10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie - Elif Shafak страница 14

Название: 10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie

Автор: Elif Shafak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 9788366553569

isbn:

СКАЧАТЬ znajdował się na drugim piętrze, a prowadziły do niego pierwsze drzwi po prawej stronie. „Najlepsza miejscówka w tym domu” – mawiali wszyscy. Nie z powodu jakichś luksusów albo widoku na Bosfor, ale dlatego, że gdyby cokolwiek poszło nie tak, każdy na dole z łatwością by ją usłyszał. Pokoje na drugim końcu korytarza należały do tych najgorszych. Można było wrzeszczeć z całych sił, a i tak nikt nie przybyłby na ratunek.

      Leila położyła przed drzwiami wycieraczkę w kształcie półksiężyca, żeby mężczyźni wycierali o nią buty. W pokoju było niewiele mebli, a duże łóżko, nakryte kwiecistą narzutą z suto marszczoną falbaną, zajmowało większość przestrzeni. Obok niego stała szafka z zamykaną szufladą. Leila trzymała w niej swoje listy i najróżniejsze przedmioty, które choć nie zawsze cenne, miały dla niej wartość sentymentalną. Zasłony, podarte i wypłowiałe od słońca, miały kolor plastrów arbuza – a przypominające pestki czarne kropki w rzeczywistości były śladami po papierosach. W jednym kącie znajdowały się: popękana umywalka, kuchenka gazowa z chwiejącym się na niej niepewnie mosiężnym cezve, a tuż obok para pantofli – z niebieskiego aksamitu, ozdobiona satynowymi różyczkami i obszyta koralikami na czubkach. Najładniejsze cacka, jakie posiadała. Do ściany tuliła się szafa z drewna orzechowego, która się nie domykała. W środku, pod ubraniami na wieszakach, piętrzyły się czasopisma, pudełko po ciastkach pełne prezerwatyw i zatęchły koc, którego dawno przestała używać. Po przeciwnej stronie na ścianie wisiało lustro z pocztówkami zatkniętymi pod ramę: Brigitte Bardot paląca cienkie cygaro, Raquel Welch pozująca w bikini ze zwierzęcym wzorem, Beatlesi i ich blond dziewczyny, siedzący na dywanie z hinduskim joginem. Były tam także widokówki z różnych miejsc – stołeczna rzeka lśniąca w porannym słońcu, barokowy plac oprószony śniegiem, bulwar ozdobiony nocnymi światłami. Leila nie była w żadnym z nich, ale pewnego dnia pragnęła je zwiedzić: Berlin, Londyn, Paryż, Amsterdam, Rzym, Tokio…

      Ten pokój wyróżniał się pod wieloma względami, podkreślając status Leili. Większość jej koleżanek po fachu nie mogła liczyć na równie komfortowe warunki. Gorzka Mamcia lubiła Leilę, po części za jej uczciwość i ciężką pracę, a po części dlatego, że była niewiarygodnie podobna do siostry, którą burdelmama zostawiła na Bałkanach dekady temu.

      Leila miała siedemnaście lat, kiedy trafiła na ulicę – sprzedana do pierwszego domu publicznego przez mężczyznę i kobietę, parę naganiaczy dobrze znaną policji. Od tamtej pory upłynęły mniej więcej trzy lata, choć jej zdawało się, że to było w innym życiu. Nigdy nie wspominała o tamtym okresie, tak jak nigdy nie opowiadała o tym, dlaczego uciekła z domu albo jak z pięcioma lirami i dwudziestoma kuruszami w kieszeni dotarła do Stambułu, gdzie nie miała nawet miejsca do spania. Traktowała swoją pamięć jak cmentarz; spoczywały tam fragmenty jej życia, pochowane w oddzielnych mogiłach, a ona nie miała ochoty ich wskrzeszać.

      Pierwsze miesiące, kiedy dni niczym sznur wiązały ją z rozpaczą, były tak mroczne, że kilka razy myślała o samobójstwie. O szybkiej, cichej śmierci – do zrobienia. Każdy drobiazg wytrącał ją wtedy z równowagi; każdy dźwięk dudnił jej w uszach jak grzmot. Nawet po przybyciu do domu Gorzkiej Mamci, który był znacznie bezpieczniejszym miejscem, myślała, że długo już nie wytrzyma. Fetor z toalet, mysie bobki w kuchni, karaluchy w piwnicy, wrzody w ustach jednego klienta, kurzajki na dłoniach jednej z pozostałych prostytutek, plamy po jedzeniu na bluzie burdelmamy, muchy brzęczące tu i ówdzie – wszystko to sprawiało, że drapała się bez opamiętania. Nocą, gdy przykładała głowę do poduszki, wyczuwała w powietrzu słabą woń miedzi, którą zaczęła kojarzyć z zapachem rozkładającego się ciała. Bała się, że jego drobinki gromadzą się pod jej paznokciami i przenikają do jej krwiobiegu. Była pewna, że złapała jakąś straszną chorobę. Niewidzialne pasożyty pełzały pod jej skórą i po niej. W miejscowej łaźni tureckiej, którą prostytutki odwiedzały raz w tygodniu, myła się i szorowała tak długo, aż jej ciało płonęło żywą czerwienią, a po powrocie wygotowywała swoje poszewki i prześcieradła. Na próżno. Pasożyty wciąż wracały.

      – To może być psychiczne – twierdziła Gorzka Mamcia. – Już to widziałam. Prowadzę tutaj czysty dom. Jeśli ci się nie podoba, wracaj, skąd przyszłaś. Ale mówię ci, że to wszystko siedzi w twojej głowie. Czy twoja matka też miała świra na punkcie higieny?

      Te słowa zmroziły Leilę. Świąd ustał. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było upodobnienie się do cioci Binnaz czy też do tego dużego, samotnego domu w Van.

      •

      Jedyne okno w pokoju Leili wychodziło na tyły posesji, na mały dziedziniec z jedną tylko brzozą i ukrytym za nią niszczejącym budynkiem, który stał pusty, jeśli nie liczyć warsztatu meblarskiego mieszczącego się na parterze. Mniej więcej czterdziestu mężczyzn harowało tam przez trzynaście godzin dziennie, wdychając pył, lakier i substancje chemiczne, których nie potrafili nazwać. Połowa z nich przebywała na nielegalnej imigracji. Żaden z nich nie miał ubezpieczenia. A większość nie ukończyła nawet dwudziestego piątego roku życia. Takiej pracy nie dało się wykonywać długo. Opary żywicy niszczyły płuca.

      Pracowników nadzorował brodaty majster, który rzadko się odzywał, a nigdy nie uśmiechał. W piątki, gdy tylko wychodził do meczetu, z takke na głowie i z muzułmańskim różańcem w dłoni, pozostali mężczyźni otwierali okna i wyciągali szyje, próbując wypatrzyć dziwki. Nie widzieli wiele, ponieważ zasłony w domu publicznym pozostawały zaciągnięte przez większość czasu. Ale nie poddawali się, spragnieni widoku krągłego biodra albo nagiego uda. Chichotali, przechwalając się jedni przed drugimi, jakie to kuszące kształty dojrzeli. Ze zmarszczkami i siwymi włosami, które zawdzięczali pyłowi pokrywającemu ich od stóp do głów, przypominali nie tyle starców, ile zjawy uwięzione między dwoma światami. Po drugiej stronie dziedzińca kobiety na ogół pozostawały obojętne, ale od czasu do czasu jedna z nich, trudno powiedzieć, czy kierowana ciekawością, czy współczuciem, pojawiała się nagle w oknie, wychylała na zewnątrz, składając dyndające piersi na przedramionach, i paliła w milczeniu, aż w ręce zostawał jej ledwie ogarek.

      Kilku robotników mogło pochwalić się dobrymi głosami. Używali ich, na zmianę wiodąc prym. W świecie, którego nie potrafili do końca zrozumieć ani ujarzmić, muzyka była jedyną radością zwolnioną z opłat. Śpiewali więc często i z zapałem. Serenady po kurdyjsku, turecku, arabsku, persku, pasztuńsku, gruzińsku, czerkiesku i w beludżi, dedykowane kobiecym sylwetkom w oknach, postaciom w aurze tajemnicy, przypominającym bardziej cienie niż ludzi z krwi i kości.

      Pewnego razu urzeczona pięknem głosu docierającego do jej uszu Leila, która dotąd zawsze ukrywała się za dokładnie zaciągniętymi zasłonami, rozsunęła je i wyjrzała na warsztat meblarski. Zobaczyła młodego mężczyznę. Patrzył prosto na nią, śpiewając najsmutniejszą balladę, jaką kiedykolwiek słyszała, o zbiegłych kochankach, którzy zginęli w powodzi. Miał oczy w kształcie migdałów i w kolorze oksydowanego żelaza, wyraźnie zarysowaną szczękę i głęboki dołeczek w brodzie. Leilę ujęła łagodność jego spojrzenia. Spojrzenia niezmąconego chciwością. Uśmiechnął się do niej, prezentując idealnie białe zęby, a ona odpowiedziała mu tym samym, ponieważ nie potrafiła się opanować. To miasto zawsze ją zaskakiwało; chwile niewinności ukrywały się w jego najciemniejszych zakamarkach, chwile tak ulotne, że do czasu, gdy zdała sobie sprawę z ich nieskazitelności, mijały.

      – Jak się nazywasz? – zapytał, przekrzykując wiatr.

      Odpowiedziała mu.

      – A ty?

      – Ja? Ja jeszcze nie mam imienia.

      – Każdy СКАЧАТЬ