10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak страница 3

Название: 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie

Автор: Elif Shafak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 9788366553569

isbn:

СКАЧАТЬ głowę, przywódca przyjrzał się Leili, jakby patrzył na nią po raz pierwszy. Zmierzył ją wzrokiem od stóp po czubek głowy, a uśmiech rozlał się po jego twarzy niczym atrament po papierze.

      – Nie widzisz, idioto? To dziwka.

      – Tak myślisz? – zapytał z powagą ten drugi chłopiec, zbyt nieśmiały, zbyt niewinny, aby powtórzyć to słowo.

      – Ja to wiem, idioto. – Przywódca stanął bokiem do grupy, po czym oznajmił głośno i dobitnie: – Poinformują o tym we wszystkich gazetach. I w telewizji! Będziemy sławni! Kiedy dotrą tu dziennikarze, dacie mi mówić. Jasne?

      W oddali silnik jakiegoś auta zwiększył obroty i z rykiem wjechał na drogę prowadzącą na autostradę. Zarzuciło nim na zakręcie. Zapach spalin zmieszał się ze słoną nutą niesioną wiatrem. Mimo wczesnej pory światło słoneczne zaczęło malować minarety, dachy i górne gałęzie judaszowców południowych, a ludzie spieszyli już do miasta, spóźnieni w różne miejsca.

      CZĘŚĆ PIERWSZA

      UMYSŁ

      Jedna minuta

      W pierwszej minucie po jej śmierci świadomość Tequili Leili zaczęła tkać sieć, wolno i miarowo, niczym woda cofająca się od brzegu w porze odpływu. Komórki jej mózgu, odcięte od dostaw krwi, zostały całkowicie pozbawione tlenu. Ale nie przestały pracować. Nie od razu. Ostatni zapas energii aktywował niezliczone neurony, łącząc je ze sobą jakby po raz pierwszy. Chociaż serce przestało bić, mózg się opierał, walcząc do samego końca. Wszedł w stan wzmożonej świadomości, obserwując śmierć ciała, wciąż niegotowy, aby zaakceptować własny zgon. Wspomnienia Leili wezbrały, niecierpliwe i skrupulatne, gromadząc fragmenty finiszującego życia. Przypomniała sobie o sprawach, które wydawały się poza jej zasięgiem, o których myślała, że przepadły na zawsze. Czas zaczął płynąć niczym rwący potok przenikających się reminiscencji, w których nie dało się odróżnić przeszłości od teraźniejszości.

      Pierwsze powracające wspomnienie dotyczyło soli – jej dotyku na skórze i smaku na języku.

      Ujrzała siebie jako noworodka – nagiego, gładkiego i czerwonego. Ledwie kilka sekund wcześniej opuściła łono matki, przecisnęła się przez wilgotne, śliskie przejście prosto w objęcia nieznanego jej dotąd strachu i znalazła się w sali pełnej obcych dźwięków, kolorów i przedmiotów. Mimo że był chłodny styczniowy dzień, przez brudne okna wpadało do środka światło słoneczne, znacząc w cętki kołdrę na łóżku i odbijając się w wodzie stojącej w porcelanowej misce. Właśnie w tej wodzie leciwa akuszerka ubrana w barwy jesiennych liści zanurzyła ręcznik. Kiedy go wycisnęła, krew spłynęła po jej przedramieniu.

      – Mashallah, mashallah. To dziewczynka.

      Akuszerka wzięła kawałek krzemienia, który wcześniej trzymała w staniku, i przecięła nim pępowinę. Nigdy nie używała do tego celu noża ani nożyczek, których zimna skuteczność wydawała jej się niestosowna do realizacji tego powikłanego zadania, jakim było przyjęcie dziecka na świat. Staruszka cieszyła się powszechnym szacunkiem w okolicy i mimo wszystkich jej dziwactw i alienacji była uważana za jedną z tych niezrównanych – tych, które miały dwa oblicza, jedno ziemskie i jedno nieziemskie, i które niczym rzucona w górę moneta mogły w dowolnej chwili ujawnić jedną ze swoich dwóch stron.

      – Dziewczynka – powtórzyła młoda matka leżąca na wykonanym z kutego żelaza łóżku z baldachimem. Jej jasnobrązowe włosy sklejał pot, a usta wyschły na wiór.

      Urzeczywistniły się jej obawy. Niedawno, jeszcze w tym miesiącu, spacerowała po ogrodzie w poszukiwaniu pajęczych sieci wśród pnących się wysoko gałęzi, a kiedy znalazła jedną, delikatnie wsunęła palec w jej środek. Kilka dni później wróciła w to samo miejsce. Gdyby pająk naprawił sieć, oznaczałoby to, że urodzi syna. Ale sieć była dziurawa.

      Młoda kobieta nazywała się Binnaz, czyli „tysiąc pochlebstw”. Choć ledwie dziewiętnastoletnia tego roku, czuła się znacznie starsza. Miała pełne, wydatne usta, drobny, zadarty nos, uważany za rzadkość w tej części kraju, podłużną twarz ze szpiczastym podbródkiem i duże, ciemne oczy, nakrapiane niebieskimi drobinkami niczym szpacze jaja. W płowej, lnianej koszuli nocnej, w którą była ubrana, jej ciało wydawało się jeszcze szczuplejsze i delikatniejsze niż zazwyczaj. Na jej policzkach było kilka ledwie widocznych blizn po ospie; dawniej jej matka mawiała, że te ślady zostawiło światło księżyca, które pieściło ją we śnie. Tęskniła za matką, ojcem i dziewięciorgiem rodzeństwa, którzy mieszkali we wsi oddalonej stąd o kilka godzin drogi. Jej rodzina była bardzo biedna – o czym często jej przypominano, odkąd przekroczyła próg tego domu jako nowa panna młoda.

      „Bądź wdzięczna. Kiedy tu przyszłaś, nie miałaś nic”.

      Binnaz często myślała o tym, że nadal nie ma nic; cały jej dobytek jest równie efemeryczny i niezakorzeniony jak nasiona dmuchawców. Wystarczyłby jeden silny podmuch wiatru, jedna gwałtowna ulewa i przepadłby, ot tak. Ciążyła jej myśl, że w każdej chwili może zostać wyrzucona z tego domu. Bo gdyby tak się stało, dokąd by poszła? Jej ojciec nigdy nie przyjąłby jej z powrotem, skoro miał tak wiele gąb do wykarmienia. Musiałaby znowu wyjść za mąż. Nie istniała jednak gwarancja, że kolejne małżeństwo dałoby jej więcej szczęścia albo że kolejny mąż bardziej by się jej podobał. Poza tym, kto by zechciał rozwódkę, kobietę nieczystą? Z balastem tych podejrzeń krążyła po domu, po swojej sypialni, po własnej głowie, niczym nieproszony gość. Ale to miało się zmienić. Powtarzała sobie, że wraz z przyjściem na świat tego dziecka odmieni się jej życie. W końcu przestanie czuć się obco i niepewnie.

      Niemal wbrew własnej woli Binnaz zerknęła w stronę drzwi. Właśnie tam, z jedną ręką na biodrze, a drugą na klamce – jakby zastanawiała się, czy zostać, czy wyjść – stała postawna kobieta o kwadratowej szczęce. Chociaż była ledwie po czterdziestce, plamy na dłoniach i bruzdy wokół cienkich jak ostrze ust sprawiały, że wydawała się starsza. Głębokie zmarszczki, nierówne i wydatne, upodabniały jej czoło do przeoranego pola. Były efektem głównie krzywienia się i palenia. Całymi dniami ćmiła bowiem tytoń szmuglowany z Iranu i popijała herbatę przemycaną z Syrii. Jej czerwone jak cegła, dzięki hojnym ilościom egipskiej henny, włosy miały przedziałek na środku i były zaplecione w idealny warkocz sięgający niemal do pasa. Orzechowe oczy starannie obrysowała najciemniejszym kohlem. To była druga, a właściwie pierwsza żona męża Binnaz – Suzan.

      Spojrzenia obu kobiet skrzyżowały się na moment. Powietrze wokół nich zgęstniało i spieniło się odrobinę, niczym wyrastające ciasto drożdżowe. Od ponad dwunastu godzin przebywały w jednym pokoju, ale teraz każda z nich wycofała się do innego świata. Obie wiedziały, że narodziny tego dziecka na zawsze zmienią ich pozycje w rodzinie. Druga żona mimo młodego wieku i krótkiej bytności pod tym dachem zostanie wywyższona na sam szczyt.

      Suzan odwróciła wzrok, choć nie na długo. Kiedy ponownie pokazała swoje oblicze, znaczyła je srogość, której tam wcześniej nie było. Skinęła głową na dziecko.

      – Dlaczego nie wydaje żadnych dźwięków?

      Binnaz zbladła.

      – Właśnie. Czy coś jest nie tak?

      – Wszystko dobrze – odparła położna, posyłając Suzan chłodne spojrzenie. – Musimy tylko zaczekać.

      Akuszerka СКАЧАТЬ