Название: Damy Władysława Jagiełły
Автор: Kamil Janicki
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308072462
isbn:
Jakkolwiek wyglądały szczegóły, Wiseł dopiął celu. Elżbieta była w jego rękach. Pytanie tylko… po co? Najprostsze, właściwie oczywiste rozwiązanie podsunął Długosz: dla zagarnięcia rodzinnego majątku. Historycy nie dali mu jednak wiary. Przypadki porwań dziewcząt były w średniowiecznej Polsce częste i u schyłku epoki piastowskiej podjęto z nimi zdecydowaną walkę. Obowiązujące przepisy nakazywały karać sprawców uprowadzeń niemal tak surowo jak gwałcicieli. Nawet jeśli księża udzielali im ślubów z ofiarami (co zdarzało się o wiele częściej, niż powinno), to paragrafy świeckie pozbawiały ich nadziei na posag. Córka wyrwana rodzinie i zmuszona do małżeństwa nie dostawała ani grosza. Tym samym żaden porywacz, przynajmniej w teorii, nie mógł działać kierowany chęcią zysku[27].
Może więc chodziło o wielkie, a przynajmniej raptowne uczucie? Historyczka Katarzyna Niemczyk stwierdziła, że to „nieprzeciętna” i „niezwykła” uroda Elżbiety oszołomiła śląskiego rycerza, odebrała mu rozum i popchnęła go do występku[28]. Problem w tym, że o wyglądzie młodej Toporówny nic nie wiadomo. Mogła być piękna niczym Helena Trojańska. Mogła robić wrażenie nie aparycją, ale inteligencją, siłą charakteru i swoim oczytaniem. Ale mogła też być szarą myszką, która w wieku czternastu lat zwracała uwagę mężczyzn tylko majątkiem. Jaka była prawda – nie sposób stwierdzić.
Zamek w Pilczy – tutaj w dziewiętnastowiecznym wyobrażeniu Napoleona Ordy – uchodził za twierdzę nie do zdobycia. Porywacz nie musiał jednak wcale szturmować bram, by zniewolić dwie możnowładczynie.
Inny autor sugerował, że całe porwanie stanowiło swoistą wojnę zastępczą. Atak na zlecenie władcy Czech, mający na celu zagarnięcie Pilczy i przesunięcie granicy na newralgicznym odcinku. Tyle że atak zorganizowany tak, by polski król nie mógł na niego otwarcie zareagować, bo przecież formalnie nie miał wcale do czynienia z wrogą ofensywą. Po prostu jedna rycerska rodzina wystąpiła przeciw drugiej…[29] Barwna, iście spiskowa teoria tym bardziej nie ma żadnego osadzenia w źródłach. Karkołomne interpretacje można mnożyć. Ale nie jest to uzasadnione. Raz jeszcze warto wrócić do Długosza. Jeśli nie kłamał o porwaniu, to przecież także o jego przyczynach mógł mówić prawdę.
Na dobrą sprawę tylko jeden szczegół wykluczał możliwość zawarcia ślubu z ofiarą porwania: jej wiek. Dziewczyna musiała być w świetle prawa pełnoletnia, a więc mieć ukończone dwanaście lat. Właśnie dlatego przyjmuje się, że Elżbieta przyszła na świat najpóźniej w roku 1377. Inne reguły – jak niemal wszystko w średniowiecznych kodeksach – stanowiły raczej… wskazówki. Sugestie działania, które można było naginać i zmieniać wedle woli władców lub zaangażowanych rodzin. Co do posagu, ostateczna decyzja należała zawsze do rodziców panny. Jeśli ci uznawali uprowadzenie za niebyłe i godzili się na ślub, nic nie stawało na przeszkodzie, by majątek trafił w ręce porywacza.
Wiseł niewątpliwie orientował się, że o przyszłości i uposażeniu tej konkretnej córki decyduje tylko jej matka. Właśnie dlatego zrobił rzecz niemal niespotykaną. Poza upatrzoną niewiastą uprowadził też przyszłą (jak liczył) teściową. Był zuchwały, żeby nie powiedzieć bezczelny. Ale okazał się też wyjątkowo bystry.
Obowiązujące zasady skrojono z myślą o wielodzietnych rodzinach, w których kobiety stanowiły niewiele więcej jak tylko karty przetargowe na matrymonialnej giełdzie. Porwania starano się nie tyle udaremniać, ile raczej czynić bezwartościowymi. Prawo obowiązujące w Polsce zakładało, że uprowadzona córka zostanie na zawsze wykluczona z grona rodziny i odsunięta od udziału w jakiejkolwiek części rodowego majątku. Słowem: ukarana za to, że wyrządzono jej krzywdę. Obyczaj był bezwzględny, wprost sadystyczny, ale z perspektywy ojców – słuszny. Bo jedną utraconą córkę zawsze mogli zastąpić kolejną, a skarbca nie spotykał uszczerbek[30].
Zasada, która chroniła inne rodziny, dla Jadwigi z Pilczy stanowiła beznadziejną pułapkę. Kobieta mogła odmówić swojego błogosławieństwa dla wymuszonego związku Elżbiety z Wisłem. Taki krok równałby się jednak wydziedziczeniu jedynej córki. A tym samym utracie wszelkich perspektyw na przedłużenie rodu i utrzymanie posiadłości w rękach najbliższych. Protestując, Jadwiga przekreśliłaby wszystko, na co pracowała od chwili śmierci męża.
Z drugiej strony możnowładczyni mogła zgodzić się na niemiły sobie związek. To jednak oznaczało, że dobra Toporczyków trafią w ręce zbrodniarza. I że to przybłęda, który napadł na nią i na jej córkę, spłodzi kolejne pokolenie rodziny.
Perspektywy były ponure, a Wiseł nie zamierzał czekać. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa niezwłocznie zaprowadził Elżbietę przed ołtarz i nie zważając na jej protesty, uzyskał sakrament. Potem zaś skonsumował, choćby siłą, związek, by tym samym potwierdzić, że na każdej płaszczyźnie został on dopełniony.
Na koniec należało tylko czekać, aż Jadwiga się ugnie. Bo że to zrobi – nie miał wątpliwości.
CZŁOWIEK DO ZADAŃ SPECJALNYCH
Nie wiadomo, jak długo Wiseł planował swoją napaść. W każdym razie wybrał idealny moment do działania. W kraju wrzało, a świeżo zadzierzgnięta unia polsko-litewska trzeszczała w szwach. Kluczowi prominenci, którzy przed paroma laty uświetnili swą obecnością chrzest Jagiełły, a także ci, których sproszono, ale nie raczyli się stawić, teraz poczęli szarpać granice Korony i podkopywać wciąż niepewną pozycję króla.
Siemowit IV przez pierwsze lata nie sprawiał problemów, a nawet służył monarsze radą, pomocą zbrojną oraz słownym wsparciem, gdy wrogowie obmawiali go jako oszusta i kryptopoganina. Życzliwość nie wypływała jednak z dobroci serca. Jagiełło zgodził się za nią sowicie zapłacić. Zaaranżował ślub Siemowita ze swoją siostrą Aleksandrą, a przede wszystkim obiecał księciu Mazowsza, że odda mu władzę nad częścią Rusi. Istotnie próbował wywiązać się z zawartego porozumienia. Kiedy jednak nadał sojusznikowi lenno z ziemi bełskiej, otwarty protest zgłosili dostojnicy dworu. Ci sami ludzie, którzy zaprosili Jagiełłę na tron, teraz próbowali go kontrolować i podcinać mu skrzydła. Kancelaria odmówiła zatwierdzenia stosownych dokumentów. Po długiej zwłoce notariusz królewski posunął się wręcz do zniewagi. Przekazane przez władcę pismo „przeszył nożem” i „poszarpał wbrew Bogu i sprawiedliwości”. Jego opór pewnie dałoby się złamać, ale okoniem stanęła także Jadwiga Andegaweńska. Władczyni – nosząca równorzędny Jagielle tytuł króla i w przeciwieństwie do niego będąca dziedziczką królestwa – najwidoczniej wciąż zbyt dobrze pamiętała, co Siemowit chciał jej zrobić przed laty. I nie dopuszczała myśli, że taki człowiek miałby uszczknąć dla siebie kawałek kraju[31].
Dokumentów nie wydano, a wzajemne stosunki wyraźnie się ochłodziły. Kryzys był poważny, ale jednak… najmniejszy z trzech, z jakimi jednocześnie zmagał się Jagiełło. Na przełomie lat osiemdziesiątych СКАЧАТЬ