Название: Wędrująca Ziemia
Автор: Cixin Liu
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887960
isbn:
– To głos oceanu! – zawołał ojciec, przekrzykując hałas. – Nagły wzrost temperatury podgrzewa lód nierówno, to jak trzęsienie ziemi na lądzie!
Nagle przez to niskie dudnienie przebił się ostry, podobny do gromu huk i ludzie patrzący na morze za nami zaczęli wiwatować. Zobaczyłem, że na zamarzniętym oceanie pojawia się długie pęknięcie niczym zygzak czarnej błyskawicy. Dudnienie nie ustawało, a w lodzie powstawały kolejne szczeliny. Tryskała z nich woda, tworząc strumienie, które pędziły przez lodową równinę.
W drodze do domu patrzyliśmy na wyludnioną ziemię w dole i widzieliśmy szerokie pasy kiełkujących traw. Rozkwitały przeróżne kwiaty, a uschnięte lasy pokrywały się zielonym płaszczem świeżego listowia. Życie odradzało się tak gwałtownie, jakby nie miało czasu do stracenia.
Z każdym dniem zbliżania się Ziemi do Słońca nasze żołądki coraz bardziej ściskał strach. Coraz mniej ludzi wyjeżdżało na powierzchnię podziwiać wiosenną scenerię. Większość wycofała się do podziemnego miasta, ale bynajmniej nie po to, by uniknąć nadchodzącego upału, ulewnych deszczów i huraganów, lecz by uciec przed budzącym przerażenie Słońcem. Pewnego wieczoru, już po położeniu się do łóżka, podsłuchałem, jak matka mówi ściszonym głosem do ojca:
– Może jest już za późno.
– Ta sama plotka krążyła podczas ostatnich czterech peryheliów – odparł.
– Ale tym razem to prawda – upierała się matka. – Słyszałam to od doktor Chandler. Jej mąż jest astronomem i członkiem Komisji Nawigacji. Wszyscy go znacie. Powiedział jej, że zaobserwowali przyspieszenie procesu koncentracji helu.
– Nie możemy porzucać nadziei, kochana. Nie dlatego, że jest ona realna, ale po to, byśmy zachowywali się godnie. W erze presolarnej godność zdobywało się dzięki bogactwu, władzy albo talentowi, natomiast teraz potrzebujemy tylko nadziei. To ona jest złotem i klejnotami naszych czasów. Bez względu na to, jak długo pożyjemy, musimy się jej trzymać! Jutro powiemy o tym synowi.
Podobnie jak wszyscy inni, w miarę zbliżania się peryhelium czułem narastający niepokój. Pewnego dnia po szkole znalazłem się na centralnym placu miasta. Stałem przy okrągłej fontannie na jego środku i przyglądałem się wodzie skrzącej się w basenie oraz falom światła błądzącym po sklepieniu. Wtedy zauważyłem Spóźnialską. W jednym ręku trzymała buteleczkę, a w drugim krótką rurkę. Wydmuchiwała z niej bańki mydlane i każdy odlatujący ich sznureczek odprowadzała pustym wzrokiem. Patrzyła, jak znikają jedna po drugiej, po czym wypuszczała w powietrze następny sznurek.
– Jeszcze się w to bawisz? – zapytałem, podchodząc do niej.
Wydawała się zadowolona, że mnie widzi.
– Jedźmy na wycieczkę! – zaproponowała.
– Na wycieczkę? Dokąd?
– Oczywiście na powierzchnię. – Przesunęła w powietrzu ręką, wywołując za pomocą komputera na przegubie holograficzny obraz plaży o zachodzie słońca. Łagodny wietrzyk poruszał liśćmi palm, brzeg lizały białogrzywe fale. Na żółtym piasku siedziały tu i ówdzie zakochane pary, ich sylwetki rysowały się czarno na tle złoto cętkowanego morza. – Przysłali mi to Mona i Dagang. Odbywają podróż dookoła świata. Piszą, że na powierzchni nie jest za gorąco, że jest tam przyjemnie. Jedźmy!
– Niedawno wyrzucono ich ze szkoły za opuszczanie lekcji – zaoponowałem.
Spóźnialska prychnęła.
– Naprawdę to nie tego się boisz. Boisz się słońca.
– A ty nie? Z powodu heliofobii musiałaś iść do psychiatry.
– Teraz się zmieniłam. Doznałam natchnienia. Spójrz – powiedziała i znowu wydmuchnęła sznurek baniek. – Dobrze się im przyjrzyj.
Wybrałem jedną i obserwowałem przesuwające się po jej powierzchni fale światła i kolorów, opalizujące wzory, zbyt złożone, by mógł je przetworzyć człowiek. Wydawało się, jakby każda bańka wiedziała, że będzie żyła krótko, i gorączkowo przekazywała światu niezliczone sny i legendy, które przechowywała w swej wspaniałej pamięci. Po chwili fale światła i koloru znikały w bezgłośnym wybuchu. Przez pół sekundy pozostawała po niej smużka pary wodnej, ale potem też się rozwiewała, jakby tej bańki nigdy nie było.
– Widzisz? Ziemia jest kosmiczną bańką mydlaną. Trach i będzie po niej. A więc czego tu się bać?
– Ale to się nie stanie tak nagle. Obliczono, że zanim Ziemia całkowicie wyparuje po błysku helowym, minie sto godzin.
– I właśnie to jest najbardziej przerażające! – krzyknęła Spóźnialska. – Pięćset metrów pod ziemią będziemy jak mięsne nadzienie w cieście. Najpierw powoli się ugotujemy, a potem wyparujemy!
Po całym ciele przeszedł mi zimny dreszcz.
– Ale na powierzchni tak nie będzie. Wszystko wyparuje w mgnieniu oka. Z każdym stanie się tak jak z bańką mydlaną – trzask i po… – Umilkła. – Więc myślę, że kiedy pojawi się błysk, lepiej być tam.
Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale z nią nie pojechałem. Zamiast ze mną pojechała z Tungiem i więcej już ani jej, ani jego nie widziałem.
Ale błysk helowy nie nastąpił. Ziemia przeszła przez peryhelium i po raz szósty wspinała się ku afelium. Ludzkość wydała zbiorowy oddech ulgi. Ponieważ Ziemia już się nie obracała, w tym punkcie jej okołosłonecznej orbity zainstalowane w Azji silniki zwrócone były w kierunku jej ucieczki. Dlatego wyłączono je i uruchamiano tylko od czasu do czasu w celu wprowadzenia drobnych poprawek kursu. Płynęliśmy w cichą, niekończącą się noc. Natomiast silniki w Ameryce Północnej pracowały pełną mocą, a ponieważ półkula zachodnia była zwrócona w stronę Słońca, panował tam katastrofalny upał. Cała trawa i wszystkie drzewa poszły z dymem.
Wspomagane przez grawitację nabieranie prędkości przez Ziemię odbywało się w taki sam sposób rok w rok. Gdy planeta zaczynała wspinaczkę do afelium, odprężaliśmy się; po Nowym Roku, kiedy zaczynała powoli opadać ku Słońcu, nasze napięcie rosło z każdym dniem. Za każdym razem, gdy Ziemia wchodziła w peryhelium, pojawiały się plotki, że lada chwila nastąpi błysk helowy. Utrzymywały się, dopóki znowu nie ruszyła ku afelium. Ale zaledwie – wraz z kurczeniem się Słońca na niebie – obawy ludzi się zmniejszały, wzbierała nowa fala paniki. Było tak, jakby morale ludzkości kołysało się na kosmicznym trapezie. Może ten stan lepiej oddawałoby porównanie do gry w rosyjską ruletkę w skali planetarnej: każda podróż z peryhelium СКАЧАТЬ