Название: Damy Władysława Jagiełły
Автор: Kamil Janicki
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308072462
isbn:
Consensus et consummatio, a więc zgoda obu stron i fizyczne dopełnienie związku. Te dwa warunki stanowiły o ważności małżeństwa[37]. I jeśli Elżbieta chciała na dobre wyrwać się z łap Czambora, należało dowieść, że żaden z nich nie został spełniony. Z pierwszym poszło zapewne względnie prosto. Wystarczyło odnaleźć kapłana, który przewodniczył ceremonii, zdyskredytować go, wykazać, że nie uwzględnił sprzeciwu panny młodej, albo przekonać go, by przyznał, że sakrament wcale nie został udzielony. Tutaj przydać się mogły pieniądze Jadwigi, ale przede wszystkim – lokalne wpływy Jana z Jičina.
Prawdziwe wyzwanie wiązało się z drugą przeszkodą. Elżbieta mogła pójść w ślady monarszej imienniczki swojej matki i zaprzysiąc, że nigdy nie wpuściła Czambora do łożnicy. W zaistniałych okolicznościach należało się jednak liczyć z tym, że nawet najbardziej solenna deklaracja nie trafi do przekonania panów szlachty. Odium gwałtu zawsze spadało na kobietę. Nawet samo podejrzenie, że niewiastę wykorzystano, a tym bardziej, że sama komuś się oddała, potrafiło zrujnować reputację. Świadomość, iż o wybrankę trzeba będzie toczyć kompromitujące spory z jej wcześniejszym, rzekomym bądź prawdziwym mężem, do reszty zaś studziła entuzjazm amantów.
W 1389 roku „roje gachów” wzdychały do Elżbiety i marzyły o jej ręce. Dwa lata później Toporówna, nawet z całym swym przepastnym majątkiem, nie mogła dłużej liczyć na prawdziwie zaszczytne małżeństwo. Nie mogła też czekać, aż kurz opadnie, a obrzydliwe plotki przycichną. Każdego dnia spodziewała się przecież powrotu swojego oprawcy. Nowy ślub stanowiłby najlepsze zabezpieczenie przed pretensjami Czambora. Brakowało jednak chętnych, a przy tym właściwych kawalerów. Także z tej opresji Elżbietę postanowił uratować honorowy rycerz z Jičina.
Wybawca Toporówny miał w roku 1391 już chyba ponad pięćdziesiąt lat. Elżbieta dopiero zbliżała się do dwudziestki. Jan był wdowcem, miał młodego syna i mógłby spokojnie uchodzić za ojca dorastającej dziewczyny. Zaproponował jednak, że zostanie jej mężem.
Jan Długosz, niewiele wiedzący o tym, co działo się z dala od polskich granic, przypisał czeskiemu rycerzowi pobudki równie haniebne co Wisłowi Czamborowi. Jego też ukazał właściwie w roli porywacza. Twierdził, że Jan z Jičina odbił kobietę konkurentowi, bo „był silniejszy”. I bo połakomił się na jej majątek. W tym wypadku nie ma żadnych wątpliwości: kronikarz plótł od rzeczy.
Z innych, bardziej wiarygodnych, a przede wszystkim współczesnych wydarzeniom źródeł jasno wynika, że nie doszło do żadnej nowej zbrodni. Może Jan uległ urokowi towarzyszącej mu stale niewiasty. Może na nowo zamarzył o tym, by kobiecy głos umilał mu dni i by nie spędzać nocy w pustym, zimnym łożu. Może był pod wrażeniem wyglądu, charakteru bądź dowcipu Toporówny. Wszystko to wchodzi w rachubę. Przede wszystkim jednak czuł się w obowiązku doprowadzić sprawę do końca. Polski król powierzył mu rolę protektora. I był zdeterminowany zrobić wszystko, co konieczne, by się z niej wywiązać.
Elżbieta na pewno nie czuła, że znów jest do czegoś przymuszana. Nawet całe dekady później będzie myśleć o Janie z szacunkiem i dbać o jego krewniaków. Jadwiga też ewidentnie wyraziła zgodę. Nie o takim zięciu marzyła przez ostatnie lata, ale Jan zrobił na niej doskonałe wrażenie. W odróżnieniu od polskich chciwców on nie łasił się na pieniądze. Nic nie wskazuje na to, by próbował przejąć majątki wdowy, odebrać jej kontrolę lub uzyskać dostęp do rodzinnego skarbca. Liczył najwyżej na to, że przyszły syn z jego związku z Elżbietą odziedziczy posiadłości Toporczyków. Przede wszystkim jednak chciał pomóc, zgodnie z wolą Władysława Jagiełły[38].
Jeśli o królu mowa, to i on do końca trzymał rękę na pulsie. Pobłogosławił związkowi, a chyba też przybył na miejsce, by być świadkiem jego zawarcia, lub przynajmniej odwiedzić uwolnione kobiety i upewnić się, że są już bezpieczne. Wiadomo o tym za sprawą odnalezionych rachunków dworu w Lipniku na Morawach. Posiadłość była własnością Jana z Jičina i w kwietniu 1391 roku czyniono w niej spore wydatki w związku z wizytą polskiego króla[39]. Bardzo więc możliwe, że właśnie wiosną tego roku, kilka miesięcy po odzyskaniu wolności, Elżbieta została kolejną panią Kravař. Ledwie wchodziła w dorosłość, a już była zmuszona porzucić rodzinny kraj i uczyć się nowego języka. Miała też dwóch mężów. Chcąc nie chcąc – jednocześnie.
DWANAŚCIE KUSZ I JEDNA ŁAŹNIA
Wiseł Czambor wrócił. I nie zamierzał dawać za wygraną. Jesienią 1392 roku, lub może na początku 1393 przekroczył bramy Krakowa. Niepomny wrogości króla i wpływów rodziny, którą pohańbił, z tupetem zaczął rozpowiadać, że Jan z Jičina… porwał mu żonę. Wyzywał czeskiego rycerza od cudzołożników, a każdemu, kto chciał słuchać, tłumaczył, że z Elżbietą łączą go „związki fizyczne i duchowe”. A więc pełnoprawne, niekwestionowane małżeństwo.
Raz po raz obrażał pana z Kravař, nagabywał go listownie, pozwalał sobie nawet na pogróżki. Liczył może, że sprawa trafi przed trybunał, gdzie jego argumenty będą mogły wybrzmieć z pełną mocą. Przede wszystkim jednak pragnął sprowokować Jana z Jičina do bezpośredniej konfrontacji. Wyobrażał sobie, że staną na ubitej ziemi i w honorowym pojedynku odzyska to, co – jak twierdził – mu się należało. Nie rozumiał, że w oczach nowego męża Elżbiety nie jest człowiekiem honoru. Że zdaniem Jana, obu pań z Pilczy, wszystkich Melsztyńskich i Toporczyków zasługuje, by potraktować go jak toczącego pianę z pyska wściekłego psa, a nie jak człowieka. I skrócić jego cierpienia.
Wiadomo, że Jan „parokrotnie upominał” zbira o niewyparzonym języku. Wreszcie nerwy mu puściły… Albo raczej uznał, że wykazał się wystarczającą powściągliwością oraz ogładą i teraz może przystąpić do działania bez ryzyka, iż to, co uczyni, położy się cieniem na jego renomie.
Zebrał dwunastu doświadczonych kuszników i wraz z nimi potajemnie wjechał do Krakowa. Wyśledził Wisła Czambora, upewnił się, kiedy jest najbardziej bezbronny i osamotniony. Wszystko poszło jak z płatka, bo przecież Ślązak rozmyślnie robił raban, na lewo i prawo chlipiąc o swej krzywdzie. Któregoś dnia wylewał żale i miotał obelgi w łaźni miejskiej „U Szpota”. Wyszorował się, wypoczął, a jednocześnie na nowo zmieszał zgwałconą przez siebie kobietę z błotem. Potem zaś, zrelaksowany, wyszedł na zewnątrz… Prosto pod dwanaście napiętych kusz.
To nie był pojedynek ani próba zastraszenia. To była egzekucja. Jan z Jičina przyszedł uśpić niesforną, niebezpieczną bestię, by nikomu nie mogła już wyrządzić krzywdy swoimi pazurami. Jego strzelcy w miejscu publicznym przeszyli ciało Wisła Czambora bełtami, upewnili się, że ten nie żyje, i odeszli przez nikogo nieniepokojeni.
W innych okolicznościach podobny czyn zostałby uznany za morderstwo. Ale nie w następstwie brutalnego porwania, zniewagi poczynionej królowi, a zwłaszcza – krwawej wojny, w której zabity stał zdecydowanie po stronie wrogów królestwa. W 1393 roku w Krakowie niewiele było wyrozumiałości dla sympatyków zakonu krzyżackiego. Czambor uchodził za warchoła i zdrajcę. I jego śmierć nikogo nie obeszła.
Jan Długosz podkreślał, że Jagiełło nie tylko nie ukarał lojalnego rycerza, ale jeszcze wynagrodził jego działania. Jadwiga mogła spokojnie powrócić do zajmowania się zaniedbanym majątkiem, Elżbieta natomiast СКАЧАТЬ