Название: Wędrująca Ziemia
Автор: Cixin Liu
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887960
isbn:
O, Słońce, moje Słońce,
Matko życia,
Ojcze stworzenia,
Jasny duchu, boże w górze!
Tyś jest stały i wieczny,
My tylko gwiezdnym pyłem na twojej orbicie,
A mimo to jak głupcy
Ośmieliliśmy się marzyć o twojej śmierci.
Minęła godzina. W oddali nadal stali na lodzie wrogowie ludzkości, ale żaden z nich już nie żył. Zamarzła krew w ich żyłach.
Nagle przestałem widzieć. Minęło kilka sekund, nim odzyskałem wzrok i lód, brzeg oraz tłum widzów zaczęły stopniowo nabierać ostrości. W końcu wszystko stało się znowu wyraźne, prawdę mówiąc, nawet wyraźniejsze niż przedtem, bo świat zalał silny biały blask. To właśnie ta jasność oślepiła mnie przed chwilą.
Jednak gwiazdy nie pojawiły się ponownie, ich lśnienie pochłonęło to ostre światło. Wyglądało to tak, jakby pod jego wpływem stopniał cały kosmos. Buchało ono z jednego punktu w przestrzeni kosmicznej. Ten punkt stał się środkiem wszechświata, a ja patrzyłem prosto na niego, gdy to się stało.
Nastąpił błysk helowy.
Pieśń Moje Słońce urwała się w połowie refrenu. Tłum na brzegu stał sparaliżowany; tworzący go ludzie wydawali się zamarznięci jak tych pięć tysięcy na lodzie, sztywni i nieruchomi jak kamienie.
Słońce po raz ostatni zalewało Ziemię swoim światłem i ciepłem. Najpierw stopniał lód na lądzie i w powietrze wzniosły się kłęby białej pary. Potem zaczęła tajać jego pokrywa na morzu, a ogrzewane nierównomiernie warstwy zaczęły trzeszczeć i skrzypieć. Światło stało się łagodniejsze, a niebo przybrało błękitny kolor. Później na niebie pojawiły się zorze wytworzone przez gwałtowne wiatry słoneczne, ogromne wielobarwne kurtyny światła.
Na lodzie stali nieruchomo ostatni Zabieracze, pięć tysięcy posągów oświetlonych jaskrawym, nagłym, oszałamiającym blaskiem słońca.
Wybuch na Słońcu trwał krótko. Po dwóch godzinach światło zaczęło szybko słabnąć i w końcu całkowicie zgasło.
W miejsce Słońca pojawiło się ciemnoczerwone ciało niebieskie. Powoli rosło, aż osiągnęło wielkość słońca widzianego z pierwotnej orbity Ziemi w dawnych czasach. Było tak ogromne, że jego średnica wykraczała poza orbitę Marsa. Silne promieniowanie cieplne przemieniło Merkurego, Wenus i Marsa – stałych towarzyszy Ziemi – w smużki dymu.
Nie było to już nasze Słońce. Nie emitując światła ani ciepła, przypominało przyklejony do firmamentu zimny kawałek czerwonego papieru, a jego przyćmiona poświata była tylko odbiciem światła otaczających je gwiazd. Podzieliło ewolucyjny los wszystkich gwiazd średniej wielkości – przemieniło się w czerwonego olbrzyma.
Pięć miliardów lat majestatycznego życia stało się ulotnym snem. Słońce umarło.
Na szczęście my nadal żyliśmy.
Rozdział 4
Era wędrówki
Od tamtych wydarzeń minęło pół wieku. Dwadzieścia lat temu Ziemia przeleciała obok orbity Plutona i opuściwszy Układ Słoneczny, kontynuowała samotną podróż przez rozległą, zimną pustkę przestrzeni kosmicznej.
Ostatni raz byłem na powierzchni jakieś dziesięć lat temu. Towarzyszyli mi syn i synowa, jasnowłosa, niebieskooka dziewczyna. Była wtedy w ciąży.
Gdy wyjechaliśmy na powierzchnię, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, był brak strumieni plazmy wyrzucanych przez silniki Ziemi, mimo że wiedziałem, iż nadal pracują pełną mocą. Atmosfera zniknęła i nic nie rozpraszało światła plazmy. Ziemię pokrywały dziwne, przezroczyste żółtozielone kryształki. Składały się z zestalonego tlenu i azotu, pozostałości po naszej zamarzniętej atmosferze.
Co ciekawe, atmosfera nie zamarzła równomiernie na całej powierzchni, lecz utworzyły się z niej nieregularne wzgórki. Skuta mrozem, niegdyś płaska i gładka tafla morza wybrzuszyła się w różnych miejscach i powstał fantastyczny, kryształowy krajobraz. Na niebie rozciągała się nieruchoma Droga Mleczna, jakby ona też zamarzła. Ale gwiazdy były jasne, zbyt jasne, by dało się na nie patrzeć.
Silniki Ziemi miały działać bez przerwy przez następne pięćset lat, nadając Ziemi przyspieszenie do pół procent prędkości światła. Miała ona lecieć z tą niewiarygodną prędkością przez kolejne tysiąc trzysta lat. Po przebyciu dwóch trzecich drogi mieliśmy odwrócić kierunek silników Ziemi i wejść w pięćsetletni okres hamowania. Po dwudziestu czterech stuleciach podróży mieliśmy wreszcie dotrzeć do układu Proxima Centauri. Wtedy Ziemia potrzebowałaby jeszcze jednego stulecia, by wejść na stałą orbitę wokół tej gwiazdy i stać się jednym z jej satelitów.
Wiem, że zostałem zapomniany
Ta podróż trwa i trwa
Ale zawołaj mnie, gdy nadejdzie czas
Gdy nowy świt zobaczy Ziemia ma
Wiem, że zostałem zapomniany
Z odejściem pogodzić się było trzeba
Ale zawołaj mnie, gdy nadejdzie czas
Gdy ludzie znów ujrzą błękit nieba
Wiem, że zostałem zapomniany
Wieki minęły od naszej ze Słońcem rozłąki
Ale zawołaj mnie, gdy nadejdzie czas
Gdy na każdej gałęzi znów zakwitną pąki
Za każdym razem, kiedy słyszę tę piosenkę, moje sztywne, starzejące się ciało zalewa fala ciepła, a do moich starczych oczu napływają łzy. Widzę oczami wyobraźni, jak nad horyzont wznoszą się jedno po drugim trzy złote słońca Alfy Centauri, opromieniając wszystko swoim ciepłym światłem. Zestalona atmosfera stopniała i niebo jest znowu czyste i błękitne. Z rozmarzniętej ziemi wykiełkowały zasiane tam przed dwoma tysiącami lat ziarna i tchnęły w planetę nowe życie. Widzę moich potomków, od których dzieli mnie sto pokoleń, śmiejących się i bawiących na zielonej trawie. Przez łąki płyną czyste strumienie, w których pluskają małe, srebrzyste rybki. Widzę Kayoko pochylającą się ku mnie nad zieloną ziemią. Jest młoda i piękna jak anioł…
„Ach, Ziemia, moja wędrująca Ziemia…”
GÓRA
Rozdział 1
Tam, gdzie jest góra
– Dzisiaj chcę cię w końcu zmusić, żebyś mi powiedział, dlaczego nigdy nie schodzisz na ląd – oświadczył kapitan, marszcząc brwi. – Pływasz ze mną już od pięciu lat i w tym czasie Otwarty Ocean СКАЧАТЬ