Название: Czy mogę mówić ci mamo
Автор: Agata Komorowska
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788381775281
isbn:
Rozdział 5
Czarny habit
Zbliżała się Wielkanoc 2016 roku. Zgodnie z rozwodowym planem wychowawczym dzieci miały spędzać z każdym z rodziców co drugie święta. W tym roku maluchy jechały do taty, a Aleks zdecydował się zostać ze mną. Chciałam, żeby Michał również spędził Wielkanoc z nami. On także tego pragnął. Wszystkie dzieci z domu dziecka zwykle jechały na święta do swoich rodzin. Problem polegał na tym, że nie mogłam, ot tak, wziąć wychowanka domu dziecka na święta. Była tylko jedna możliwość. Mama Michała musiała złożyć wniosek do sądu o urlopowanie syna w czasie Wielkanocy, a następnie zgodzić się na to, żeby Michał spędził je z nami. Nie miała odebranych praw rodzicielskich, jedynie ograniczone, co sprawiało, że pozostawała jego opiekunem prawnym.
Nigdy wcześniej nie poznałam mamy Michała, nie miałam z nią żadnego kontaktu. Michał wziął sprawy w swoje ręce. Sam do niej zadzwonił i zaczął namawiać do złożenia wniosku. Nie znałam ich relacji. Starałam się nie oceniać, nie wtrącać, nie krytykować. Obserwowałam jego zachowanie, słuchałam rozmów telefonicznych. Michał stawał się wtedy zupełnie innym chłopakiem. Był arogancki, krzyczał na mamę jak srogi rodzic na nieznośne dziecko. Żądał, wymagał i szantażował. Byłam zszokowana. Ten łagodny, spokojny chłopak stawał się nagle kimś, kogo zupełnie nie znałam. Uważałam, że mama powinna poznać osobę, która chce zabrać jej syna do domu na święta, więc zaproponowałam spotkanie. Michał się nie zgodził.
Jego mama wysłała wniosek do sądu i otrzymała zgodę. Umowa była taka, że pierwszy dzień świąt Michał spędzi z nami, a wieczorem zawiozę go do mamy. Michał przyjechał do nas w Wielki Piątek wieczorem. Następnego dnia malowaliśmy pisanki i było mnóstwo zabawy. Poszliśmy do kościoła ze święconką. Z tego dnia pochodzi nasze pierwsze „rodzinne” zdjęcie. Z radością patrzyłam na wyjątkową relację Aleksa i Michała. To była przyjacielsko-braterska więź. Na świąteczne śniadanie byliśmy zaproszeni do rodziców mojej serdecznej przyjaciółki Ani. Michał oczywiście pojechał z nami. Został przywitany z otwartymi ramionami. Zjadł niewiele, a potem obaj z Aleksem wymknęli się do innego pokoju i spędzili resztę poranka na surfowaniu po internecie. Śniadanie skończyło się obiadem.
Po południu odwiozłam Michała do mamy. Nie chciał, żebym podjechała przed dom ani weszła przywitać się z mamą. Poprosił, żebym wysadziła go na przystanku autobusowym, i dalej poszedł sam. Uszanowałam to. Następnego dnia rano zadzwonił i spytał, czy może już do nas wrócić.
– No pewnie, że możesz – odparłam. – Ale co się stało?
Nie odpowiedział i nigdy się nie dowiedziałam.
Święta minęły i Michał musiał wracać do domu dziecka. Odwieźliśmy go razem z Aleksem. Wszystkim nam było smutno. Bardzo chciałam, żeby mógł spędzać z nami więcej czasu. Zbliżała się majówka, a potem kolejne wolne dni na początku czerwca. Pomyślałam, że Michał mógłby jechać z nami na konie w Beskidy. Byłam w kontakcie z jego opiekunką z domu dziecka, panią Ewą, i to dzięki jej życzliwości dowiedziałam się o formie opieki, która nazywa się „rodzina zaprzyjaźniona”.
Do sądu składa się wniosek, który musi być pozytywnie zaopiniowany przez placówkę, w której dziecko przebywa. Jeśli sąd mój wniosek zaakceptuje, to mogę osobiście wnosić o urlopowanie Michała, przy czym oczywiście mama zawsze ma pierwszeństwo. Jako rodzina zaprzyjaźniona nie mam żadnych praw ani obowiązków względem dziecka. To taki twór bez zobowiązań, który umożliwia wspólne spędzanie weekendów, świąt i wakacji. Wyglądało to na idealne rozwiązanie w mojej dość trudnej sytuacji samotnej matki, budującej na nowo życie dla siebie i trójki dzieci.
Michał przyniósł wniosek, który skrupulatnie wypełniłam i przekazałam siostrze dyrektor. Zobowiązała się złożyć go w sądzie wraz ze swoją pozytywną opinią. Dni mijały. Majówka była za nami. Czerwiec zbliżał się wielkimi krokami. Nie było żadnej odpowiedzi ani z sądu, ani z domu dziecka. Nie mogłam się do siostry dodzwonić, choć próbowałam rano, w południe i wieczorem. Sprawdzałam numer, dzwoniłam do pani Ewy z prośbą o interwencję. Nastała niezdrowa cisza. W końcu moja upierdliwość zaowocowała i udało mi się z siostrą skontaktować.
– Szczęść Boże, siostro.
– Szczęść Boże – odparła sucho.
– Siostro, nie mam z sądu żadnej odpowiedzi w sprawie rodziny zaprzyjaźnionej. Martwię się, bo wyjazd czerwcowy już za chwilę, a ja nie wiem, co robić. Mam rezerwację w stadninie koni, poza tym zgodnie z naszą wcześniejszą rozmową wykupiłam letnie wczasy nad morzem dla nas i dla Michała.
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę się na to zgodzić – odparła siostra szorstkim tonem. – Pani syn Aleksander zachował się obraźliwie w naszym domu. Nie zgodzę się na rodzinę zaprzyjaźnioną, dlatego nie złożyłam pani wniosku.
Zatkało mnie, kompletnie zbiło z tropu. Byłam pewna, że Aleks jest lubiany przez siostry. Często bywał u Michała i nigdy nie było żadnej skargi.
– A co takiego zrobił?
– Nie mogę nawet powiedzieć, co zrobił. To było dla nas bardzo obraźliwe. Jak pani wie, jesteśmy placówką katolicką, a pani syn opowiada o szatanie i przekręca krzyże.
Wiedziałam, że Aleks ma na pieńku z Bogiem. Winił go za niespodziewaną śmierć ukochanego dziadka. Nie mógł też pogodzić się z tym, że chociaż modlił się przez dziewięć miesięcy o zdrowego braciszka, ten urodził się z zespołem Downa. To wszystko było ponad wiarę sześciolatka i od tej pory Aleks nie rozmawia z Bogiem, często wręcz z niego kpi. Byłam pewna, że jeśli wyjaśnię siostrze okoliczności, spojrzy na incydent bardziej przychylnym okiem.
– Siostro, czy możemy się spotkać? Bardzo bym chciała porozmawiać o tej sytuacji. Jeśli Aleksander zawinił, to oczywiście muszę wyciągnąć konsekwencje. Dlatego ważne dla mnie jest, by dokładnie dowiedzieć się, co się stało. Być może uda się to jakoś wyjaśnić i będziemy mogły wrócić do rozmowy o rodzinie zaprzyjaźnionej.
– Nie wiem, kiedy będę miała czas. Jestem bardzo zajęta – odparła siostra zniecierpliwiona.
– To może w poniedziałek? – Nie dawałam za wygraną.
– W poniedziałek mamy zebranie. Nie mogę.
– We wtorek? – Byłam gotowa przejść przez wszystkie dni tygodnia.
– Nie wiem. Może w środę rano.
– Dobrze, będę w środę zaraz po ósmej – podchwyciłam szybko i nie pozwoliłam już siostrze się wycofać. – Do zobaczenia, siostro. Szczęść Boże.
Odłożyłam słuchawkę i ciężko westchnęłam. Michał nieraz wspominał o złośliwości sióstr w domu dziecka. Wiedziałam, że ich metody wychowawcze są dalekie od najnowszych standardów. Nie mogłam jednak uwierzyć w to, że zakonnica jest w stanie odmówić wychowankowi możliwości spędzania wakacji z rodziną, która go kocha i z którą on sam dobrze się czuje, jedynie ze względu na wyznanie czy zaangażowanie w praktyki religijne. Już niedługo miałam się przekonać, jak bardzo się myliłam.
Pod СКАЧАТЬ