Название: Wędrująca Ziemia
Автор: Cixin Liu
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887960
isbn:
Trzy dni później na wszystkich kontynentach wybuchł bunt.
Gdziekolwiek pojawiła się armia rebeliantów, dołączali do niej nowi ochotnicy. Niewielu obywateli wątpiło w to, że zostali oszukani. Mimo to ja wstąpiłem do armii Koalicji. Zrobiłem tak nie dlatego, że naprawdę wierzyłem władzy, lecz z tego powodu, że mężczyźni z mojej rodziny od trzech pokoleń służyli w wojsku. Zasiali w moim sercu ziarna wierności, więc bez względu na okoliczności zdradzenie Koalicji było dla mnie nie do pomyślenia.
Obie Ameryki, Afryka, Oceania i Antarktyka wpadały jedna po drugiej w ręce rebeliantów i armia Koalicji wycofała się na linie obronne wokół silników Ziemi w Azji Wschodniej i Środkowej, gotowa bronić ich do śmierci. Buntownicy szybko je otoczyli. Ich siły znacznie przewyższały siły Koalicji, ale z powodu bliskości silników ofensywa przez długi czas nie posuwała się dalej. Wojsko rebeliantów nie chciało ich zniszczyć, więc powstrzymywało się od użycia broni ciężkiej, co odwlekało zagładę Koalicji. Pat trwał trzy miesiące. Ale kiedy zdezerterowało po kolei jej dwanaście armii, obrona załamała się na wszystkich frontach. Dwa miesiące później ostatnie sto tysięcy wiernych jej żołnierzy, zgromadzonych w ośrodku kontroli na wybrzeżu, znalazło się w oblężeniu.
Byłem majorem w tej szczątkowej armii. Ośrodek kontroli miał wielkość średniego miasta, jego budynki postawiono wokół Mostu Nawigacyjnego Ziemi. Z obumarłym ramieniem spalonym ogniem lasera wylądowałem w szpitalu wojskowym. Tam się dowiedziałem, że Kayoko zginęła w akcji podczas bitwy o Australię. Podobnie jak inni na moim oddziale szpitalnym, codziennie upijałem się do nieprzytomności. Przestaliśmy się interesować toczącą się na zewnątrz wojną, stała się nam obojętna. Nie wiem, ile minęło czasu, zanim usłyszałem grzmiący głos niosący się po oddziale.
– Wiecie, dlaczego zostaliście doprowadzeni do takiego stanu? Ponosicie winę za to, że w tej wojnie wystąpiliście przeciwko ludzkości! Ja też!
Obróciłem głowę i zobaczyłem, że mówca ma na ramieniu generalską gwiazdkę.
– Nieważne – ciągnął. – Mamy ostatnią szansę na odkupienie naszych dusz. Most Nawigacyjny Ziemi znajduje się zaledwie trzy przecznice stąd. Zajmiemy go i oddamy zdrowym psychicznie ludziom, którzy są na zewnątrz! Spełniliśmy nasz obowiązek wobec Koalicji, a teraz musimy spełnić nasz obowiązek wobec ludzkości!
Zdrową ręką wyciągnąłem pistolet i poszedłem za rozgorączkowaną masą pełnosprawnych i rannych żołnierzy prącą przez stalowe korytarze na most. Ku mojemu zaskoczeniu po drodze nie napotkaliśmy prawie żadnego oporu. Prawdę mówiąc, z labiryntu przejść wyłaniało się i przyłączało do nas coraz więcej ludzi. W końcu dotarliśmy do stalowej bramy, tak wysokiej, że nie widziałem jej górnego końca. Otworzyła się z łoskotem i ruszyliśmy na Most Nawigacyjny Ziemi.
Chociaż widzieliśmy go mnóstwo razy w telewizji, jego wielkość wbiła nas w ziemię. Trudno było ją ocenić, gdyż wymiary mostu przesłaniało ogromne holograficzne przedstawienie Układu Słonecznego, które rozpościerało się nad salą. W obrazie dominowała czerń, która ciągnęła się bez końca we wszystkie strony. Ogarnęła nas, gdy tylko tam weszliśmy, i mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w niej zawieszeni. Ponieważ model ten odzwierciedlał Układ Słoneczny w prawdziwej skali, Słońce i planety były maleńkie jak widziane z daleka świetliki, ale można je było rozpoznać. Z odległej jasnej plamki przedstawiającej Słońce wysuwała się imponująca czerwona spirala, która rozszerzała się niczym koncentryczne fale na powierzchni czarnego oceanu. Była to trasa Ziemi. Od pewnego punktu zewnętrzny brzeg tej spirali był zabarwiony na jasnozielono; tym kolorem oznaczono drogę, jaką Ziemia miała jeszcze do przebycia. Zielona linia przebiegała nad naszymi głowami. Podążaliśmy za nią wzrokiem, dopóki nie zniknęła w głębinie morza migoczących gwiazd. W czarnym bezmiarze unosiły się liczne cząstki skrzącego się pyłu. Gdy kilka z nich podpłynęło bliżej, zorientowałem się, że są to wirtualne ekrany, pełne przesuwających się ciągów cyfr i linii krzywych.
Potem mój wzrok padł na znaną wszystkim ludziom na planecie Platformę Nawigacyjną Ziemi. Wyglądała jak szybująca w ciemnościach kosmosu srebrzyście biała asteroida. Widok ten sprawiał, że jeszcze trudniej było oszacować wielkość tego miejsca – samej Platformy Nawigacyjnej. W tamtej chwili tłoczyło się na niej pięć tysięcy osób, w tym przywódcy Koalicji, większość członków Komitetu Międzygwiezdnej Emigracji, który odpowiadał za realizację planu podróży, i ostatni lojaliści. W mroku rozbrzmiewał głos przewodniczącego Koalicji.
– Walcząc do końca, moglibyśmy stracić kontrolę nad silnikami Ziemi. Gdyby do tego doszło, nadmiar materiału rozszczepialnego mógłby spalić całą planetę albo doprowadzić do wyparowania oceanów. Dlatego postanowiliśmy się poddać. Rozumiemy buntowników. Od czterdziestu pokoleń ludzie toczą ciężką walkę o przeżycie i muszą ją toczyć jeszcze przez sto kolejnych generacji. Oczekiwanie, że przez cały ten czas wszyscy będą się zachowywać racjonalnie, jest nierealistyczne. Ale prosimy zbuntowanych, by pamiętali, że my, te pięć tysięcy osób, które tutaj stoją, od przewodniczącego Koalicji po szeregowych żołnierzy, zachowaliśmy wiarę do końca. Wiemy, że nie doczekamy dnia, w którym prawda zostanie potwierdzona, ale jeśli ludzkość przetrwa, przyszłe pokolenia będą płakały nad naszymi grobami! Planeta zwana Ziemią będzie wiecznym pomnikiem ku naszej pamięci!
Znowu otworzyła się z łoskotem potężna brama centrum kontroli i wyłoniło się z niej pięć tysięcy Zabieraczy. Siły rebeliantów popędziły ich na brzeg oceanu. Po obu stronach drogi kłębiły się tłumy gapiów. Pluli na pojmanych i obrzucali ich kamieniami i kawałkami lodu. Wizjery masek strojów termalnych kilku Zabieraczy zostały roztrzaskane, przez co ich twarze zostały wystawione na temperaturę o ponad sto stopni Celsjusza niższą od temperatury zamarzania wody. Ale mimo że sztywnieli ze straszliwego zimna, posuwali się ciężko naprzód, walcząc o każdy krok. Zobaczyłem, jak mała dziewczynka podnosi bryłkę lodu i ciska nią z całej siły w starszego mężczyznę. Przez wizjer widać było wściekłość w jej oczach.
Gdy usłyszałem, że wszystkich jeńców skazano na śmierć, wydawało mi się, że to zbyt łagodna kara. Jedna śmierć? Czy jedna śmierć mogła naprawić zło, które uczynili? Czy mogła być zadośćuczynieniem za szerzenie strasznego kłamstwa, które zniszczyło zarówno Ziemię, jak i ludzką cywilizację? Powinni umierać dziesięć tysięcy razy! Przypomniałem sobie nagle astrofizyków, którzy przepowiadali wybuch Słońca, i inżynierów, którzy zaprojektowali i zbudowali silniki Ziemi. Odeszli przed wiekiem, ale miałem ochotę wykopać ich z grobów i skazać na śmierć, na jaką zasłużyli.
Czułem prawdziwą wdzięczność dla katów za to, że wybrali odpowiedni sposób egzekucji. Najpierw zabrali skazańcom baterie zasilające skafandry termiczne, a potem zostawili ich na lodzie, by niska temperatura powoli wyssała życie z ich ciał.
Najbardziej podstępni, najbardziej ohydni przestępcy w historii ludzkości stali zbitą, ciemną masą na lodzie. Z brzegu przyglądało się im ponad sto tysięcy osób. Ponad sto tysięcy szczęk zaciskało się ze złości, ponad sto tysięcy par oczu płonęło taką samą wściekłością, jaką widziałem na twarzy tej dziewczynki.
Wszystkie silniki Ziemi zostały СКАЧАТЬ