Название: Wyznanie
Автор: Jessie Burton
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788308071915
isbn:
– Dzień dobry – powiedziała Mary, ściskając czapkę koniuszkami palców. – A więc to ty się u nas zatrzymałaś.
– Zgadza się – odparła Elise. – To ja się tutaj zatrzymałam.
*
– Co piszesz? – zapytała Elise.
Connie zesztywniała. Przerwała pracę, ale się nie odwróciła.
– Coś.
– Coś? – powtórzyła za nią Elise.
Connie odłożyła na chwilę pióro, ale nadal na nią nie patrzyła.
– El…
– Przepraszam.
Connie p i s a ł a – nic więcej nie chciała ujawnić. Elise zdawała sobie sprawę, że nie powinna jej wypytywać, bo to szczeniackie i wścibskie, ale tego dnia czuła się rozdrażniona. Za niecałe dwa tygodnie wyjeżdżały do Los Angeles, dlatego złożyła wypowiedzenie w kawiarni i po raz ostatni usadziła gości na miejscach w National Theatre. Poinformowała wszystkich w Royal College of Arts, że leci do Stanów Zjednoczonych, więc nie będzie mogła dłużej pozować. Mówiła to tak, jakby sama zamierzała realizować tam jakieś plany, a później usiadła w chłodnej od przeciągów pracowni, żeby posłuchać skrzypienia ołówków po papierze. Kończyła ze wszystkim prócz Connie, bo leciały razem do Los Angeles, przecież nie mogły się rozstać. A teraz Connie nie chciała się nawet odwrócić.
– Ja mówię ci o wszystkim, co robię – rzuciła niezobowiązującym tonem, oparta o framugę drzwi. – Za każdym razem, gdy pytasz, odpowiadam.
Biurowe krzesło zakręciło się gwałtownie i Connie spojrzała Elise w oczy; na jej twarzy malowała się irytacja.
– Piszę o zielonej królicy – oznajmiła.
– O czym?
– O zielonej królicy.
– Aha.
– Proszę cię, nie rób tego – wycedziła Connie przez zaciśnięte zęby.
– Czego?
Connie potarła czoło.
– Przepraszam, ale… Czy mogę ci to pokazać, kiedy skończę?
– Jasne – odparła Elise, choć wciąż się wahała. – Ale jak to sobie wyobrażasz?
– Książkę?
Czyli pisała kolejną powieść.
– Nie. Nasz wyjazd. Do Los Angeles.
– Och. Wyobrażam sobie basen niczym z obrazu Hockneya. Słońce. Pozory i iluzję.
– A czy Sorcha naprawdę zaopiekuje się Ripleyem?
Sorcha była przyjaciółką Connie z czasów studenckich, które spędziła w Manchesterze. Obecnie wykładała historię współczesną, choć Elise nigdy jej nie poznała – jak zresztą wielu innych znajomych swojej partnerki.
– Oczywiście że tak. – Connie przyjrzała się jej badawczo. – Czy coś się stało, El? Wolałabyś dalej pracować w Sadzonce? Nie chcesz wyjeżdżać? O co chodzi?
– O nic. Nie martw się.
Elise poszła do sypialni, położyła się na łóżku i rozmyślała o Los Angeles. Mało wiedziała o tym mieście rodem ze snów, gdzie dziedzictwem sławy była groteska; gdzie od stulecia gwiazdy filmowe zabijały się za pomocą narkotyków i alkoholu, doznając upokorzeń przemijania albo ulegając pysze nadmiernej uwagi. Wyścig toczył się tam wyłącznie o dolary, a aktorki ceniono nie za ich talent, lecz ze względu na kwoty, jakie miały zapisane w kontraktach. „Zły film może cię tam pogrążyć – powiedziała jej Connie. – Obyśmy tylko nie zrobiły złego filmu…”
*
Elise kochała dom Connie za jego spokój – i nie mogła tego zmienić nawet Mary, trzaskająca na dole szafkami. Był to spokój, jakiego wcześniej nie znała, i napawało ją dumą, że odnalazła go w końcu dla siebie. Connie zwabiła ją podstępem, lecz Elise ani myślała uciekać – wręcz przeciwnie, pragnęła zostać jak najdłużej, bo czuła, że to pierwsze miejsce na ziemi, które potrafiłaby nazwać w ł a s n y m domem. Mogła tu z absolutną swobodą urzeczywistniać swoje sny na jawie, za tło mając przeładowane regały i niepasujące meble, scenografię rodem z amatorskiego teatru już po wyjściu aktorów.
Gdy wieczorem leżały w łóżku, Elise powiedziała Connie, że jest jak migdał. Napięcie w pokoju zdawało się świadczyć, że się pokłóciły i atmosfera wymagała rozładowania, a co nadaje się do tego lepiej niż odrobina wygłupów?
– Gdybyś była orzechem, to właśnie migdałem – stwierdziła Elise.
Connie leżała na boku, odwrócona do niej plecami; Elise położyła dłoń na jej kształtnej czaszce, wdychając zapach włosów kochanki, słodki jak marcepan.
– Mogłabym cię zmielić i dodać do ciasta! – powiedziała. Connie się roześmiała, a Elise patrzyła, jak ściągają się jej ostre łopatki, znak, że narasta w niej pożądanie.
– W ogóle nie czuję się jak migdał – odparła Connie. – Czy nie przypominam ci raczej nerkowca? – Przetoczyła się na drugi bok, by spojrzeć Elise w twarz. – A ty? Jakim jesteś orzechem?
Elise uwielbiała ją za to, że nigdy nie odrzucała tych łóżkowych tułaczek. Płynęły wówczas razem z nurtem słów i idei, w korycie rzeczki czasu, który należał tylko do nich, i w tym byciu razem zamykał się cały ich świat.
– Ja? Na pewno brazylijskim.
– Och, ty mój kremowy przysmaku. – Connie zamruczała, jakby miała chrapkę na przekąskę. – Brazylijski to mój ulubiony.
Zawsze tak robiła – zamieniała te drobne szaleństwa w odbicie ich miłości, metafizyczna czarodziejka, która za każdym razem zachwycała Elise swoimi sztuczkami. Położyła dłoń na policzku Connie i przesunęła ją powoli w dół na obojczyk, na blade ramiona, całe w piegach. Gdy Connie przyciągnęła czyjś wzrok, człowiek nie wiedział, co dalej. Nie zawsze chciał podchodzić blisko, ze strachu, że zostanie odepchnięty. Co więcej, Connie nie zdawała sobie w pełni sprawy, jaką ma moc i jednocześnie nie słyszała, jak lekceważący potrafił być jej głos. Teraz milczała w oczekiwaniu – i Elise wiedziała, że Connie się nie poruszy, dopóki ona czegoś nie zrobi.
Pocałowała ją więc w usta, delikatnie, ale to wystarczyło, by usłyszała westchnienie СКАЧАТЬ