razem, gdy spoglądała na rozpościerające się w dole miasto, nasłuchując krzyku orzełka włochatego szybującego nad ogromnym jeziorem lśniącym w oddali, gęgotu flamingów brodzących na płyciźnie w poszukiwaniu jedzenia albo świergotu jaskółek śmigających między olchami, była pewna, że gdyby tylko spróbowała, ona też mogłaby latać. Czego potrzebowała, aby wyrosły jej skrzydła, dzięki którym sunęłaby po niebie beztroska i lekka? W okolicy żyły czaplowate, pelikanowate, sterniczki zwyczajne, szczudłaki zwyczajne, gilaki ciemnogłowe, trzcinniczki zwyczajne, łowcy krasnodziobi i chruściele, nazywane przez miejscowych sułtankami. Ich własny komin wzięła we władanie para bocianów, która gałązka po gałązce wzniosła na nim imponujące gniazdo. Teraz ich nie było, ale Leila wiedziała, że wrócą pewnego dnia. Jej ciotka twierdziła, że bociany – w przeciwieństwie do ludzi – pozostają wierne wspomnieniom. Gdy raz wyszykują dla siebie „dom”, wracają do niego już zawsze, nawet jeśli znajdują się wiele kilometrów dalej.

      Po każdej wizycie na dachu dziewczynka schodziła na palcach, ostrożnie, żeby nikt nie przyłapał jej na gorącym uczynku. Wiedziała, że gdyby została nakryta przez matkę, wpadłaby w nie lada tarapaty.

      Ale tamtego popołudnia w czerwcu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego roku matka była zbyt zajęta, żeby zwracać na nią uwagę. W domu roiło się od gości – samych kobiet. Tak działo się niezawodnie dwa razy w miesiącu: w dzień czytania Koranu i w dzień woskowania nóg. Przy pierwszej okazji przychodził leciwy imam, aby wygłosić kazanie i odczytać fragment ze świętej księgi. Kobiety z sąsiedztwa siedziały wtedy milczące i poważne, mocno ściskając razem kolana, z zakrytymi głowami, pogrążone w myślach. Jeśli jakieś plączące się nieopodal dziecko wydało choćby pisk, natychmiast zostawało uciszone.

      W dzień woskowania sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej. Z dala od mężczyzn kobiety nosiły najbardziej skąpe ze strojów. Polegiwały na sofie z rozłożonymi nogami, nagimi rękoma i oczami błyszczącymi tłumioną na co dzień figlarnością. Trajkocząc bez ustanku, okraszały swoje wypowiedzi przekleństwami, od których najmłodsza spośród nich czerwieniła się jak róża damasceńska. Leila nie mogła uwierzyć, że te dzikie stworzenia były tymi samymi osobami, które z fascynacją słuchały imama.

      Tego dnia kolejny raz zebrały się na woskowanie. Przycupnięte na dywanach, stołkach i krzesłach, kobiety zajmowały każdy centymetr salonu, trzymając talerzyki z ciastkami i filiżanki z herbatą. Mdły zapach docierał do nich z kuchni, gdzie na kuchence bulgotał wosk. Cytryna, cukier i woda. Kiedy mikstura będzie gotowa, wszystkie zabiorą się do pracy bez ociągania i żartów, a każdy oderwany od skóry lepki pasek zaznaczą grymasem twarzy. Chwilowo jednak ból mógł zaczekać, a one plotkowały i ucztowały ku uciesze swoich serc.

      Leila, która obserwowała kobiety z korytarza, przez moment była jak zahipnotyzowana, kiedy w ich ruchach i interakcjach doszukiwała się wskazówek odnośnie do własnej przyszłości. Jeszcze wtedy sądziła, że kiedy dorośnie, będzie taka sama jak one. Z maluchem uczepionym jej nogi, z niemowlęciem w ramionach, z mężem, któremu będzie posłuszna, i z domem, o który będzie dbać. Tak miało wyglądać jej życie. Matka mówiła, że kiedy Leila przyszła na świat, akuszerka wrzuciła jej pępowinę na dach szkoły, aby została nauczycielką, ale baba nie był entuzjastą tego pomysłu. Już nie. Jakiś czas temu poznał szejka, który uzmysłowił mu, że dla kobiet jest lepiej, kiedy siedzą w domu i zakrywają się dokładnie przy tych rzadkich okazjach, kiedy naprawdę muszą wyjść. W końcu nikt nie chciał kupować pomidorów dotykanych, ściskanych i brukanych przez innych klientów. Korzystniej, gdy wszystkie pomidory na targu były starannie zapakowane i zabezpieczone. Zdaniem szejka tak samo należało traktować kobiety. Hidżab był ich opakowaniem, ich zbroją mającą chronić przed nieprzyzwoitymi spojrzeniami i niechcianym dotykiem.

      Matka i ciocia zaczęły więc zasłaniać głowy – w przeciwieństwie do większości kobiet w okolicy, które podążały za zachodnią modą, decydując się na tapirowanego pazia, mokrą włoszkę albo elegancki kok w stylu Audrey Hepburn. Podczas gdy matka zadowalała się czarnym czadorem, ciocia wybierała szyfonowe szale w jasnych kolorach, które ciasno wiązała pod brodą. Obie dokładały starań, aby spod tkaniny nie wystawał choćby jeden kosmyk. Leila była przekonana, że wkrótce także i ona pójdzie w ich ślady. Matka obiecała jej, że kiedy nadejdzie ten dzień, wybiorą się razem na bazar i kupią najładniejszą chustę i dopasowany do niej długi płaszcz.

      – Czy będę mogła nosić pod spodem mój strój do tańca brzucha?

      – Głuptas z ciebie – odparła matka z uśmiechem.

      Pogrążona w myślach Leila na palcach minęła salon i ruszyła do kuchni. Matka harowała tam od wczesnych godzin porannych – piekąc börek, parząc herbatę i szykując wosk. Leila nie potrafiła zrozumieć, po co rozsmarowywać tę cukrową delicję na owłosionych nogach, zamiast zwyczajnie ją zjadać, co też sama czyniła z przyjemnością.

      Kiedy weszła do kuchni, zaskoczył ją widok innej osoby. Przy blacie stała samotna ciocia Binnaz, ściskając w dłoni długi, ząbkowany nóż, w którego ostrzu odbijały się promienie popołudniowego słońca. Leila przestraszyła się, że ciotka zrobi sobie krzywdę. W ostatnim czasie musiała zachowywać szczególną ostrożność, ponieważ oznajmiła, że jest przy nadziei – zresztą nie pierwszy już raz. Nikt tego nie komentował w obawie przed nazar – złym okiem. Nauczona doświadczeniem Leila wiedziała, że w najbliższych miesiącach, kiedy ciąża stanie się widoczna, otaczający ciotkę dorośli zaczną zachowywać się tak, jakby jej pęczniejący brzuch był efektem wilczego apetytu albo chronicznych wzdęć. Bo właśnie tak było do tej pory: im bardziej ciocia przybierała na wadze, tym mniej stawała się widoczna dla pozostałych domowników. Równie dobrze mogłaby niknąć na ich oczach, niczym zdjęcie zostawione na asfalcie w palącym słońcu.

      Leila ostrożnie zrobiła krok naprzód, przystanęła i obserwowała.

      Ciotka, lekko przygarbiona nad tym, co przypominało stos liści sałaty, najwyraźniej nie zauważyła dziecka. Świdrowała wzrokiem rozłożoną na blacie gazetę, a jej oczy zdawały się płonąć na tle bladej cery. Wzdychając, wzięła garść zieleniny i zaczęła siekać ją rytmicznie na desce. Nóż poruszał się tak szybko, że przypominał rozmazaną plamę.

      – Ciociu?

      Jej ręka znieruchomiała.

      – Hmm.

      – Na co patrzysz?

      – Na żołnierzy. Słyszałam, że wracają. – Wskazała zdjęcie na papierze i przez chwilę obie przyglądały się podpisowi pod nim, próbując zrozumieć sens czarnych kropek i zawijasów ustawionych w szeregu niczym batalion piechoty.

      – Och, więc wkrótce twój brat wróci do domu.

      Ciocia miała brata, który wraz z pięcioma tysiącami tureckich oddziałów został wysłany do Korei. Pomagali Amerykanom wspierać dobrych Koreańczyków w walce ze złymi Koreańczykami. Dziecko zastanawiało się, jak ci wszyscy mężczyźni ze swoimi strzelbami i pistoletami mieli się ze sobą komunikować, skoro tureccy żołnierze nie mówili po angielsku ani po СКАЧАТЬ