Название: Wyznanie
Автор: Jessie Burton
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788308071915
isbn:
Odkryłam też, że w dziewięćdziesiątym siódmym próbowano przeprowadzić z Constance wywiad. Dziennikarz „Observera” podjął się tego samego wyzwania, które stało teraz przede mną: chciał zrozumieć, dlaczego popularna pisarka postanowiła zniknąć u szczytu sławy. Niestety, jej agentka, niejaka Deborah Clarke, odmówiła współpracy, zapewne na prośbę pisarki. Dziennikarz ów pisał, że Constance zawsze mówiła wymijająco o swoim dorastaniu – nie widziała sensu w obnażaniu własnego ja, skoro w przestrzeni publicznej istniały już książki zawierające kod, którego rozszyfrowanie pomagało ujawnić fakty z życia autora. We wcześniejszym wywiadzie, przeprowadzonym z okazji premiery Woskowego serca – i niestety niedostępnym w sieci – Constance wspominała o ojcu żołnierzu, o tułaczce śladem jego przydziałów do licznych jednostek wojskowych i o niemożliwości zagrzania gdziekolwiek miejsca, nie mówiąc o zapuszczeniu korzeni. „Choć w gruncie rzeczy korzenie to idea konserwatywna – cytował ją dziennikarz – służąca do tego, by każdemu człowiekowi przyporządkować miejsce i go do niego przywiązać”. Zgodnie z ustaleniami dziennikarza, Connie nie miała męża i nie wspominała o partnerze ani dzieciach. Przez pewien czas mieszkała w Stanach; następnie, jak wskazywały poszlaki, przeprowadziła się do Grecji, żeby ostatecznie osiąść gdzieś na południu Anglii, w spokojnej, wiejskiej okolicy. Mężczyźnie nie udało się dotrzeć do jej przyjaciół ani rodziny. Sklepikarz w wiosce, w której mogła mieszkać Connie, był wobec niego „bezceremonialny” i „oględny”, co potwierdzało jego przypuszczenia, że trafił we właściwe miejsce. Tu jednak trop się urywał, bo żaden z miejscowych nie chciał mu pomóc. Zamiast dać za wygraną, postanowił to wykorzystać i zamienił swój artykuł w ekscytującą literacką zagadkę – i jak to często bywa z zagadkami, zawierała ona więcej pytań niż odpowiedzi.
Działo się to dwadzieścia lat temu. Od tamtej pory nikt nie zawracał sobie głowy poszukiwaniem Constance Holden.
*
Siedząc w Dobrym Ziarnie, od nowa przerabiałam Plagę szarańczy, kiedy do kawiarni wpadła Kelly ze swoją córką Molly. Widok znajomych twarzy sprawił, że zrobiło mi się cieplej na sercu.
Choć w czasach szkolnych Kelly nigdy nie należała do uczennic ślęczących z nosem w podręcznikach, była z nas wszystkich najbystrzejsza i najłatwiej się dostosowywała. Tworzyła ze mną, nieśmiałą kujonką, dosyć osobliwą parę, ale zawsze bardzo się kochałyśmy. Ona czerpała radość z moich dziwactw, ja – z jej możliwości. Gdy starania o przyjęcie na wymarzone uniwersytety przyprawiały nas o ataki lęku, Kel twierdziła, że za dziesięć lat nasze podania nie będą w połowie tak ważne, jak to, co nastąpi później. „Pewnie – burczały pozostałe dziewczyny, gdy Kel nie było w pobliżu. – Łatwo jej mówić, bo ona ma swój u r o k”.
W rzeczywistości, pomimo niezaprzeczalnego wdzięku, Kelly ciężko pracowała, żeby związać koniec z końcem, nie mogła bowiem liczyć ani na pomoc rodziny, ani na znajomości. Po mozolnej wspinaczce w końcu dotarła na upragniony szczyt – w wieku dwudziestu lat znalazła zatrudnienie jako początkująca stylistka, a później kierownik artystyczny we wpływowym magazynie. Następnie została instagramową gwiazdą – @thestellakellą, królową smaku i specem od akcji promocyjnych, śledzoną przez tysiące fanów. Nagle wszystkie butiki i salony meblowe zaczęły przypominać wnętrze domu @thestellakelli, choć trudno było stwierdzić, jak i kiedy do tego doszło. Za Kelly przemawiały doświadczenie i osiągnięcia, czego nie można było powiedzieć o licznych internetowych cwaniakach, którym się powiodło. Kolejnym etapem w jej życiu okazał się Dan, obecnie mąż, jedna z tych instagenicznych osób, które wydają się zmotywowane od piątego roku życia – choć Kel opowiadała nam, że gdy go poznała, „facet nie umiał zagotować wody na herbatę”. Po Danie nadszedł zaś czas na Molly. „To moje pierwsze i ostatnie dziecko – wyznała mi niedługo po jej narodzinach. – Ani jednego więcej…”
Teraz Mol miała cztery lata, a Kelly – termin drugiego porodu wyznaczony na marzec.
Dziewczynka usiadła na krześle, wyciągnęła blok i pisaki i zanurzyła się we własnym świecie. Narysowała kwadratowy dom. Zaczęła go wypełniać wściekle zamaszystymi pasmami fuksji, a ponieważ nie mieściła się w jego ścianach, kolor wylewał się na wszystkie strony. Równie dobrze mogłoby nas tam nie być – dwóch dorosłych kobiet, których obecności była tak pewna, że nawet by nie zauważyła, gdybyśmy zamieniły się w słupy soli.
– Wcześniej trochę marudziła – wyszeptała Kelly, zajmując miejsce.
– Masz na coś ochotę, Mol? – zapytałam. Zamówiłam już u Zoë dwie latte macchiato, pamiętając, że Kelly pije teraz wyłącznie bezkofeinową.
– Nie, dziękuję, Rose – odpowiedziała grzecznie dziewczynka.
Patrzyłam na jej nisko pochyloną głowę. Lubiłam spędzać z nią czas, najbardziej zaś wtedy, gdy przechadzałyśmy się razem po parku. Mol biegła na przedzie i przykucała zręcznie na ścieżce, żeby podnieść patyk, cały w porostach, albo wyjątkowo zachwycający liść. Jej środek ciężkości znajdował się tak nisko, że zdawała się zginać i prostować niczym zabawka na sprężynie. Miała oczy Kelly; moja przyjaciółka zaszczepiała w jej dojrzewającym umyśle pociąg do obserwacji, uczyła ją, jak czerpać zachwyt z codzienności, jak odnajdywać w niej to, co ciekawe – wyrywać rzeczy z kontekstu i zamieniać je w magiczne różdżki, latające dywany albo doskonały materiał na kolaż. Znałam te kolaże, bo oglądałam wszystkie na Instagramie, jeśli nie udało mi się dotrzeć do parku. Widziałam liście pomazane złotą farbą, zbierające dwadzieścia pięć tysięcy polubień.
Zoë podeszła z kawami, uśmiechając się promiennie do Kelly i jej córki. Ludzie często reagowali na nie w ten sposób – może dlatego, że tak świetnie się dopełniały, tworzyły razem całość, dokładnie tak, jak powinno się dziać z matką i dzieckiem. Sięgnęłam po swoją kawę.
– Czekaj – rzuciła Kelly. Wiedziałam, co się święci. Główka Mol znajdowała się dokładnie pomiędzy naszymi kubkami, a Kel już trzymała telefon. – Nie zwracaj na nas uwagi, słońce, po prostu rysuj. – Molly jakby jej nie słyszała, tak przyzwyczajona do obecności telefonu, że nie dostrzegała jego istnienia. Zdjęcie gotowe – Kel sprawdziła szybko trzy czy cztery filtry, aż znalazła ten, który ujmował nastrój chwili lepiej niż samo zdjęcie. – Latte smarkiato… – wymamrotała, dodając opis do fotografii. Wcisnęła „wyślij” i schowała komórkę do torebki. Zastanawiałam się mimochodem, czy oznaczyła też miejsce, a jeśli tak, to czy w najbliższym czasie zauważalnie СКАЧАТЬ