Название: Damy Władysława Jagiełły
Автор: Kamil Janicki
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308072462
isbn:
Jeśli przyjmiemy w przybliżeniu, że państwo na Pilczy doczekali się córki w połowie dekady, to w chwili śmierci Ottona miała ona mniej więcej dziewięć lat. Na chrzcie Jagiełły była jedenastolatką. A gdy miała lat czternaście czy piętnaście – została uprowadzona i siłą wywieziona z kraju.
MILIONOWA PANNA
„Kiedy wspomniana Elżbieta po śmierci ojca została jako jedynaczka na bogatym dziedzictwie, z powodu wielkiego posagu porwał ją z zamku w Pilczy człowiek z mało znanego rodu Wiseł z Moraw i wywiózł ją na Morawy” – stwierdził Jan Długosz na kartach Roczników czyli Kronik sławnego Królestwa Polskiego[20].
Ta wiadomość brzmi tak nieprawdopodobnie, że przez stulecia nie dawano jej wiary. Już Marcin Błażowski, tworzący na początku wieku XVII, uznał ją za „podłą omyłkę”, niesłusznie rzucającą cień na „wychowanie i obyczaje” Toporówny. Jego wątpliwości podzielili dziewiętnastowieczni historycy, którzy jako pierwsi ze szkiełkiem, czujnym okiem i zalążkami naukowego warsztatu zaczęli pochylać się nad dziejami ojczystymi.
Wizja porwania Elżbiety zupełnie nie pasowała do ich wyobrażeń o tym, jak wyglądało życie zamożnej półsieroty wzrastającej – jak stwierdzono w jednej z publikacji – „na tle intensywnie złotym”. Karol Szajnocha, najjaśniejsza gwiazda publicystyki historycznej sprzed stu pięćdziesięciu lat, puścił w obieg wersję, wedle której dziewczyna była nawet nie tyle dziedziczką, ile przede wszystkim więźniarką. Męscy krewniacy ponoć strzegli jej jak oka w głowie. Gdy zaś podrosła na tyle, by ściągać uwagę kawalerów, zaczęli trzymać ją pod kluczem „w warownym zamku pileckim”. Wszystko po to, by nie dopuścić do utraty fortuny należnej Toporczykom[21].
Obraz odmalowany przez Szajnochę wywarł przemożny wpływ na pierwszego biografa Elżbiety, Klemensa Kanteckiego. On też – w latach siedemdziesiątych XIX wieku – opowiadał o „żądnych majątku sierotki krewniakach”, którzy „niepokojeni obawą strzegli jej arcy-czujnie”. I którzy podawali czarną polewkę kolejnym młodzieńcom wspinającym się na pilecką skałę.
„Nagromadzone skarby ściągały roje gachów, wzdychających z dreszczem rozkoszy do roli męża młodziutkiej, milionowej (jak byśmy dziś powiedzieli) panny” – skomentował obrazowo historyk. Nie doceniał, rzecz jasna, samodzielności Jadwigi i w głowie mu się nie mieściło, że to matka trzymała pieczę nad sytuacją. A tym bardziej że właśnie ona odpędzała zarówno natarczywych „gachów”, jak i zachłannych powinowatych. Pod wpływem przepracowanych lektur – nie tylko Szajnochy, lecz także publikacji wpływowego niemieckiego historyka tej doby, Jacoba Caro – Kantecki odrzucił całą relację Długosza. Stwierdził, że wszystkie perypetie młodej Toporówny, zapoczątkowane porwaniem, stanowiły fikcję. Więcej nawet: złośliwe, wyrachowane kłamstwo, mające na celu obrzydzenie bohaterki.
Zdaniem Kanteckiego do porwania nie tylko nie doszło, ale wręcz nie mogło dojść. Nie dało się uprowadzić panny spod oka czujnych krewniaków (czy też, jak sam ich określił, uzbrojonej „zgrai samolubów”). Nie dało się jej zabrać z górskiej twierdzy o grubych na dwa metry murach. Nie dało się jej wywieźć za granicę i przetrzymywać tam bez narażania się na zbrojną reakcję Toporczyków lub polskiego króla. A już tym bardziej nie można było zrobić tego wszystkiego, co w świetle Roczników czyli Kronik nastąpiło później.
Biograf wytknął Długoszowi absurdalność zwrotów akcji i niezrozumiałość postaw bohaterów zdarzeń. Wyśmiał fakt, że w roli porywacza kronikarz obsadził obcokrajowca. Było dla niego oczywiste, że zrobił to tylko po to, by wzmocnić fałszerstwo i nie narażać się na protesty czytelników ze szlacheckich kręgów, dobrze wiedzących, że żaden Polak z ich warstwy nie dopuściłby się opisywanego czynu. Wreszcie wytknął Długoszowi rażącą pomyłkę. Autor Roczników czyli Kronik dwa razy podał tożsamość porywacza i za każdym – odmiennie określił kraj jego pochodzenia. Raz Wiseł był z Moraw. W innym akapicie: ze Śląska[22].
Dla Kanteckiego było oczywiste, jak należy oceniać tę plątaninę bzdurnie brzmiących wiadomości. Przekonał wielu czytelników i wywołał zażartą dyskusję o wiarygodności dzieła Długosza. Miał rację, zarzucając kronikarzowi ogólną tendencję do naginania faktów i zapełniania białych plam zmyśleniami. Ale w sprawie samej Elżbiety wierutnie się pomylił. Już po tym, jak wydał biografię Toporówny, odkryto źródło potwierdzające, że rzecz nieprawdopodobna jednak się zdarzyła. I to podwójnie, bo nie tylko nastoletnia Elżbieta padła ofiarą występku. Gdy cała historia dobiegła końca, Jadwiga z Pilczy i Łańcuta wydała dokument, w którym potwierdziła, iż uprowadzono córkę oraz… ją samą.
Dokładna data porwania nie jest znana. Musiało do niego dojść po 9 maja 1389 roku. W tym dniu zadziorna Jadwiga wzięła udział w przeprowadzonym w Krakowie procesie przeciwko niejakiemu Tomaszowi Wężykowi oraz plebanowi z Łazan, Andrzejowi[23]. Potem możnowładczyni zniknęła z pism. A także ze swojego zamku.
Za sprawą niedbałości i braku precyzji, których w tym przypadku dopuścił się Jan Długosz, tożsamość porywacza stale budzi pewne kontrowersje. Wydaje się, że był nim niejaki Wiseł Czambor. Śląski rycerz pieczętujący się herbem Rogala i mający korzenie w najlepszym razie poślednie. Czamborowie, jak stwierdził przed stuleciem pewien historyk, byli „rodem szczerze polskim” i nie „trącącym niemczyzną”. Zarazem jednak też mało wybitnym, piastującym niewiele urzędów i tylko z rzadka tytułowanym.
Nie była to familia o złej reputacji; raczej bez jakiejkolwiek. Oczywiście zdarzały się w niej czarne owce. Na początku XV wieku dwóch braci Czamborów założyło na zamku na Morawach bazę zbójecką i z tego punktu napadało na podróżnych, zwłaszcza Polaków. Może ich przypadek był znany Długoszowi i może na tyle zapadł mu w pamięć, że także Wisła Czambora połączył z tą samą krainą. Bądź co bądź i on dopuścił się napadu. Wiedział, że progi Pilczy są dla niego zbyt wysokie i w wyścigu po rękę Elżbiety, jako szaraczek, a do tego człowiek z zewnątrz, jest z góry przegrany. Zamiast więc prosić i przekonywać, postanowił działać[24].
Niektórzy sądzą, że Wiseł, świadomy obronnych walorów toporczykowskiej twierdzy, nie poważył się przekroczyć bram zamku, ale raczej wziął przykład ze znanego sobie księcia Mazowsza. W roku 1383 Siemowit IV przygotował zasadzkę na królewnę Jadwigę Andegaweńską. Chciał ją uprowadzić na trakcie, jeszcze zanim dotrze do Krakowa i włoży monarszą koronę. Rzecz nie doszła do skutku tylko dlatego, że… podróż następczyni tronu odłożono w czasie. Wisłowi podobny problem nie groził. Jadwiga z Pilczy i Łańcuta, dzierżąca włości na dwóch przeciwległych krańcach prowincji, przemieszczała się często i zapewne utartym szlakiem. Wydaje się też niemal pewne, że w wojażach towarzyszyła jej córka.
Niewielki oddział zbrojnych mógł łatwo zaskoczyć i zastraszyć eskortę możnowładczej kawalkady. Jeśli do napadu doszło nocą, w ustronnym i zalesionym miejscu, to mogło obyć się nawet bez otwartej konfrontacji. Pobito lub zamordowano kilku członków eskorty, chwycono zdezorientowane panie i odjechano w głuszę, nim reszta orszaku zrozumiała, co właśnie nastąpiło[25].
Czy СКАЧАТЬ