Wyznanie. Jessie Burton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wyznanie - Jessie Burton страница 15

Название: Wyznanie

Автор: Jessie Burton

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788308071915

isbn:

СКАЧАТЬ – a kłóciliśmy się o to wyłącznie pod wpływem alkoholu, bo najwyraźniej podważanie sensu istnienia dostawczaka Joego dotykało samego rdzenia jego jestestwa i wszystkiego, w co wierzył, tak jakbym deptała jego marzenia i wyśmiewała walkę o niezależność. Był na tym punkcie przeczulony do granic, a ja wiedziałam, że muszę uważać, bo jeden fałszywy ruch z mojej strony jeszcze bardziej opóźni tykający leniwie zegar burrito.

      *

      Perspektywa lunchu u rodziców Joego nie budziła mojego niepokoju, bo choć nigdy się tam dobrze nie bawiłam, było to środowisko do bólu znajome. Joe miał siostrę Daisy – trzy lata od nas młodszą, ale zamężną i z dwójką dzieci, które koncentrowały na sobie uwagę dorosłych, odciągając ją ode mnie. Obecność Daisy stanowiła wieczną przyczynę napięć pomiędzy nią a bratem. Biografię Daisy można by bowiem zamienić w laurkę: dobre stopnie w szkole, rok przerwy przed studiami, po nich podyplomówka, charytatywne skoki na bungee, maratony, wypłacalny narzeczony, dwójka dzieci, doskonała figura niedługo po porodzie… Tymczasem Joe nie mógł się pochwalić żadnym z tych osiągnięć, a mimo to właśnie on – prawie niezauważalnie, lecz niezaprzeczalnie – był ulubieńcem rodziców. Poznałam wielu znajomych Daisy na jej ślubie z Radkiem i okazali się oni równie ambitni jak ona. Sama Daisy uważała się wśród nich za ekscentryczkę, bo kiedyś wypaliła skręta, a po wewnętrznej stronie ramienia miała wytatuowaną pacyfę. W rzeczywistości w ogóle nie była ekscentryczna, a tatuaż bardziej przypominał emblemat mercedesa niż pacyfę. Przed urodzeniem dzieci pracowała w City, tak jak jej ojciec oraz mąż, który spędzał tam całe boże dnie. Cóż, gdybym to ja żyła z Daisy, pewnie też rzadko pokazywałabym się w domu.

      Podczas tych niedzielnych lunchów często rozmawialiśmy o edukacji sześcioletniej Lucii czy „gorączkach” maleńkiego Wilfa. Mama Joego była lekarzem rodzinnym; ojcu, Benowi, został mniej więcej rok do porzucenia stanowiska dyrektora generalnego jakiejś instytucji finansowej, której zasad działania nigdy do końca nie rozumiałam, na rzecz błogiej i nudnej emerytury. Z Benem można się było dogadać – całe życie nawiązywał kontakty i przemawiał do pracowników w salach posiedzeń, co czyniło z niego towarzysza przewidywalnego i podatnego na manipulację. Z Dorothy nie szło mi tak łatwo. Uważała chyba, że Joe nigdy nie wykorzystał w pełni swojego potencjału i z jakichś powodów właśnie ja mu to uniemożliwiłam. Niewykluczone, że mnie za to obwiniała. Ostatnio budziło to we mnie coraz większą irytację i chęć buntu. Napominałam wtedy jednak samą siebie: ona jest jego matką. Była pierwsza.

      *

      Kiedy dotarliśmy pod dom Bena i Dorothy, natychmiast rzucił mi się w oczy food truck, skryty pod plandeką. Wyciągnęłam z papierowej torby róże kupione na stacji benzynowej i zerwałam z folii etykietę z ceną. Minąwszy bez słowa rdzewiejący samochód, podeszliśmy do drzwi wejściowych i Joe zastukał mosiężną kołatką.

      Otworzyła Lucia w toczku do jazdy konnej na głowie.

      – Masz idealny wzrost dla dżokeja – rzuciłam, wchodząc do środka.

      – Wiem! – odparła podekscytowana i pognała holem na niewidzialnym koniu do przestronnej przybudówki, w której mieściła się kuchnia. – Już są!

      – Cześć! – zawołał Ben z pokoju dziennego.

      – Cześć, Ben! – odkrzyknęłam pogodnie. Stanął w drzwiach pomieszczenia i pocałowaliśmy się w policzki na powitanie.

      – Napijecie się czegoś? – zapytał i poklepał syna po ramieniu.

      – Byłabym wdzięczna za kieliszek czerwonego wina – odparłam.

      – Ja też. – Joe poczłapał do kuchni, lekko zgarbiony, jakby znowu miał czternaście lat.

      – Robi się! – Ben ruszył ku schodom do piwnicy. Mieli tam piwniczkę na wino, choć nigdy jej tak nie nazywali; woleli określenie: „parę stojaczków na butelki”.

      Podążyłam za Joem, mijając pretensjonalny zegar szafkowy i portret Daisy jako nastolatki. W holu wisiało mnóstwo szkolnych zdjęć i kolaże z wakacji, z członkami rodziny pozującymi w ten naturalny i niewymuszony sposób, który wymaga wysiłku i starannych przygotowań. Wnioskując po wszechobecnych kostiumach plażowych w prążki i nietwarzowej trwałej Dorothy, pochodziły z lat dziewięćdziesiątych. Poczułam, jak zaciska się wokół mnie obręcz klaustrofobii i musiałam przystanąć, żeby złapać oddech.

      – No proszę, w końcu wracają włóczędzy! – odezwała się na mój widok Dorothy.

      Uśmiechnęłam się i cmoknęłam ją serdecznie.

      – To dla ciebie. – Wręczyłam jej bukiet róż.

      – Och, dziękuję ci, kochanie. Z Maroka! Właśnie się zastanawiałam, gdzie o tej porze roku kwitną jeszcze róże. Luce, mogłabyś je wstawić do wazonu?

      – Teraz jeżdżę na koniu – odparła dziewczynka.

      – To ci nie zajmie nawet minuty! – ofuknęła ją Dorothy.

      – Ja to zrobię. – Wzięłam kwiaty, czując, że ich północnoafrykański rodowód spotkał się z dezaprobatą Dotty. Przez ślad węglowy? A może rasizm? Trudno powiedzieć.

      – Co u ciebie słychać? – zapytała.

      – Wszystko w porządku, dzięki. – Z klaustrofobią zmieszało się teraz zniechęcenie, czułam, jak ich nieprzyjemny ciężar gromadzi się w moim żołądku.

      W drzwiach kuchni stanęła Daisy.

      – Cześć, Rosie. – Ona też ucałowała mnie w policzek.

      – Cześć. A gdzie Radek?

      Daisy przewróciła oczami.

      – Na wieczorze kawalerskim. A mogłabym przysiąc, że oni wszyscy już mają żony.

      – Ano.

      – Chociaż w tym przypadku to już drugi ślub. Tym razem lepiej się dobrali.

      Dorothy westchnęła.

      – Powiesz ojcu, żeby przyszedł w końcu pokroić to mięso? Co on tam jeszcze robi?

      – Chyba zszedł do piwnicy po wino – powiedziałam.

      – Nie-e – wtrąciła się Lucia. – Próbuje coś nagrać przez aplikację Sky.

      – Znowu? Luce, błagam cię, zrób to za niego, bo wszystko wystygnie. Przyszliście w samą porę – dodała Dorothy, choć z jakiegoś powodu patrzyła wyłącznie na mnie.

      *

      Podczas lunchu rozmawialiśmy głównie o zbliżającym się ślubie pary, której nie znał nikt prócz Daisy. Patrząc, jak porusza ustami, stwierdziłam, że wygląda na skrajnie wyczerpaną. Próbowałam się wyłączyć, skupić na Constance Holden i pytaniu, jak to się stało, że zakochała się w mojej mamie, ale Daisy miała wyjątkowo donośny głos, który na dodatek nie milkł ani na chwilę. Zaczęłam się więc modlić o zmianę tematu – może jakieś doniesienia w sprawie zaflegmionych płuc Wilfa? I co tam słychać u Lucy, w czym tym razem przerosła kolegów z klasy? („Chociaż to mimo wszystko СКАЧАТЬ