Название: 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie
Автор: Elif Shafak
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 9788366553569
isbn:
Leila nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Zawsze zakładała, że oni byli rodziną cioci. Jako ugodowe dziecko uznała jednak, że rozsądniej będzie zmienić temat.
– Szykujesz jedzenie dla gości?
Nawet kiedy Leila wypowiadała te słowa, przyglądała się posiekanej sałacie na desce do krojenia. Wśród zielonych wstążek dostrzegła coś, co zaparło jej dech: różowe dżdżownice, niektóre w kawałkach, inne wciąż jeszcze wijące się w całości.
– Fuj. Co to ma być?
– To dla dzieci. Ich ulubione danie.
– Dla dzieci? – Leila poczuła, że zbiera jej się na wymioty.
Najwyraźniej matka mówiła prawdę: ciocia miała nie po kolei w głowie. Spojrzenie dziecka powędrowało na podłogę. Ciocia nie nosiła butów, a stopy miała popękane i stwardniałe na brzegach, jakby pieszo pokonała wiele kilometrów, aby dotrzeć do tego miejsca. Leilę zaintrygowała ta myśl; może ciocia lunatykowała, może każdej nocy znikała w szeleszczącym mroku, aby o świcie wrócić do domu, wydychając obłoczki pary w chłodne powietrze. Może przekradała się przez furtkę ogrodową, wspinała po rynnie, przeskakiwała przez balustradę na balkonie i niepostrzeżenie docierała do swojej sypialni, ani na moment nie otwierając oczu. Co mogłoby się stać, gdyby pewnego dnia zabłądziła?
Gdyby ciocia miała w zwyczaju wałęsać się we śnie po ulicach miasta, baba by o tym wiedział. Niestety Leila nie mogła go o to zapytać. Był to jeden z wielu tematów, w które jej nie wtajemniczano. Tymczasem dziewczynce nie dawało spokoju, dlaczego ona spała z matką w jednym pokoju, podczas gdy ojciec dzielił inną sypialnię na piętrze z ciocią Binnaz. Kiedy o to dopytywała, matka twierdziła, że ciocia bała się spać sama, ponieważ we śnie walczyła z demonami.
– Zamierzasz to zjeść? – zapytała Leila. – Rozchorujesz się.
– Ja? Nie! To dla dzieci, przecież ci mówiłam. – Spojrzenie, które Binnaz posłała dziewczynce, było niespodziewane jak dotyk biedronki, która przysiadła na palcu, i równie delikatne. – Nie widziałaś ich? Na dachu. Sądziłam, że ciągle tam chodzisz.
Zdumiona Leila uniosła brwi. Nawet nie podejrzewała, że ciotka może odwiedzać jej tajemnicze miejsce. Wcale się tym jednak nie zmartwiła. Ciocia miała w sobie coś takiego, co upodabniało ją do zjawy; nie przejmowała kontroli nad rzeczami, tylko przez nie przenikała. Tak czy inaczej, mała była pewna, że na dachu nie było żadnych dzieci.
– Nie wierzysz mi? Myślisz, że zwariowałam. Wszyscy tak myślą.
Głos tej kobiety wyrażał tyle cierpienia, a z jej pięknych oczu wyzierało tyle smutku, że na moment Leili odjęło mowę. Zawstydzona własnymi myślami próbowała się zrehabilitować.
– To nieprawda. Zawsze w ciebie wierzyłam!
– Na pewno? Wiara w drugiego człowieka to poważna sprawa. Nie możesz tak tylko sobie mówić. Kiedy naprawdę w kogoś wierzysz, musisz wspierać tę osobę bez względu na wszystko. Nawet jeśli inni ludzie opowiadają o niej potworne rzeczy. Czy jesteś na to gotowa?
Dziecko skinęło głową, ochoczo przyjmując wyzwanie.
Zadowolona ciocia uśmiechnęła się.
– W takim razie wyjawię ci sekret, bardzo duży. Obiecujesz, że nikomu go nie zdradzisz?
– Obiecuję – odparła bez wahania Leila.
– Suzan nie jest twoją matką.
Leila szeroko otworzyła oczy.
– Chcesz wiedzieć, kto naprawdę nią jest?
Cisza.
– To ja cię urodziłam. Był zimny dzień, ale na ulicy jakiś mężczyzna sprzedawał słodkie morele. Dziwne, prawda? Gdyby się dowiedzieli, że ci powiedziałam, odesłaliby mnie z powrotem do wioski… albo może zamknęliby mnie w szpitalu psychiatrycznym i już nigdy więcej byśmy się nie spotkały. Rozumiesz?
Dziecko skinęło głową, choć jego twarz nie zmieniła wyrazu.
– To dobrze. W takim razie trzymaj buzię na kłódkę.
Ciocia wróciła do pracy, nucąc pod nosem. Bulgotanie w kociołku, pogaduszki kobiet w salonie, pobrzękiwanie łyżeczek o filiżanki… Nawet baran w ogrodzie wydawał się chętny dołączyć do tego chóru, pobekując na własną nutę.
– Mam pomysł – odezwała się nagle ciocia Binnaz. – Następnym razem, kiedy przyjdą goście, dodamy robaki do ich wosku. Wyobraź sobie te wszystkie roznegliżowane kobiety wybiegające z domu z robakami przylepionymi do nóg!
Śmiała się tak gwałtownie, że do oczu napłynęły jej łzy. Zachwiała się w tył, potknęła o kosz i przewróciła go, a po ziemi na prawo i lewo potoczyły się ziemniaki.
Leila uśmiechnęła się mimo woli. Próbowała się odprężyć. To wszystko musiał być żart. Bo jakżeby inaczej? Nikt w rodzinie nie brał cioci na serio. Czemu więc ona miałaby traktować ją inaczej? Komentarze cioci nie znaczyły więcej od kropli rosy na chłodnej trawie albo westchnień motyla.
Dlatego też Leila postanowiła zapomnieć o tym, co usłyszała. Na pewno tak właśnie należało. Ale ziarno wątpliwości kiełkowało w jej umyśle. I chociaż jakaś jej cząstka pragnęła poznać prawdę, cała reszta nie była na to gotowa. Może nigdy nie miała być. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś między nimi zostało niedopowiedziane, niczym mętna wiadomość transmitowana na kiepskim paśmie radiowym – ciągi słów, które choć dostarczone, nie wyrażały nic sensownego.
•
Mniej więcej pół godziny później, trzymając łyżkę ociekającą woskiem, Leila siedziała w swoim zwykłym miejscu na dachu, z nogami spuszczonymi z gzymsu, dyndającymi niczym para długich kolczyków. Mimo że od tygodni nie padało, cegły sprawiały wrażenie śliskich. Poruszała się więc po nich ostrożnie, świadoma, że jeśli spadnie, to nawet jeśli nic sobie nie złamie, kości pogruchoce jej własna matka.
Kiedy już Leila rozprawiła się ze smakołykiem, skoncentrowana niczym cyrkowy linoskoczek ruszyła wolno na odległy skraj dachu, gdzie rzadko się zapuszczała. Przystanęła w połowie drogi i już miała zawrócić, gdy wychwyciła jakiś dźwięk – cichy i stłumiony, przywodzący na myśl ćmę trzepoczącą w kloszu lampy. Po chwili ciem było już tysiąc, gdy ten dźwięk przybrał na sile. Zaciekawiona dziewczynka ruszyła w kierunku, z którego dobiegał. Właśnie tam, za stosem pudeł, w dużej drucianej klatce znalazła gołębie. Całe mnóstwo gołębi. Po obu stronach klatki stały miski pełne świeżej wody i jedzenia. Pod spodem leżały gazety, które gdzieniegdzie znaczyły ptasie odchody, ale poza tym wszystko wyglądało dość czysto. Ktoś musiał dobrze opiekować się ptakami.
Zaśmiewając się, Leila klasnęła w dłonie. Wezbrała w niej fala czułości, która pieściła gardło niczym bąbelki jej ulubionego napoju, lemoniady gazoz. Poczuła wiele życzliwości СКАЧАТЬ