Название: Wędrująca Ziemia
Автор: Cixin Liu
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887960
isbn:
Ziemia, moja wędrująca Ziemia!
Przed odejściem urzędnik wręczył nam pęk kluczy i powiedział, czkając:
– To klucze do mieszkania, które przydzielono wam w Azji. Lećcie tam. Lećcie do swojego nowego, wspaniałego domu!
– A co w nim takiego wspaniałego? – zapytałem chłodno. – W azjatyckich podziemnych miastach panuje strach, ale oczywiście wy, ludzie na Zachodzie, nigdy tego nie zaznacie.
– Wkrótce będziemy musieli stawić czoło nieznanemu wam zagrożeniu – odparł. – Ziemia ma niebawem przejść przez pas asteroid i zwrócona jest ku niemu półkulą północną.
– Ale przechodziliśmy już przez ten pas podczas kilku ostatnich okrążeń. To nic takiego, prawda?
– Wtedy tylko otarliśmy się o jego skraj. Oczywiście mogła sobie z tym poradzić Flota Kosmiczna. Mają lasery i głowice jądrowe, za których pomocą usuwają z naszej drogi małe skały. Ale tym razem… – Przerwał, po czym zapytał: – Nie widzieliście wiadomości? Tym razem Ziemia przejdzie przez środek tego pasa! Flota upora się z małymi asteroidami, ale większe…
W drodze powrotnej do Azji Kayoko obróciła się do mnie i zapytała:
– Bardzo duże są te asteroidy?
Mój ojciec był jednym z oficerów Floty Kosmicznej, których zadanie polegało na odwracaniu kierunku lotu asteroid i ich niszczeniu. Dlatego, mimo że rząd zamknął jak zwykle usta środkom przekazu, by zapobiec masowej panice, miałem pewne pojęcie o tym, co ma się wydarzyć. Powiedziałem Kayoko, że niektóre asteroidy na naszej drodze są wielkości góry i nawet bomby termojądrowe o sile pięćdziesięciu megaton mogą tylko zostawić na ich powierzchni blizny jak po trądziku.
– Będą musieli użyć najpotężniejszej broni z ziemskiego arsenału – dodałem tajemniczo.
– Masz na myśli bomby z antymaterią? – zapytała.
– A co innego?
– Jaki zasięg ma flota?
– Na razie ograniczony. Tata mówił, że nie przekracza półtora miliona kilometrów.
Kayoko zapiszczała.
– Więc będziemy mogli to zobaczyć!
– Lepiej na to nie patrzeć.
Ale Kayoko spojrzała, i to bez okularów ochronnych. Pierwszy błysk antymaterii dotarł do nas z kosmosu krótko po starcie naszego samolotu. Akurat w tym momencie Kayoko podziwiała gwiaździste niebo za oknem. Błysk oślepił ją na ponad godzinę, a później jeszcze przez miesiąc miała zaczerwienione i załzawione oczy. W mrożących krew w żyłach chwilach po wybuchu asteroidę bombardowały kolejne pociski z antymaterią. Na czarnym jak smoła niebie pojawiały się błyski, jakby planetę otoczyła horda paparazzich i gorączkowo pstrykała zdjęcia.
Pół godziny później zobaczyliśmy hipnotyzujące swoim pięknem meteory, za którymi ciągnęły się smugi światła. Pojawiało się ich coraz więcej, a każdy wnikał w atmosferę głębiej niż poprzedni. Nagle samolotem wstrząsnął ogłuszający huk, a potem rozległ się łoskot i nastąpiły dalsze wstrząsy. Myśląc, że w maszynę uderzył meteoryt, Kayoko wrzasnęła i wtuliła się w moje ramiona. Wtedy z interkomu dobiegł głos kapitana.
– Panie i panowie, proszę nie wpadać w panikę. Był to tylko grom wywołany przez meteor, który przekroczył barierę dźwięku. Proszę założyć słuchawki, żeby uniknąć trwałej utraty słuchu. Nie możemy zagwarantować, że dalszy lot przebiegnie bezpiecznie, więc wylądujemy awaryjnie na Hawajach.
Po tym komunikacie utkwiłem wzrok w meteorycie dużo większym od pozostałych. Byłem przekonany, że nie spłonie w atmosferze jak te poprzednie. Oczywiście ognista kula przeleciała po niebie, kurcząc się w miarę zbliżania się do ziemi, i wpadła do zamarzniętego oceanu. Z wysokości kilku tysięcy metrów zobaczyłem, jak w punkcie uderzenia pojawia się mała, biała plamka. Natychmiast przekształciła się w biały krąg, który szybko rozszerzał się na powierzchni oceanu.
– Czy to fala? – zapytała Kayoko drżącym głosem.
– Tak, wysoka na sto metrów. Ale ocean jest zamarznięty. Lód wkrótce ją stłumi – odparłem, głównie po to, by samemu sobie dodać otuchy. Nie patrzyłem w dół.
Niedługo potem wylądowaliśmy w Honolulu. Lokalne władze zorganizowały nam miejsce w podziemnym mieście. Podczas jazdy wybrzeżem widzieliśmy wyraźnie pełne meteorów niebo. Wyglądało tak, jakby nagle z jednego punktu w przestrzeni kosmicznej skoczył na nas legion diabłów o ognistych włosach.
Patrzyliśmy, jak meteoryt uderza w powierzchnię oceanu niedaleko brzegu. Nie zobaczyliśmy pióropusza wody, za to wysoko nad nami wyrósł biały grzyb pary wodnej. Wzburzona woda pod zamarzniętą powierzchnią parła na ląd. Grube warstwy lodu pękały z jękiem i kłębiły się jak fale, jakby płynęło pod nimi stado olbrzymich, złowrogich potworów morskich.
– Jaką ten miał wielkość? – spytałem urzędnika, który powitał nas w porcie lotniczym.
– Nie więcej niż pięć kilogramów, nie był większy od pańskiej głowy. Ale dostałem właśnie informację, że osiemset kilometrów na północ stąd spada meteoryt o masie dwudziestu ton.
Zaczął brzęczeć komunikator na jego nadgarstku. Zerknął na niego i natychmiast powiedział do kierowcy:
– Nie uda się nam dojechać do Bramy 204. Kieruj się do najbliższego wejścia.
Furgonetka skręciła i zatrzymała się przed wejściem do podziemnego miasta. Kiedy wysiedliśmy, zobaczyliśmy, że pilnuje go kilku żołnierzy. Patrzyli w dal nieruchomym wzrokiem, a w ich oczach malowało się przerażenie. Podążyliśmy za ich spojrzeniami i zobaczyliśmy czarną ścianę. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak nisko wiszące chmury, ale miała na to zbyt jednolitą wysokość, bardziej przypominała długi mur ciągnący się na horyzoncie. Po dokładniejszym przyjrzeniu się zobaczyłem, że szczyt tego muru ma białe zwieńczenie.
– Co to jest? – zapytała Kayoko bojaźliwie urzędnika.
Jego odpowiedź sprawiła, że włosy powstały nam na głowach.
– Fala.
Stalowa brama podziemnego miasta zamknęła się ze zgrzytem. Dziesięć minut później usłyszeliśmy dobiegające z góry głuche dudnienie, jakby nad sklepieniem przewracał się z boku na bok jakiś tytan. Popatrzyliśmy na siebie z rozpaczą, bo wiedzieliśmy, że w tej chwili przetacza się nad Hawajami i zmierza na kontynent stumetrowa fala. Ale jeszcze bardziej przerażające były wstrząsy, które potem nastąpiły. Było tak, jakby w planetę waliła gigantyczna pięść z kosmosu. Pod ziemią były one słabe, ale każde uderzenie napełniało nasze dusze niepokojem. Na powierzchnię СКАЧАТЬ