Wyznanie. Jessie Burton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wyznanie - Jessie Burton страница 14

Название: Wyznanie

Автор: Jessie Burton

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788308071915

isbn:

СКАЧАТЬ lat. Notki biograficzne na tylnych okładkach książek taty od dawna były nieaktualne, lecz sieć nie oferowała informacji, które pozwoliłyby uzupełnić luki w wiedzy o autorce. Co ona teraz mogła robić?

      – A to kto? – zapytał Joe, zerkając ponad moim ramieniem na ekran laptopa.

      – Constance Holden – odparłam.

      – Kto?

      – Pisarka. Właśnie przeczytałam jej książki.

      – Niezła z niej lisica – stwierdził.

      – To stare zdjęcia. Choć może teraz jest starą lisicą, kto ją tam wie. – Obróciłam się na krześle, żeby na niego spojrzeć. – Joey, tato coś mi powiedział, gdy byliśmy we Francji. Ta kobieta znała moją mamę.

      Joe zmarszczył brwi. Wystarczyła byle wzmianka o mojej matce i zaczynał mi się przyglądać nieufnie, ale niewiele mógł na to poradzić – widział za dużo moich łez i brodził ze mną w zbyt wielu bagnach przygnębienia.

      – Rozumiem – powiedział tylko.

      – Zamierzam ją odszukać.

      – Rosie…

      – Mówię poważnie.

      – Jesteś pewna, że to dobry pomysł?

      – Oczywiście, że nie. Ale muszę spróbować. Po raz pierwszy w życiu…

      – Nie musisz mi tłumaczyć. Rozumiem.

      – To znaczy?

      – Po prostu… Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, okej?

      – Nie zamierzam.

      Oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda.

      – Dobra, powinniśmy już wychodzić do moich rodziców – zmienił temat. – Gotowa?

      Westchnęłam i zamknęłam laptopa, niechętnie dając się przywołać do szarej rzeczywistości.

      – A tak na marginesie, jak ci poszło wczoraj? – Poprzedniego wieczoru Joe zabrał na drinka potencjalnego „anioła biznesu”, sponsora, który miał zainwestować w nasz nowy biznes, food trucka sprzedającego burrito.

      – Świetnie – odpowiedział promiennie.

      – To znaczy?

      – Sprawa jest złożona, a takie sprawy trwają – usłyszałam jeszcze, gdy odchodził.

      Głęboko w środku krzyczałam na całe gardło. Choć moje usta mogły wydawać się zamknięte, wydobywał się z nich nadnaturalny huragan. Przez ostatnie dwa lata to j a brałam na siebie ciężar najtrudniejszych obowiązków. Zamknęłam oczy, zdruzgotana brakiem entuzjazmu Joego na wieść, że odkryłam potencjalne powiązanie Constance Holden z moją matką. Fakt, t e sprawy trwały już bardzo długo – i nigdy nie oddały nam straconego czasu.

      Dwa lata temu Joe zapragnął zamienić swoją miłość do meksykańskiego jedzenia, muzyki oraz podróżowania w coś stałego i solidnego – a wszystkie te trzy rzeczy zdawały się krzyżować we wnętrzu dostawczaka z kuchnią, którym jeździlibyśmy od kraju do kraju, z jednego festiwalu na drugi, żeby sprzedawać burrito. Przyznałam, że to doskonały pomysł. Bo naprawdę taki był, ekscytujący i romantyczny, ponieważ zaś oboje wkroczyliśmy już w trzecią dekadę naszego życia, wydawało nam się ważne, żeby za wszelką cenę chwytać się wszystkiego, co nosi jakiekolwiek znamiona przygody i romansu. Joe cieszył się jak dziecko i początkowo z prawdziwym entuzjazmem podchodził do kwestii załatwiania pozwoleń sanitarnych czy kontaktowania się z organizatorami festiwali.

      Rzucenie z dnia na dzień pracy brokera w City nie wydawało się już takie fantastyczne, podobnie jak przeznaczenie pieniędzy odziedziczonych po dziadku na kupno samochodu i utrzymywanie się z tego, co ewentualnie zostanie. Oczywiście samochód to zaledwie część kosztów; trzeba było jeszcze przekształcić jego wnętrze w kuchnię z prawdziwego zdarzenia, co również „wymagało czasu”. Joe był uparty i nie mógł zrozumieć – czy choćby przyjąć do wiadomości – jak trudnym i konkurencyjnym biznesem stało się prowadzenie food trucków. Aby osiągnąć sukces, trzeba było zakasać rękawy i solidnie wziąć się do roboty, a Joe chciał to traktować wyłącznie jako hobby. Nie miał narzędzi ani nawet ochoty, żeby zmobilizować się do działania.

      Mieszkanie, w którym obecnie żyliśmy, kupili mu na własność rodzice. Właśnie to sprawiało, że za każdym razem, gdy miałam ochotę powiedzieć mu kilka ostrzejszych słów o braku postępów w projekcie Joerritos, gryzłam się w język (chyba że w grę wchodził alkohol). Nie miałam żadnego udziału w jego nieruchomości, więc, rozumowałam, nie mam też żadnego udziału w jego biznesie i wpływie tego biznesu na nasz związek. Sytuacja daleka od idealnej. Mieszkanie chroniło Joego niczym magiczny krąg i – przynajmniej w mojej ocenie – nie pozwalało mu docenić wartości prawdziwej, ciężkiej pracy, kiedy człowiek nie ma pod sobą żadnej siatki zabezpieczającej.

      Byliśmy razem od dziewięciu lat. Mieliśmy oczywiście lepsze momenty, całe mnóstwo lepszych momentów – w przeciwnym razie już dawno byśmy się rozstali. Kochałam go. I tylko czasem się zastanawiałam, czy inne pary też ciągną się nawzajem na dno, a jeśli tak, to dlaczego to robią? Czy wierzą w miłość? A może raczej nie mają innego wyjścia. Kiedy się kłóciliśmy, w całe moje ciało – brzuch, ręce, ramiona – wstępował nieznośny ciężar, który nie miał nic wspólnego z popołudniowym spadkiem energii. Walka z Joem ściągała mnie w dół. Ostatnio nie potrafiłam się na niego wściekać, za bardzo mnie to męczyło. Zamiast kłótni były dąsy albo po prostu nie było nic… A jeśli dopadał mnie jakiś nowy rodzaj rezygnacji, z nieodłącznym poczuciem zanurzenia i ciężarem niezliczonych ton morskiej wody na ramionach…? Zerwanie nie mieściło mi się w głowie. Byliśmy nierozłączni już jako dwudziestolatkowie, a to nie lada osiągnięcie. Kelly miała wielu chłopaków i wielu kochanków. Nie ona jedna zresztą, dotyczyło to kilku moich koleżanek ze szkoły. Ale nie ja – ja odnalazłam swoją skałę na oceanie i nie zamierzałam jej puszczać.

      Joe nie był typowym utracjuszem; nie wydawał pieniędzy, których nie miał, a te, które miał, „inwestował” w biznes. Mimo to miłość traci nieco na atrakcyjności, jeśli tylko ty pamiętasz o uzupełnianiu zapasów papieru toaletowego i wyciąganiu partnera na sporadyczne kolacje poza domem; jeżeli w pojedynkę zapewniasz fundusze na dwutygodniowe wakacje latem i jako jedyna myślisz o tym, żeby czasami kupić świecę, poduszkę czy jakikolwiek inny żałosny symbol dorosłości w waszej wspólnej egzystencji. Mnie też dziadkowie zapisali w spadku odrobinę pieniędzy, z których połowę włożyłam w Joerritos, nie przyznając się tacie. Raczej nie liczyłam na to, że odziedziczę po nim jakąkolwiek nieruchomość.

      Moja złość się powiększała, stawała się dostępna na wyciągnięcie ręki. Nikt inny jej nie dostrzegał, bo doskonale się z nią kryłam. Gdy jednak widziałam w telewizji kucharzy serwujących przysmaki kuchni meksykańskiej (którzy nigdy nie wspominali o burrito) albo podróżników opowiadających o cywilizacji Majów czy przechadzających się po azteckich ruinach, musiałam przełączyć program. Z czasem znienawidziłam burrito. Odczuwałam porażkę niedziałającego biznesu każdego ranka, przed wyjściem do pracy w Dobrym Ziarnie, i każdego wieczoru po powrocie do domu. Dostawczak rdzewiał tymczasem na podjeździe domu rodziców Joego. Pozwoliła go СКАЧАТЬ