Название: Otwarte drzwi
Автор: Marta Maciaszek
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-8147-802-1
isbn:
– Zginęła w wypadku. Miałam wtedy dziesięć lat. Od tego czasu mieszkam z ojcem. Nienawidzę go. Gdybym mogła, zrobiłabym wszystko, żeby zniknął z mojego życia – powiedziała i dodała: – Może niedługo i on tu zamieszka. – Ponownie wskazała palcem na cmentarz i uśmiechnęła się szyderczo, unosząc brwi.
– Tak. – Byłem lekko zaskoczony. Zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Emilie złapała mnie za ramię, wymuszając moje spojrzenie, i spytała:
– Czy jestem złą osobą?
– Czemu tak myślisz?
– Czy jeśli życzę mu śmierci, to jestem złym człowiekiem? – Puściła mnie, lecz nie dawała za wygraną.
– Może to on jest złym człowiekiem?
– Mówiłeś, że mamy wybór. – Przyspieszyła kroku i odwróciła się w moją stronę, zagradzając mi drogę. – Czy ja mam wybór zabić go albo czekać, aż sam wykituje? Taki mam wybór?
– To jest właśnie twój wybór – powiedziałem i przypomniałem sobie twarz jej ojca, jego krzyk i płacz wystraszonej Emilie. Nienawidziłem go równie mocno jak ona. – Możemy zrobić to razem – zażartowałem, szczerząc się w nienaturalnym uśmiechu.
– Dobra – rzuciła. Musiałem rozbawić Emilie swoją głupią miną, bo kiedy tylko dokończyła wymawiane słowo, wyszczerzyła się, naśladując mnie. – Być może jestem złą osobą. Ale jeśli ja jestem zła, to ty jesteś równie zły jak ja. Wręcz ohydnie zły. Obrzydliwie zły. Zły do szpiku kości, skoro chcesz zabić obcego ci człowieka. – Byłem lekko przerażony tym, co słyszałem, kiedy znowu zaczęliśmy iść i przerwałem trwający obok mojego ucha monolog.
– Nie o… – Nie dokończyłem, a tylko wyciągnąłem dłonie i przyciągnąłem Emilie do siebie, zamykając ją w swoich ramionach. W nozdrzach poczułem zapach jej włosów, pod dłonią poczułem jej gorący policzek, w sercu poczułem ogień. Gdybym mógł, przycisnąłbym ją tak mocno, aby nigdy nie mogła wyślizgnąć się z mojego uścisku. Wzlecielibyśmy w górę, zostawiając wszystko, czym do tej pory żyliśmy. Spleceni swoimi ciałami nierozerwalną więzią. Nadzy, czyści i gotowi na nowe i nieznane. Zapominając o dniu, kiedy przeszłość się zaczęła. Dniu, kiedy moje i jej życie zmieniło się tak bardzo, że trudno sobie wyobrazić, aby teraźniejszość mogła wyglądać inaczej. Dniu, który był rzeczywistością, lecz może rzeczywistością nie pozostać, który nie był snem, a snem mógł się stać. Zamknąłem oczy i zobaczyłem jasnoniebieski kielich z mieniącego się szkła. Kielich w postaci dwóch splecionych ze sobą nagich ciał.
– Marceli. – Usłyszałem, a kiedy opuściłem głowę, zamiast wirującego błękitnego kielicha zobaczyłem jej twarz. – Wszystko w porządku?
– Słucham?
– To co? Załatwimy starucha?
Podniosłem znowu głowę w poszukiwaniu kielicha, lecz zamiast niego zobaczyłem nadciągającą ciemną chmurę przepowiadającą deszcz. Spojrzałem z powrotem na Emilie.
– Jasne. – Uśmiechnąłem się i wskazałem wzrokiem na niebo.
– Wracajmy.
Rozdział 4
Spotykaliśmy się niemal codziennie i każdego dnia szliśmy w inne miejsce w Londynie. Emilie mieszkała w nim od urodzenia, a więc dobrze znała miasto. Pokazywała mi zabytkowe budynki, które niosą w sobie jakąś historię, restauracje, gdzie można spotkać znanych polityków czy reżyserów, parki, w których bawiła się w dzieciństwie ze swoją matką, domy, w których mieszkają jej przyjaciele. Każdego dnia, kiedy mogliśmy się spotkać, pokazywała mi siebie. A ja patrzyłem, słuchałem i zapamiętywałem.
– Marceli – szepnęła pewnego dnia Emilie. – Ojciec jutro idzie do szpitala. Może oni go tam załatwią, skoro my jeszcze tego nie zrobiliśmy. – Uśmiechnęła się.
– Czy naprawdę służba zdrowia w Anglii jest taka kiepska?
– Fatalna, od kiedy nie ma w niej mojej matki – zażartowała.
– No tak. A co z ojcem?
– Nie wiem i mam to naprawdę w nosie. Ważne jest, że jak dziad będzie w szpitalu, to przeprowadza się do mnie ciotka.
– Aha, to…
– Nie, nie. Ona jest naprawdę fajna. To siostra mojej matki i nie znosi tego pieprzonego dupka – powiedziała Emilie, po raz kolejny znając odpowiedź na pytanie, którego nie zdążyłem jej zadać.
– Aha, to…
– No właśnie. Wpadnij w środę czy w czwartek, to ją poznasz.
– Wejdź – powiedziała Emilie, gdy stanąłem w progu jej domu. – Cześć – dodała i zbliżyła swój policzek do mojego, lekko go dotykając. Trudno było to nazwać pocałunkiem na powitanie, ale wiem, że właśnie w taki sposób witają i żegnają się jej znajomi. Dotykają policzków i cmokają głośno w powietrze obok ucha.
– Cześć – odpowiedziałem, jakby to, co zrobiła, było czymś zupełnie naturalnym.
– Ciocia – zaczęła Emilie, nie używając tym razem słowa „ciotka” – bardzo chce cię poznać.
– Yyy.
– Ona nie jest jakąś czarownicą, która, gdy zapadnie zmierzch, spali cię na stosie.
– Co w sosie, moje dzieci? – Usłyszałem głos dobiegający z kuchni.
– Ciociu!
– Klementyna – powiedziała starsza kobieta, zmierzająca w moją stronę z wyciągniętą pulchną ręką. – Tak, tak, wiem. W tamtych czasach nadawali dzieciom dziwne imiona, ba, dziwne, głupie, bo czy mądrym jest nazwanie córki Klementyna?
– No nie… – wydukałem, bo w głębi duszy bardzo się śmiałem, wymawiając w myślach zdrobnienia imienia ciotki, wersje skrócone i możliwe przezwiska. – Marceli.
– A tak, tak. Emilie mi powiedziała.
Ciekawe, co jeszcze powiedziała – zamyśliłem się, gdy ciotka wreszcie puściła moją dłoń. Czułem, że jest mokra.
– Zaproponuj koledze coś do picia – zwróciła się starsza pani do stojącej obok Emilie.
– Chodź – powiedziała dziewczyna i skinęła głową.
Wszedłem w głąb domu. Choć nie dałem po sobie tego poznać, wiedziałem, gdzie jest kuchnia, salon i pokój Emilie. Widziałem go już wcześniej. Rozglądałem się i cieszyłem, że to wszystko, co wydarzyło się na ścianie więziennej celi, nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni. Mógłbym powiedzieć, że w tym domu byłem już wcześniej. Szedłem jednak niepewnym krokiem za Emilie, jakbym znajdował się tu po raz pierwszy.
– To co porabiasz? СКАЧАТЬ