Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 39

Название: Nabór

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Zamęt

isbn: 9788381433846

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Dochodziła szesnasta trzydzieści, kiedy dotarł do sklepiku Makisa. Kupił małą butelkę metaxy, bo nie pamiętał, czy jeszcze coś zostało w barku. Nie chciało mu się ponownie schodzić, a był pewny, że bez metaxy nie znajdzie odpowiedniej zasady, bo za chwilę będzie musiał włączyć smartfon i odbyć kilka poważnych rozmów. Wiedział doskonale, że to tylko wymówka. Ale ten dzień mógł zadecydować o jego przyszłości i Dima musiał być przekonany, że postępuje słusznie. Tym bardziej że zamierzał namówić do współpracy najbliższych przyjaciół, którzy nie byli już w służbie i nie mieli żadnego obowiązku mu pomagać.

      Szybko ominął kontener, w którym spoczywały mocno już cuchnące zwłoki Romea i Julii. Przyspieszył kroku i po chwili był w budynku.

      Wchodzenie po schodach traktował zwykle jak trening i liczył każdy stopień. Gdy nikt nie widział, stąpał na palcach, tak by obciążyć dodatkowo mięśnie łydek, i dociskał mocno, żeby czuć, jak się napinają.

      Tym razem stawiał stopy płasko i stopień po stopniu wspinał się powoli na czwarte piętro. Liczył, że nim dotrze na górę, dozna olśnienia, znajdzie zasadę i będzie mógł się nią zasłonić, kiedy zadzwoni do Moniki, Romana i Konrada. Ta zabawa była czymś w rodzaju szukania alibi, bo i tak czuł, że powinni się w to włączyć. Trudno było mu tylko ocenić, czy taka akcja ma jakąkolwiek szansę powodzenia, szczególnie teraz, kiedy prokuratura i Bolecki robią wszystko, by ich zniszczyć. Dima zdawał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy jest to sprawa polityczna i że tylko Roman ma kompetencje, by podjąć decyzję.

      Być może dlatego tak powoli szedł po schodach, że chciał choć na chwilę odsunąć od siebie to, co i tak chce i musi zrobić.

      Ostatnie stopnie pokonał normalnym krokiem. Otworzył drzwi. Zaciągnął się powietrzem i z zadowoleniem stwierdził, że po dramatycznej śmierci pary kochanków nie zostało już śladu. Z konsoli przy drzwiach wziął swój smartfon i zasiadł w fotelu. Butelkę z metaxą postawił obok na podłodze.

      Włączył smartfon. Po chwili, gdy już się zalogował, na SafeOne pojawiła się informacja, że ma wiadomość od Witka i trzy nieodebrane połączenia od Marii, a na zwykłym telefonie – cztery z ośrodka Złote Brzozy.

      Najpierw jednak wybrał numer pizzerii Positano i zamówił dużą quattro stagioni.

      Zanim zadzwoni do Romana i będzie z nim rozmawiał o wojnie i pokoju, musi jeszcze skontaktować się z ośrodkiem. Cztery nieodebrane połączenia wskazywały, że zdarzyło się to, na co od dawna był przygotowany. Nie czuł żadnego bólu, raczej ulgę, trochę żal.

      – No! Nareszcie! – usłyszał w słuchawce podniesiony głos pani Wandy i od razu wiedział, że Józef wciąż żyje. Ku swemu zdumieniu poczuł radość. – Mieliśmy tu dramatyczną sytuację – tłumaczyła opiekunka. – Pan Józef miał wypadek, ale niech się pan nie denerwuje, wszystko jest już dobrze.

      – Dowiem się w końcu, co się stało? – zniecierpliwił się Dima.

      – Dzisiaj podczas obiadu – zaczęła wyraźnie poruszona pani Wanda – pan Józef siedział obok pana Wiktora, tego… wie pan…

      – No wiem! – rzucił, choć nie wiedział.

      – Na obiad było gotowane mięsko, takie mięciutkie, żeby, wie pan, oni mogli je zjeść, takie kotleciki, no i wie pan… Pan Józef ma dobrą protezę i może spokojnie zjeść takie kotleciki, ale panu Wiktorowi wczoraj złamała się proteza, a zapasowa słabo siedzi, bo mu…

      – Proszę pani! – Dima podniósł głos. – Co się stało? Dowiem się wreszcie?

      – No więc… pan Józef zjadł swojego kotleta pierwszy i zabrał kotlet panu Wiktorowi. Pan Wiktor zaczął krzyczeć, wie pan, i chciał odebrać swój kotlet, ale pan Józef włożył go cały do ust i kiedy się szarpali, to on ten kotlet połknął i stanął mu w gardle, no bo, wie pan, był całkiem duży. No i wtedy pan Józef zsiniał, stracił oddech i po chwili przytomność. Zobaczyła to nasza Galina, wie pan która?

      – Wiem.

      – Wsadziła mu palce do gardła i udało się jej w końcu wyciągnąć ten kotlet, ale pan Józef wciąż był nieprzytomny i robiliśmy reanimację, bo był nasz pielęgniarz… i udało się na szczęście, dzięki Bogu. Odzyskał przytomność, ale niestety złamała się jego proteza i wie pan… nie da się jej naprawić.

      – To co z nim teraz jest? – zapytał Dima już spokojnym głosem.

      – Jest w szpitalu w Konstancinie, bo mu Galina trochę to gardło poraniła, no i jest na obserwacji. Ale najbardziej, wie pan, to potrzebna byłaby nowa proteza.

      – Pani Wando, jestem teraz za granicą, ale jak wrócę, to się tym zajmę. Na razie dawajcie mu przetarte jedzenie albo coś takiego. Chyba wiecie, co trzeba robić.

      – Oczywiście, oczywiście – grzecznie potwierdziła pani Wanda i Dima się rozłączył, ale natychmiast znów wybrał numer ośrodka.

      – Przepraszam, że tak zakończyłem. Bardzo proszę podziękować w moim imieniu pani Galinie. Jak przyjadę, to podziękuję jej osobiście – dorzucił uprzejmym tonem. – Przepraszam, byłem trochę niegrzeczny… Przepraszam.

      – Wszystko w porządku – zapewniła pani Wanda. – Oczywiście przekażę podziękowania.

      Dimie ulżyło. Józef żył, choć będzie miał trudności z jedzeniem i nie mniejsze z mówieniem. Jednak jego myśli utkwiły przy jakiejś Galinie, Ukraince, która wpychając swoją spracowaną rękę do gardła Józefa i wyrywając stamtąd skradziony kotlet, uratowała życie złośliwemu dziewięćdziesięciolatkowi, którego nikt nie lubił. Poczuł do anonimowej Galiny sympatię, a właściwie wdzięczność. Obudziły się w nim uczucia, jakich nie pamiętał od lat, i to do kobiety, którą pewnie widział, ale nawet nie pamiętał, jak wygląda.

      Życie to jednak suma naszych wyborów… A może przypadków, a może bzdur? – przyszło mu na myśl, ale nie był pewny, czy tak jest w rzeczywistości, czy to tylko chwilowe zauroczenie. Poczuł jednak, że to całkiem dobra zasada, by ją wykorzystać w rozmowie z Romanem jako motyw swojej decyzji. Najpierw jednak musiał skontaktować się z Marią.

      Esemes od Witka – przypomniał sobie i natychmiast go otworzył: Nagranie jest. Bardzo ładnie wyszedłeś.

      Pierwsza dobra wiadomość – pomyślał i nagle do niego dotarło, że przecież ma jeszcze na głowie sprawę Arsena Fiedotowa i musi poinformować o niej Romana.

      A może odpuścić sobie tego Rosjanina? W końcu i tak nie wiem, czego chce. Bo jeśli Rosjanie zamierzają teraz rozpocząć jakąś grę, to nie mam na nią ani czasu, ani siły.

      Przyślij mi ten plik – odpisał Witkowi i wybrał numer Gerber, ale nie odebrała. Po chwili zadzwonił jeszcze raz, z podobnym skutkiem.

      W tym czasie Maria siedziała w sekretariacie Wesołowskiego i czekała, aż ją przyjmie. Nie wiedziała, po co ją wezwał. Nowa sekretarka, która przyszła razem z szefem, udawała, że jej nie widzi, i z zapałem oddawała СКАЧАТЬ