Wędrująca Ziemia. Cixin Liu
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wędrująca Ziemia - Cixin Liu страница 6

Название: Wędrująca Ziemia

Автор: Cixin Liu

Издательство: PDW

Жанр: Историческая фантастика

Серия: s-f

isbn: 9788381887960

isbn:

СКАЧАТЬ erze opuszczania jedna klęska żywiołowa goniła drugą.

      Powodowane przez silniki Ziemi zmiany jej prędkości i trajektorii zakłóciły równowagę w jej składającym się z żelaza i niklu rdzeniu. Zakłócenia te przeniknęły przez nieciągłość Gutenberga do płaszcza Ziemi. Gdy energia geotermalna uciekła na powierzchnię, każdy kontynent zaczęły pustoszyć erupcje wulkanów, które stanowiły śmiertelne zagrożenie dla podziemnych miast. Poczynając od szóstego okresu orbitalnego, na całym świecie zaczęło dochodzić w nich do katastrofalnych w skutkach przecieków magmy.

      W dniu, w którym zdarzyło się to w moim mieście, byłem w drodze ze szkoły do domu, gdy rozległy się syreny. Tuż po nich ratusz ogłosił stan wyjątkowy.

      „Mieszkańcy Miasta F112, uwaga! Nacisk skorupy spowodował przerwanie północnej bariery ochronnej. Do miasta wdarła się magma! Do miasta wdarła się magma! Jej język dosięgnął już Czwartej Przecznicy! Wyjazdy są zablokowane. Wszyscy mieszkańcy powinni się stawić na placu centralnym i ewakuować się windami. Proszę pamiętać, że ewakuacja będzie się odbywać zgodnie z artykułem piątym ustawy o stanie wyjątkowym. Powtarzam: ewakuacja będzie się odbywać zgodnie z artykułem piątym ustawy o stanie wyjątkowym!”

      Rozejrzałem się po labiryncie tuneli. Wszystko w naszym podziemnym mieście wydawało się niesamowicie normalne, ale zdawałem sobie sprawę z bezpośredniego zagrożenia. Jedna z dwóch podziemnych dróg wyjazdowych została w ubiegłym roku zamknięta, bo wykonywano tam niezbędne prace w celu wzmocnienia zapór chroniących miasto przed zalewem magmy. Jeśli teraz zablokowana była też druga, mogliśmy uciec tylko pionowymi szybami wind, które prowadziły prosto na powierzchnię.

      Miały one bardzo ograniczony udźwig. Przewiezienie wszystkich trzystu sześćdziesięciu tysięcy mieszkańców w bezpieczne miejsce zajęłoby dużo czasu, ale nie trzeba było walczyć o miejsce w windzie. Przyjęta przez Koalicję ustawa o stanie wyjątkowym regulowała wszystkie konieczne zasady ewakuacji.

      Poprzednie pokolenia zmagały się z takim oto dylematem etycznym: nadciąga powódź i możesz uratować tylko jedną osobę. Kogo powinieneś ocalić – ojca czy syna? W naszej epoce takie pytanie w ogóle by się nie pojawiło.

      Kiedy dotarłem do placu, zobaczyłem, że ludzie zaczęli się już ustawiać według wieku w długiej kolejce. Na jej przodzie, najbliżej wind, stały roboty-opiekunki z niemowlętami. Za nimi przedszkolaki, potem uczniowie szkół podstawowych. Moje miejsce wypadało w środku, raczej bliżej czoła kolejki. Ojciec był na służbie na orbicie okołoziemskiej i w mieście zostaliśmy tylko ja i matka. Nie widziałem jej, więc puściłem się pędem wzdłuż niekończącego się sznura czekających na ewakuację, ale nie odbiegłem daleko, bo zostałem zatrzymany przez żołnierzy. Wiedziałem, że stoi na samym końcu. Nasze miasto było przede wszystkim ośrodkiem uniwersyteckim i mieszkało tu niewiele rodzin, więc znalazła się w grupie najstarszych mieszkańców.

      Kolejka przesuwała się nieznośnie powoli. Po trzech długich godzinach stanąłem w końcu przed wejściem do windy, ale wsiadając do niej, nie czułem żadnej ulgi. Między moją matką i szansą na przeżycie stało dwadzieścia tysięcy studentów, a ja już czułem ostry zapach siarki.

      Dwie i pół godziny po moim wyjeździe na powierzchnię magma zalała całe miasto leżące pięćset metrów pod moimi stopami. Kiedy wyobraziłem sobie ostatnie chwile mamy, poczułem się tak, jakby ktoś wbijał mi nóż w serce. Stojąc wśród osiemnastu tysięcy osób, których nie udało się na czas ewakuować, mogła się tylko przyglądać, jak na plac wdziera się fala lawy. Dopływ prądu do miasta został przerwany, więc ciemność rozświetlał tylko straszny, szkarłatny blask magmy. Nieznośny żar osmalił wysokie białe sklepienie nad placem. Zanim lawa dotarła do ofiar erupcji, zabiła je przekraczająca tysiąc stopni temperatura.

      Ale nawet w tej przerażającej rzeczywistości nadal trwało życie, a od czasu do czasu zapalały się iskierki miłości. Podczas dwunastego wchodzenia w afelium Koalicja, starając się rozładować ogólne napięcie, nieoczekiwanie przywróciła po dwustuletniej przerwie igrzyska olimpijskie. Wziąłem w nich udział. Wystąpiłem w wyścigu na skuterach śnieżnych. Startowaliśmy w Szanghaju, a trasa zawodów prowadziła przez skuty lodem Pacyfik do mety w Nowym Jorku.

      Na strzał z pistoletu startowego ruszyło ponad sto skuterów i pomknęło przez zamarznięty ocean z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Początkowo cały czas widziałem przez gogle jakiegoś innego zawodnika, jednak po dwóch dniach – albo dlatego, że wysforowałem się naprzód, albo dlatego, że zostałem w tyle – wszyscy zniknęli za horyzontem.

      Nie widziałem już za sobą łuny silników Ziemi i pędziłem przez najciemniejszą część planety. Miałem nad głową niezmierzone, usiane gwiazdami niebo, a wokół siebie lód ciągnący się ze wszystkich stron aż do granic wszechświata, a może właśnie tam był jego koniec. I w tym wszechświecie bezliku gwiazd i bezkresu lodu byłem tylko ja! Owładnęło mną uczucie takiego osamotnienia, że chciało mi się płakać. Rwałem naprzód, jakby od tego zależało moje życie. Nieważne już dla mnie było, czy się znajdę na podium czy nie; musiałem się wydobyć z tej strasznej samotności, zanim mnie zabije. W moim umyśle drugi brzeg już nie istniał.

      I w tamtej chwili ujrzałem na horyzoncie sylwetkę człowieka. Gdy się zbliżyłem, zorientowałem się, że to kobieta. Stała obok skutera, a jej długie włosy rozwiewał lodowaty wiatr. W momencie, kiedy spotkały się nasze drogi, stało się jasne, że zdecydowało to o naszym dalszym życiu. Nazywała się Yamasaki Kayoko i była Japonką. Zespół kobiecy wystartował dwanaście godzin przed nami, ale jej skuter wpadł w szczelinę w lodzie i złamała się jedna płoza. Pomagając jej naprawić maszynę, powiedziałem jej o uczuciu, które mnie wcześniej dopadło.

      – Ja czułam się dokładnie tak samo! – wykrzyknęła. – Jakbym była zupełnie sama we wszechświecie! Wiesz, kiedy zobaczyłam, jak wyłaniasz się w oddali, to tak, jakbym ujrzała, że wschodzi słońce.

      – Dlaczego nie wezwałaś samolotu ratowniczego? – zapytałem.

      Uniosła drobną piąstkę.

      – Ten wyścig jest ucieleśnieniem ludzkiego ducha – oświadczyła z charakterystyczną dla Japończyków zawziętością. – Musimy pamiętać, że podczas wędrówki przez kosmos Ziemia nie może liczyć na żadną pomoc!

      – Ale teraz musimy ją wezwać. Żadne z nas nie ma zapasowej płozy, więc nie możemy uruchomić twojego skutera.

      – A może pojechałabym z tobą? – zasugerowała. – Jeśli nie zależy ci na tym, które zajmiesz miejsce.

      Nie zależało mi, więc ostatni odcinek długiej podróży przez ocean pokonaliśmy razem.

      Kiedy mijaliśmy Hawaje, ujrzeliśmy na horyzoncie promyk światła. Z tej bezkresnej lodowej pustki, oświetlanej przez malutkie słońce, wysłaliśmy do Wydziału Spraw Cywilnych Koalicji wniosek o licencję na ślub.

      Zanim dotarliśmy do Nowego Jorku, członkowie olimpijskiej komisji sędziowskiej znudzili się czekaniem, spakowali manatki i wyjechali. Ale czekał na nas urzędnik z miejskiego Biura Spraw Cywilnych. Pogratulował nam zawarcia małżeństwa, a potem przystąpił do ceremonii. Machnięciem ręki przywołał hologram, na którym widniały zgrabne rzędy dziesiątków tysięcy kropek. Każda z nich oznaczała parę, która w ostatnich kilku dniach zarejestrowała w Koalicji związek małżeński. Biorąc pod uwagę trudne warunki środowiskowe, zgodnie z prawem tylko jedna z każdych trzech par nowożeńców dostawała pozwolenie СКАЧАТЬ