Название: Noc Sów
Автор: Jacek Karczewski
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Техническая литература
isbn: 9788366517820
isbn:
Eksperymenty pokazują, że główne wyzwalacze furii to: wielka głowa, frontalnie ułożone oczy i dziób, zbita sylwetka w szarych, brązowych i czarno kreskowanych barwach, krótki ogon. Im więcej takich cech ma eksperymentalna kukła, tym większe prawdopodobieństwo, że wkrótce zaczną zlatywać do niej różne drobne lub większe ptaki z awanturą. W tropikach dołączają do nich między innymi małpy. Gdyby taką niby-sowę (lub tym bardziej prawdziwą) postawić na ziemi, szybko zebrałby się wokół niej tłum wściekłych zwierząt najróżniejszych gatunków. Jest też jedna cecha, która wystarcza, żeby wywołać odpowiednią reakcję, nawet jeśli występuje pojedynczo. Głos sowy. Wiedzieli o tym między innymi łowcy kolibrów, którzy jeszcze 100 lat temu zabijali je w tysiącach. Mieniące się jak szlachetne kamienie wypchane ptaszki lub tylko ich skórki trafiały do kolekcjonerów, a przede wszystkim do drogich krawców i modystek.
Z PUCHACZEM NA WRÓBLE
„Sowa, gdy z gniazda wyleci, wszyscy na nią ptacy biją”, brzmiało staropolskie przysłowie. Ludzie od dawna zdawali sobie sprawę z ogromnej mocy irytacji, jaką sowy wyzwalają u mniejszych zwierząt, szczególnie ptaków. Dowodzą tego greckie malowidła z VI wieku przed naszą erą. Jakieś dwa i pół wieku później zjawisko to szczegółowo opisywał Arystoteles w dziele, które moglibyśmy uznać za pierwszą książkę o zwierzętach, Historia animalium. Pierwszy znany nam (również!) ornitolog uważał jednak, że małe ptaki przylatują, żeby „podziwiać sowę” raczej niż jej dokuczać. Starożytni Grecy czcili sowy jako uosobienie wiedzy i mądrości i jak widać nawet najświatlejsi z nich nie umieli sobie wyobrazić, że inne stworzenia mogły postrzegać je w inny sposób. Jakiekolwiek były powody sowiego magnetyzmu, ludzie z typową dla siebie perwersją wykorzystywali go do zabijania. Głównie innych ptaków – śpiewających, krukowatych i drapieżnych, które zaślepione wściekłością szybko wpadały do sieci, grzęzły w lepach, sidłach i różnych pułapkach. Później do użytku weszły strzelby, a nawet rażenie prądem. Jedna sowa w dobrym miejscu mogła w ciągu dnia zwabić setki ptaków, a największą moc przyciągania miały i ciągle mają puchacze. To do nich zlatywały się duże krukowate i drapieżne, które czasami tak bardzo się zapominały, że przestawały zwracać uwagę na huk wystrzałów. Nienawiść do sowy okazywała się silniejsza od zdrowego rozsądku i instynktu życia! Tak polowanie z puchaczem opisuje Jakub Kazimierz Haur w dziele Oekonomika ziemiańska generalna z 1757 roku: „Myśliwi umyślnie je (puchacze – dop. własny) na berłach uwiązane w dzień jasny wystawują, aby się im inne ptastwa dziwowały, do których się kupami, i stadami zalatują, z ustawicznym wrzaskiem, koło nich krążąc. Na ten czas Myśliwi gromadno takowych sobie przysposabiają, dla obłowu ptakow, a potym one do swoich przywabiają fortelów, do lepow, do siatek, aby przy takowey okazyi łowić się snadnie mogły”. Pierwszy w Polsce drukowany rysunek sowy to właśnie puchacz wystawiony na wabia w tomie Myślistwo ptasze Mateusza Cygańskiego z 1584 roku. Widać tam też zamaskowanego jegomościa, który strzela z rusznicy do nadlatujących ptaków. W starych księgach czytamy między innymi, że z kości zabitych sów robiono piszczałki, którym nie mogły się oprzeć ani jastrzębie, ani sikory. Wygląda na to, że sowy nawet po śmierci nie traciły swoich mocy. Dzisiaj polowania z sowami są prawnie zakazane, ale wciąż praktykuje się je między innymi we Włoszech. Najczęściej używa się tam pójdziek, które wybiera się z gniazd jako pisklęta i przyucza do roli wabia. Małe pójdźki przyciągają przede wszystkim małe ptaki, do których strzela się dla rozrywki. Rzecz jasna pójdźki też nie zawsze przeżywają taką zabawę.
I CO TERAZ?
Sowy, które przysiadły gdzieś na otwartej przestrzeni (w przeciwieństwie do tych, które ukryły się w dziuplach czy strychach), robią wszystko, żeby nikt ich nie zauważył. Najczęściej więc sadowią się tuż przy pniu drzewa lub wzdłuż solidnego konara i ustawiają się tak, aby z daleka same wyglądały jak jego zgrubienie lub obłamana gałąź. Nieważne, czy naciera na nich stado małych histeryków, czy zagrożenie może być dużo bardziej realne, pozostają w bezruchu i udają, że ich nie ma, tak długo, jak się da. Jak na martwy kołek przystało. Gdy przez zmrużone oczy widzą podchodzącego coraz bliżej wroga, starają się wtopić jeszcze bardziej w drzewiasty krajobraz – rozciągają się i prostują, wciągają brzuch i pióra, wyciągają uszy (nawet jeśli normalnie ich nie widać), przechylają się w tym samym kierunku, co otaczające je gałęzie, a nawet kołyszą się razem z nimi na wietrze. Nie przypominają już ani sowy, ani jakiegokolwiek innego znanego nam stworzenia. Na ludzi reagują tak samo jak na tak zwanych wrogów naturalnych.
Co jednak, gdy kamuflaż zawiódł, a przeciwnik jest na tyle blisko, że w każdej chwili może ruszyć do ataku? Sowa nagle otwiera szokująco wielkie, niewidoczne wcześniej ślepia! Czy to będzie kuna, czy homo sapiens, efekt jest zawsze taki sam – jakby ktoś znienacka zaświecił nam latarką po oczach. Sowa zyskuje w tym czasie cenne sekundy i odlatuje. No, chyba że… nie odlatuje. Wówczas zmienia taktykę i tak jak wcześniej znowu pracuje przede wszystkim piórami – strosząc lub wciągając różne ich partie, przybiera najbardziej dziwaczne pozy albo po prostu urasta do monstrualnych rozmiarów. Rozkłada nad sobą skrzydła, czasami dodaje do nich ogon i potrząsa głową, którą niektóre sowy wprowadzają w stan wibracji. Takie nadymanie się, żeby zrobić wrażenie dużo większego, niż się jest naprawdę, i onieśmielić przeciwnika, to w przyrodzie częsta sztuczka. (Nie zawsze musimy wychodzić z domu, żeby się o tym przekonać). Oprawę dźwiękową zapewnia kłapanie dziobem, cmokanie, piszczenie, syczenie i różne nieziemskie okrzyki. Przez cały czas jesteśmy przeszywani piekielnym spojrzeniem. Sowy muszą być świadome swoich niezwykłych oczu i ich teatralnych właściwości, inaczej nie używałyby ich do straszenia. Niewielka puchówka z tropikalnej Azji robi to wszystko, energicznie kołysząc się do przodu i do tyłu, aż w pewnym momencie wrzuca rozedrganą głowę pomiędzy nogi, tracąc na kilka sekund kontakt ze swoim przeciwnikiem (!?), po czym równie gwałtownie wyrzuca ją przed siebie. To, co wówczas widzimy, to dwie gorejące, choć czarne dziury oraz konwulsyjnie rozdziawiony dziób. Jakby sowa chciała nas żywcem połknąć… Szok gwarantowany! I to jest ten moment, kiedy bezbronna puchówka rzuca się do ucieczki. Teatrzyki strachu u różnych gatunków są podobne oraz na tyle zaskakujące, że wielu śmiałków rzeczywiście się wycofuje. Prawdopodobnie myślą, że mają do czynienia z obcym. Jeśli jednak i to nie pomoże, a na ucieczkę jest za późno, zostaje atak. Sowy, szczególnie te większe, są w tym naprawdę niezłe.
SZLARA
Sowy mają takie duże głowy, ponieważ muszą w nich dużo pomieścić. W ich przypadku nie jest to jednak mózg, ale oczy i uszy oraz zewnętrzne wspomaganie tych kluczowych dla nich zmysłów – szlara! Mniej lub bardziej okrągła albo sercowata tarcza wokół dzioba i oczu, z którymi tworzy charakterystyczną niby-twarz, najbardziej rozpoznawalną СКАЧАТЬ