Название: Wędrująca Ziemia
Автор: Cixin Liu
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887960
isbn:
Wkrótce ruszyliśmy z Kayoko w dalszą drogę do Azji. Kiedy przelatywaliśmy nad linią zmiany daty, która już dawno przestała mieć znaczenie, zobaczyliśmy najciemniejszą noc w dziejach ludzkości. Samolot zdawał się płynąć w ciszy przez atramentowe głębie oceanu. Kiedy patrzyliśmy przez okna, wyglądając na próżno jakiegoś promyka światła w tej ciemności, ogarnął nas równie mroczny nastrój.
– Kiedy to się skończy? – mruknęła Kayoko.
Nie wiedziałem, czy ma na myśli naszą podróż czy ten okres niedoli i cierpień. Przyszło mi do głowy, że i jedno, i drugie będzie trwało bez końca. Bo nawet gdyby Ziemia wydostała się poza promień rażenia błysku helowego, nawet gdybyśmy uszli z życiem, to co dalej? Staliśmy na najniższym szczeblu niezmiernie wysokiej drabiny. Nim minie sto pokoleń, nim nasi potomkowie wejdą na jej szczyt i dostrzegą zapowiedź nowego życia, nasze kości już dawno obrócą się w proch. Nie wyobrażałem sobie cierpień i trudów, które trzeba będzie jeszcze znosić, a zwłaszcza tego, że miałbym zostawić moją ukochaną i moje dziecko na tej niemającej końca, wyboistej drodze. Byłem zmęczony, zbyt zmęczony, by iść nią dalej…
W chwili gdy smutek i rozpacz tak ścisnęły mnie za gardło, że nie mogłem złapać tchu, w kabinie rozległ się kobiecy krzyk:
– Nie! Kochanie, nie rób tego!
Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę, która starała się wyrwać pistolet z ręki siedzącego obok niej mężczyzny. Próbował przyłożyć go sobie do skroni. Wyglądał na wycieńczonego i miał apatyczny wzrok. Kobieta położyła głowę na jego kolanach i zaczęła spazmatycznie szlochać.
– Ucisz się – powiedział zimno mężczyzna.
Szloch ustał i słychać było tylko niskie buczenie silników, które brzmiało jak pieśń żałobna. Zdawało mi się, że samolot ugrzązł w bezkresnym mroku i tkwi w nim bez ruchu. W całym wszechświecie nie zostało już nic oprócz niego i spowijającej go ciemności. Kayoko wtuliła się w moje ramiona. Miała lodowato zimne ciało.
Nagle na przodzie kabiny zapanowało poruszenie i pasażerowie zaczęli szeptać z podnieceniem. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem przed samolotem zamglone światło. Pełne pyłu nocne niebo skąpane było w niebieskiej poświacie.
Był to blask silników Ziemi.
Meteoryty zniszczyły jedną trzecią silników na półkuli północnej, ale wyrządziły mniej szkód, niż szacowano przed opuszczeniem. Silniki Ziemi na półkuli wschodniej, która nie była wystawiona na uderzenia meteorytów, wyszły z tego bez szwanku. Jeśli chodzi o moc, Ziemia była dobrze przygotowana do ucieczki.
Gdy moje oczy spoczęły na niebieskim świetle przed nami, poczułem się jak nurek, który po długim wynurzaniu się z głębiny morskiej ujrzał wreszcie powierzchnię w blasku słońca. Zacząłem na powrót równo oddychać.
Znowu usłyszałem głos kobiety siedzącej kilka rzędów za nami:
– Kochanie, ból, strach… możemy to czuć, tylko dopóki żyjemy. Kiedy umieramy, nie ma niczego. Jest tylko ciemność. Lepiej żyć, nie uważasz?
Wymęczony mężczyzna nie odpowiedział. Patrzył na niebieskie światło, a po jego policzkach ciekły łzy. Wiedziałem, że to przeżyje. Dopóki będzie się paliło to dające nadzieję niebieskie światło, wszyscy pozostaniemy przy życiu. Pamiętałem słowa otuchy wypowiedziane przez ojca.
Po wylądowaniu nie skierowaliśmy się prosto do naszego nowego podziemnego mieszkania. Zamiast tam pojechaliśmy do znajdującej się na powierzchni bazy Floty Kosmicznej, by poszukać mojego ojca. Jednak kiedy tam przybyliśmy, czekał na mnie tylko przyznany mu pośmiertnie, zimny jak lód order zasługi. Przekazał mi go wicemarszałek sił powietrznych. Powiedział, że ojciec stracił życie podczas operacji usuwania asteroid z drogi Ziemi. Wybuch antymaterii wyrzucił kawał asteroidy prosto na kabinę jego jednomiejscowego myśliwca.
– Ta skała leciała z prędkością stu kilometrów na sekundę względem jego samolotu. W momencie uderzenia kabina wyparowała – powiedział marszałek. – Zapewniam cię, że ojciec nawet nie poczuł bólu.
Kiedy Ziemia zaczęła znowu opadać w stronę Słońca, wyjechałem z Kayoko na powierzchnię zobaczyć wiosenną scenerię. Bardzo się zawiedliśmy.
Świat nadal był monochromatycznie szary. Krajobraz pod pochmurnym niebem upstrzony był zamarzniętymi jeziorami wody morskiej, która pozostała po tsunami. Całun pyłu spowijający atmosferę przesłaniał światło słońca i nie pozwalał na wzrost temperatury. Lód, którym skute były oceany i kontynenty, nie stopniał nawet w peryhelium. Słońce pozostawało bladą plamą i wyglądało jak zjawa majacząca za zasłoną pyłu.
Trzy lata później, gdy pył w atmosferze się rozwiał, ludzkość weszła w peryhelium po raz ostatni. Osoby mieszkające na półkuli wschodniej dostąpiły wtedy zaszczytu obejrzenia najszybszego wschodu i zachodu słońca w dziejach Ziemi. Słońce wyskoczyło z morza i prędko przemknęło po niebie. Cienie zmieniały kierunek tak szybko, że wyglądały jak wskazówki sekundowe przesuwające się po tarczach niezliczonych zegarów. Był to najkrótszy dzień, jaki widziała Ziemia; trwał niecałą godzinę.
Gdy słońce zapadło za horyzont i planetę okryła ciemność, poczułem żal. Ten przelotny dzień wydawał się krótkim podsumowaniem liczącej cztery i pół miliarda lat historii Ziemi w Układzie Słonecznym. Miała już tam nie wrócić do końca wszechświata.
– Jest ciemno – powiedziała ze smutkiem Kayoko.
– To będzie najdłuższa noc – odparłem.
Na półkuli wschodniej miała trwać dwadzieścia pięć stuleci. Przeminie sto pokoleń, nim ten kontynent oświetli światło Proximy Centauri. Na półkuli zachodniej zaczął się najdłuższy dzień, ale i tak była to zaledwie chwila w porównaniu z naszą nocą. Po tamtej stronie świata słońce osiągnie szybko zenit, gdzie pozostanie w bezruchu i będzie się stale kurczyć. Po półwieczu trudno je będzie odróżnić od jakiejkolwiek innej gwiazdy.
Zaprojektowana trajektoria Ziemi prowadziła do spotkania z Jowiszem. Plan Komisji Nawigacji zakładał, że piętnaste afelium będzie miało tak eliptyczny kształt, iż podczas peryhelium wejdzie ona na orbitę wokół niego i przemknie obok tej planety na niemal kolizyjnym kursie. Wykorzystując jego niezwykle silne przyciąganie dla zwiększenia przyspieszenia, osiągnie prędkość ucieczki.
Dwa miesiące po wejściu w peryhelium można było oglądać Jowisza gołym okiem. Najpierw był słabo świecącą plamką, która jednak wkrótce się spłaszczyła i przybrała kształt dysku. Po kolejnym miesiącu stał się duży jak księżyc w pełni, rdzawobrązowy, z ledwie widocznym pierścieniem. Wtedy dysze części silników Ziemi, które przez piętnaście lat skierowane były pionowo w górę, zaczęły zmieniać kąt ustawienia. Ostatnie poprawki wprowadzono do kursu Ziemi tuż przed randką z kosmicznym olbrzymem. Jowisz zachodził powoli za horyzont, gdzie pozostał przez następne trzy miesiące. Wprawdzie nie widzieliśmy go, ale wiedzieliśmy, że obie planety zbliżają się do siebie.
Niemal СКАЧАТЬ