Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 44

Название: Nabór

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Zamęt

isbn: 9788381433846

isbn:

СКАЧАТЬ państwa jest najważniejsze. – Podjęła ton Boleckiego i po jego twarzy widać było, że uczyniła to skutecznie. – Rozumiem, że mam działać z pozycji Agencji Wywiadu? – zapytała.

      – Tak. Szef Wesołowski cały czas będzie nadzorował wszystkie działania.

      – To, że Calderón jest w Atenach, to wiemy, ale skąd informacja, że jest tam również Roman Leski? Czy to potwierdzone? Wiemy tylko, że gdzieś podróżuje… – powiedziała z lekkim wahaniem.

      – Niech się pani o to nie martwi – odparł Bolecki pewnym tonem i spojrzał na Kaziurę. – Pojawi się na pewno, a jak nie, to nie. Nie pani bierze za to odpowiedzialność.

      Gerber wracała na Miłobędzką razem z Wesołowskim, który całą drogę wychwalał jej odpowiedzialność i profesjonalizm. Wróżył karierę w wywiadzie, a nawet w polityce. Od razu było widać, że kamień spadł mu z serca. Obronił swój stołek i zapewnił sobie przychylność premiera. Doskonale wiedział, że nie ma kompetencji i musi się oprzeć na kimś z wewnątrz, a teraz mogła to być tylko Gerber.

      Najprawdopodobniej to on podrzucił Boleckiemu moje nazwisko – pomyślała. A przecież tak naprawdę to wcale mnie nie zna.

      Wesołowski wychodził z założenia, że wszystkim rządzi strach. Sam nawet lubił to uczucie, bo było namacalnym atrybutem władzy.

      Maria nie słuchała płytkich i naiwnych wywodów szefa. Myślała o sobie. Była zadowolona, ale nie czuła satysfakcji. Uważała, że postąpiła słusznie. Nie mogła zachować się inaczej w obliczu czystej arogancji władzy. To była najbardziej wstrętna i niebezpieczna odmiana arogancji, bo szczera i jawna, niemal publiczna. Taka, która niszczy państwo i ludzi w ich własnym imieniu.

      Wiedziała, że teraz jak najszybciej musi się skontaktować z Dimą i Marcelem. Po raz pierwszy miała realizować podwójne zadanie operacyjne, w którym będzie aktorem i rozgrywającym, ale nie miała najmniejszego pojęcia, jak to robić.

      Tylko Roman Leski… – pomyślała z nadzieją.

      27

      Choć był już kwiecień, w Sztokholmie od kilku dni trzymał siarczysty mróz. Głęboki wyż znad północnej Rosji wymiótł chmury i odsłonił granat pełnego gwiazd arktycznego nieba.

      W nocy po raz kolejny pojawiła się wyjątkowo barwna i żywa zorza polarna, jakiej dotąd nie widziano w tej części Szwecji, więc chwilowo dla tutejszych mediów nie było ważniejszego tematu. Naukowcy, dziennikarze i politycy rozpalali się w sporach nad skutkami katastrofy klimatycznej, czego dowodem miały być zaburzenia pola elektromagnetycznego i ten piękny niebiański show.

      Jednak mieszkańcy i turyści, mimo groźnych sygnałów, cieszyli się tym widokiem i tłumnie zajmowali miejsca na skale Södermalm, skąd był najlepszy widok.

      Roman i Zosia od dwóch dni mieszkali w malutkiej skromnej kawalerce na ostatnim piętrze wielkiej eklektycznej kamienicy. Osadzona była na södermalmskiej skale z widokiem na północną część miasta i Gamla Stan. To był zupełny przypadek, że akurat w tym czasie udało im się wymienić mieszkaniami z emerytowaną nauczycielką Ingą Fredriksson. Dlatego nie musieli wychodzić na mróz, by cieszyć się tym niezwykłym zjawiskiem.

      Tak jak poprzedniej nocy ustawili przy oknie dwa krzesła i mały stolik. Zosia przygotowała kanapki z krewetkami, jajkiem i majonezem, mocno skropiła je sokiem z cytryny i posypała świeżym koperkiem. Położyła serwetki i sztućce.

      Na regale wypełnionym bogatą kolekcją winyli Roman znalazł wydaną w 1958 roku płytę z suitą Peer Gynt w wykonaniu Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej pod batutą Øivina Fjeldstada. Otworzył butelkę białego wina i zapalił świece. Kiedy Zosia usiadła, włączył gramofon i dopiero potem wlał wino do kieliszków. Na koniec zgasił światło i zajął miejsce obok niej.

      Trzymając się za ręce, mogli obserwować baśniowe niebo.

      – Pani Inga musi żałować, że ominęły ją takie atrakcje – powiedziała Zosia. – Z twojego mieszkania nie ma żadnego widoku. Nooo… jest różnica między Korotyńskiego i smogiem w Warszawie a zorzą polarną nad Sztokholmem.

      – Przecież nie mogła tego wiedzieć. To zadziwiający paradoks, że warszawski smog w jakimś stopniu powoduje zorzę polarną. – Roman uśmiechnął się i puścił do Zosi oko. – A pani Inga chyba niczego nie żałowała. Odniosłem wręcz wrażenie, że zależało jej, byśmy skorzystali ze wszystkich… – Roman przerwał, wpatrując się w okno. – Tam… po prawej. – Wskazał palcem. – Jasny fiolet i lekki róż. Widzisz?

      – Tak – rzuciła zachwycona Zosia. – I tam… – Wskazała w lewo. – Mała kurtyna, zielona… a może raczej seledynowa.

      – Właściwie pistacjowa – dodał Roman. – Zaczyna się. Piękne.

      – Na zdrowie! – Wyciągnęła kieliszek w stronę Romana i stuknęli się delikatnie.

      – Chwilami wydaje mi się, że lepszy byłby Strauss i Nad pięknym modrym Dunajem niż Grieg.

      – Strauss pewnie nigdy nie widział zorzy – obruszyła się Zosia – więc jak mógłby zilustrować muzyką ten widok.

      – Chcę ci delikatnie przypomnieć, moja droga Zosiu, że ty też jej wcześniej nie widziałaś. Spójrz tam… w lewo, nad wieżą ratusza. Widzisz to?

      – Widzę.

      – Ta formacja nazywa się „organy” albo „kurtyna”.

      – To może znajdź coś Bacha…

      – Przepiękne! – Roman z wrażenia pokręcił głową. – Widziałem chyba na półce płytę z Toccata con fuga

      – Daj spokój, żartowałam. Peer Gynt jest wystarczająco dobry do tej scenografii. – Pogładziła Romana po policzku. – Cieszmy się tym widokiem, bo może zaraz zniknąć. Rzeczywiście… piękne… nieziemskie… Różowoseledynowe organy, jak z sennego obrazu Schulza… – Nie dokończyła, bo w kuchni odezwał się telefon Romana.

      Oboje nawet nie spojrzeli w tę stronę. Siedzieli z kieliszkami w dłoniach, wpatrzeni w cudowny widok za oknem i zasłuchani w Taniec Anitry.

      Telefon zamilkł i po chwili odezwał się sygnał przychodzącej wiadomości.

      Roman po odejściu z Agencji Wywiadu oddał telefon służbowy. Używał teraz numeru, który wykupiła na siebie siostra Zosi. Nie ukrywał się, bo nie miał sobie nic do zarzucenia, ale nie zamierzał ułatwiać zadania prokuraturze i ABW, które nieustannie go nękały.

      Po zakończonej upadkiem rządu aferze z Olgierdem Rubeckim i wiceministrem Marianem Kwasem premier Bolecki szybko wypełnił polityczną pustkę i inteligentnie zagospodarował frustrację wyborców, obracając kryzys na swoją korzyść. Wystartował jako jedyny sprawiedliwy, który odważnie podał się do dymisji, i przy najniższej w historii Polski frekwencji jego partia zajęła drugie miejsce w sejmie. Zgrabnie podkupił kilku niezależnych СКАЧАТЬ