Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 45

Название: Nabór

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Zamęt

isbn: 9788381433846

isbn:

СКАЧАТЬ jego akurat nie można złamać. Bolecki miał mocno ubarwiony etos opozycjonisty i myślał, że skoro jemu udaje się rządzić krajem, to wszyscy muszą mieć coś na sumieniu. Mylił się, bo Roman nie miał nic na sumieniu i doskonale wiedział, że jest inwigilowany. Bolecki traktował go jak emanację Agencji Wywiadu, więc jej także nie ufał, obawiając się, że wciąż tkwią tam sympatycy Leskiego, i nie mylił się.

      Dlatego Roman przeprowadził się do Zosi, która zrezygnowała z pracy w szpitalu, a swoje mieszkanie na Korotyńskiego wystawił w internecie na wymianę. Od tego czasu krążyli z Zosią po świecie daleko od psów Boleckiego, zwiedzając muzea i zabytki.

      Premier nie mógł wysyłać za nimi ludzi z Agencji Wywiadu, a ABW nie była dość profesjonalna, by działać za granicą, tym bardziej że Roman i Zosia potrafili zniknąć z Polski z dnia na dzień.

      To były chwile, które doprowadzały Boleckiego do furii. Z wielkim trudem dusił w sobie tę obsesję. Podejrzewał, że Leski wymyka mu się celowo, bo znów coś knuje, a on nie wie co. Tu też się mylił, bo Roman i Zosia cieszyli się teraz tylko sztuką, nadrabiali zaległości i dyskretnie rozglądali się za nowym miejscem do życia. Po odejściu Romana ze służby kupili nowe telefony i zmienili numery. Czasami używali szyfrowanego komunikatora SafeOne, który zarekomendował im Dima.

      Roman odstawił kieliszek z białym winem i poszedł do kuchni. Zadzwoń. Pilne. Dima. Jestem na Pindarou.

      Minęła dwudziesta, w Atenach jest godzinę później – pomyślał Roman. Był zaskoczony tą wiadomością, bo choć na kilka dni przed wycieczką do Szwecji widział się z Dimą, ten ani słowem nie napomknął, że planuje jakiś wyjazd.

      – Chodź już – doleciał z pokoju podniesiony głos Zosi. – Nasze przedstawienie chyba się kończy.

      – Zaraz, zaraz – odparł Roman.

      Stracił zainteresowanie zorzą polarną i przez chwilę się zastanawiał, czy powinien oddzwonić do Dimy. Bał się złych wiadomości, które zniszczą im przyjemność zwiedzania Szwecji. W następnych dniach mieli się udać do zamków Skokloster i Gripsholm, a czekały ich jeszcze Fotografiska i Moderna Museet. Wiedział jednak, że naiwnie oszukuje sam siebie i że musi oddzwonić.

      Delikatnie zamknął drzwi, podszedł do okna i nacisnął kontakt Dim.

      28

      Jagan od pięciu godzin siedział w gnieździe obserwacyjnym na szczycie nieczynnego szybu naftowego i przez lornetkę lustrował otoczenie.

      Założył słuchawki.

      Najbardziej lubił wojenne piosenki Marka Bernesa. Szczególnie podobały mu się dwie – Żurawli, której słuchał najczęściej, gdy siedział w gnieździe, bo to była piosenka dzienna, i Tiomnaja nocz´, idealna w czasie nocnych patroli. Wprawdzie niewiele miały wspólnego z jego pracą w Syrii, ale wyraźnie określały pory dnia i nocy. Pomagały przetrwać.

      Lubił, gdy coś ściskało go za żołądek. Ale kiedy słyszał niski, czysty głos Bernesa, który rozpierał się w rosyjskiej duszy, miał wrażenie, jakby ktoś wsadzał mu do brzucha rozpaloną dłoń.

      Wiedział, że Bernes to przecież zwykły rosyjski Żyd, i nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego Żydzi tak kochają Rosję. Może dlatego, że nie ma nic większego na ziemi, a Żydzi są chciwi – myślał czasami. Bernes był jednak jak wspomnienie wielkości Związku Radzieckiego i świadectwo waleczności jego żołnierzy. Tego dzisiaj Jaganowi w Rosji brakowało.

      Giermancy! To był prawdziwy wróg! – powtarzał sobie czasami w myślach, lustrując szary pustynny krajobraz. Nie jakieś kozie syny jak te tutaj brodate śmierdziele niemyte. A poza tym co ja tu robię?

      Jagan był coraz bardziej znudzony swoją pracą w Syrii. Nie mógł jednak zostawić Rubieży, bo czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo pracujących tu tiumeńskich nafciarzy.

      Pobyt w Syrii traktował nie jak pracę, lecz jak normalną służbę, więc dbał o bezpieczeństwo ludzi najlepiej, jak potrafił, i odkąd tu przyjechał, nikt nie zginął. Nie miał zaufania do pozostałych ochroniarzy, bo choć byli dobrze wyszkoleni, najwyraźniej woleli nie ryzykować i jakby zamknęli się w twierdzy. Na rękę im było, że Jagan robi ponad normę, chociaż zarabia tyle samo.

      Tak to jest, gdy ktoś pracuje dla pieniędzy – uważał Jagan. Wtedy nawet kozie syny mogą być groźne, a tylko strach trzyma ich w bezpiecznej odległości. Nie można siedzieć na dupie za workami z piachem, tylko trzeba do nich wyjść, żeby doświadczyli naszej siły.

      Dlatego islamiści nadali Jaganowi przezwisko „Duch Pustyni”. Wzbudzało lęk i odstraszało wrogów, ale przyciągało też szaleńców i męczenników. Z tymi radził sobie dobrze i liczba zabitych stale rosła. Błędne koło śmierci wokół Rubieży trwało już od tygodni i Jagan czuł, że musi coś zrobić, by zmienić tę sytuację. Nie satysfakcjonowała go taka nierówna walka.

      Minęła osiemnasta, zaszło słońce i zrobiło się zimno. Jagan poczuł słodki zapach gotowanej baraniny. Stołówka wydawała kolację. To był dodatkowy powód, dla którego miał już dość pobytu w Syrii.

      Od dłuższego czasu o niczym nie marzył bardziej niż o solance z wieprzowiną, pielmieni, nie mówiąc już o kartoflach z grubo krojoną słoniną i kiszonych ogórkach. Nikt tu nie dbał o rosyjską duszę. Kuchnia w Rubieży nieustannie podawała grillowaną lub gotowaną baraninę z dodatkiem sosów o nieokreślonym smaku i z ryżem, którego Jagan nie uważał za ludzkie pożywienie.

      Mimo wszystko poczuł głód. Zarzucił wintorieza na plecy i postanowił już zejść z posterunku. Gdy dotknął stopami ziemi, skierował się wprost do kuchni. Wziął kawałek mięsa z brunatnym sosem i grillowanymi warzywami, pitę oraz butelkę wody i poszedł do swojego kontenera.

      Postawił jedzenie na stole i zaczął się rozbierać.

      Nie zdążył usiąść, gdy wszedł Gurbienko. Stanął na środku i przez chwilę się przyglądał, jak Jagan zdejmuje ubranie.

      – Pokaż tego smoka – rzucił. – Nie widziałem jeszcze.

      – To nie smok, tylko orzeł. Nie jest do pokazywania – odburknął Jagan.

      – Pokaż! – dopominał się major. – Nie bądź taki… Ludzie w bani widzieli, a ja…

      – Lubię cię, majorze – odparł Jagan. – Pokażę… jak jeszcze nikomu… No, tylko Gala kiedyś widziała.

      Kiedy Jagan został w samych spodenkach, odwrócił się plecami do Gurbienki i zaczął poruszać szerokimi muskularnymi ramionami. Smok ożył, jakby chciał się poderwać do lotu.

      – Ożeż ty, bladź!!! – wydusił z siebie major. – Przepiękny! Ech… prawdę mówili, prawdę! A co on ma tam … pod spodenkami… Pokaż!

      – Pokazałem tyle, pokażę i resztę, ale później będę miał do ciebie sprawę. Pogadać trzeba. – Jagan zsunął spodenki i odsłonił tatuaż na pośladkach.

      – Bladź! – Major był СКАЧАТЬ